13.

396 21 11
                                    

Perspektywa Tonego

Leciałem w swojej zbroi do innego miasta, Steve poinfmował mnie o człowieku władającym podejrzaną magią w dość niebezpieczny sposób. Do tego mieszkańcy informują o widzianej fioletowej chmurze dymu i ognia która ponoć zabijała tego czarodzieja a ten pomimo tego powracał. Nie wiedziałem co o tym myśleć, to brzmi jak bajeczka dla dzieci. Ale skoro Steve się musiał tym zainteresować to jednak w czymś jest rzecz.

Wylądowałem w swojej zbroi na ziemii. W okół mnie była istna katastrofa, ale co dziwne, nie było nikogo do ratowania bo nie było ciał. Przede mną byli dziwnie ubrani ludzie, którzy jakby na coś czekali. Nagle zaczęli się ruszać, rozmawiać o czymś żywo, lecz nie mogłem ich słyszeć. Powoli zacząłem do nich podchodzić.
Stanąłem obok jednego z nich. Był ubrany jak mnich, był łysy i lekko gruby.
Spojrzał na mnie ale nic nie mówił. Był lekko ranny, ale dalej na coś, lub kogoś czekał.

Zacząłem przypatrywać się dziwnie fioletowemu niebu, które raz po raz zmieniało kolor w błysku na czerwone po czym znów miało swój naturalnie nie naturalny kolor.

Zauważyłem kogoś lecącego. To był wysoki mężczyzna z podejrzaną peleryną chyba dzięki której mógł lewitować w powietrzu.
Wylądował przede mną i bodajże jego przyjacielem. Spojrzał na mnie krótko najwyraźniej nie robiąc sobie nic z tego, że tu jestem. Przekierował wzrok na swojego przyjaciela.

– Wojna skończona, Dormmamu już nam nie grozi - poinformował wyższy a mężczyzna na przeciwko niego uśmiechnął się szeroko – Dziękujemy, mistrzu Strange. - natychmiast cała powaga uleciała z wyższego. Zmarszczyłem brwi, poznawałem to nazwisko.

– A to kto? - popatrzyłem na wyższego który błądził wzrokiem po mojej twarzy. Nasze spojrzenia się napotkały.
– Tony Stark, miliarder, Play boy, Geniusz, Filantrop, Iron Man... I tak dalej, i tak dalej. Bla. Bla. Bla. - odezwałem się arogancko by zbyt wzrok wyższego, co mi się nie udało. Ten uniósł lekko kąciki ust patrząc mi w oczy. Zniesmaczyło mnie to. Lecz nie. Nie zniesmaczyło. Przeraziło.

Westchnąłem czując krępującą ciszę.
– Ty jesteś tym źródłem magii?
– Jestem źródłem wiedzy.
– Więc gdzie źródło magii.
– Ja nim jestem.

Popatrzyliśmy na siebie. On z cynicznym uśmiechem ja z niepewnością.
– Czemu mnie szukasz, Stark? - zapytał wyższy drapiąc się po nasadzie nosa. Jego peleryna powiewała pomimo braku wiatru.
Nie wiedziałem po co tu jestem.
Nie wiedziałem po co przyleciałem.
Steve mi tylko kazał go sprowadzić do wieży, albo od razu zlikwidował.
Mężczyzna dalej czekał gdy ja zastanawiałem się nad sensowną odpowiedzią. Westchnąłem, improwizacja to jedyne na co mogę się zdać.
W tej chwili tylko ona pomoże mi wyciągnąć informacje na temat tego balu przebierańców.

– To ja tu zadaje pytania, jesteś czarodziejem? - uniosłem lekko głowę by móc patrzeć na jego twarz. Zacząłem powoli do niego podchodzić by zmniejszyć odległość między nami.
Odległość to coś, co w potencjalnej walce z nim może mi tylko utrudniać.

Nie odsuwał się a jedynie patrzył na mnie z wyższością.
– Czarnoksiężnikiem. - odpowiedział mi spokojnie.
– Masz zamiar zniszczyć moją planetę? - znów zapytałem, ten zmarszczył brwi.
– Nie, właśnie ją uratowałem. -
Parsknąłem wymuszonym prześmiewczym śmiechem.
– Nie, nie, nie. Jesteś zagrożeniem mój drogi. Więc pozwól, że cię zlikwiduję. - mówiłem coraz spokojniej, patrząc w jego szare oczy w których można się utopić.
– Twoje ego cię zgubi, Stark. Nie sądziłem, że możesz je odziedziczyć tak samo jak nazwisko. - powiedział z pewnością wymalowaną na twarzy.

Zmarszczyłem brwi. Wyglądał na młodszego ode mnie. Skąd wie jaki był mój ojciec. Nie, jestem głupcem. Wszyscy wiedzą jakim on był. A ja? Ja jestem jego klonem. Młodszą wersją która pomimo śmierci jego ojca ma mieć takie same sukcesy. Mam być taki jak ojciec. Mam być taki, bo tylko na to pozwalają mi moje geny. Zezłościłem się. Pozwoliłem wytrącić się z równowagi.
Wziąłem zamach i wycelowałem uderzenie w jego policzek, lecz nie dostał ode mnie. Sądzę, że nie poczuł nawet bólu bo złapał mój nadgarstek tuż przed uderzeniem.

– Złość przyćmiewa ci umysł. Powiedz szczerze, po co się tu pofatygowałeś. - powiedział. Ten jego spokój działał mi na nerwach. Denerwował. Przydała by się szklanka whisky albo jakiegoś brandy.

– Pójdziesz ze mną. - powiedziałem wyrywając swój nadgarstek z uścisku wyższego.
– Do łóżka? Wspominałeś, że jesteś Play boyem lecz nie dawno adoptowałeś sobie dziecko, Stark. Jak możesz być aż taki nieodpowiedzialny? - zapytał prześmiewczo. Skąd on o tym wiedział? Nie mówiłem tego nikomu, nie wspominałem mediom czy reporterom. Wystszeszczyłem oczy na jego słowa.
On mi właśnie zaproponował pójście do łóżka? Nie znamy się. Moment nie. Brak alkoholu na mnie źle działa. Gubię swoje myśli. Brakuje mi ich jak puzzli w układance. Nie? Może to zawsze tak było? Może tego nie pamiętam? Może to on? Może to jego myśli? Jestem w jego głowie? Jestem w swojej głowie. W swoich myślach. Jestem sobą.
Wynocha z mojej głowy!

Stephen Strange, były neurochirurg. Tak. Dlatego go kojarzę. Lecz, zniknął. Przestał osiągać sukcesy w medycynie. Przestał, bo zniknął. To właśnie robił? Został czarodziejem? Wróżką? Czarnoksiężnikiem?
Dlaczego nim został? Jest ktoś groźniejszy niż loki czy Wanda? Znów gubię swoje myśli!

Popatrzyłem zirytowany na Maga, mącił mi w głowie. Nie podobało mi się.
– Przestań. - powiedziałem stanowczo łapiąc go za nadgarstek.
– A więc chcesz mnie złapać? - podniósł brew uśmiechając się cynicznie.
– Stark, Jestem bogiem, uświadom to sobie. Mogę zawładnąć twoim umysłem, mogę sprawić, że nie będziesz czuć się sobą. Przez szaleństwo sam sobie zerwiesz skórę z mięśni i kości bo nie będziesz czuł tego, że to twoja skóra. Mógłbym ci zapewnić traumę. Mógłbym, lecz tego nie zrobię.
Bo jestem bohaterem. A nastolatek tobie uświadomił to, że ty nim nie jesteś.
Tatuś nie byłby dumny, Tony. - uśmiechnął się gdy patrzyłem na niego zszokowany. Jego słowa nie były dla mnie zrozumiałe mimo, że słyszałem je wszystkie. Były dla mnie jak oddzielne wyrazy. Były jak zwykłe litery, paru brakowało.
Ale miał rację. Dziecko mi uświadomiło, że nie jestem bohaterem.

Milczałem. Milczałem bo tylko to mi zostało. Miał rację, nie byłem od niego silniejszy. Nie mógłbym go pokonać.
Nie mógłbym go nawet skrzywdzić. Ale jest zagrożeniem. Nick fury tak twierdził.
Steven Rogers tak twierdził. Ja tak twierdziłem. Lecz czy się nie myliłem?
Rzeczą ludzką jest się mylić. A ja zacząłem wątpić, że mag stający przede mną jest jeszcze człowiekiem.

Nie patrzyłem już na niego, gdy chciałem poraz ostatni spojrzeć w te szare tęczówki on nagle zniknął. Nie było go. Odwróciłem się. Nie było nikogo. Jego przyjaciela. Ani nikogo innego. Kolor nieba zaczął przybierać kolor lekko granatowy lecz to pod wpływem czasu który był.
Byłem tu zbyt długo czy tu czas inaczej płynął. Nawet się nie zorientowałem, że miałem w dłoniach kartkę zgięta w pół. Otworzyłem ją a napisane na niej było lekarskim pismem ,,jestem Bogiem, uświadom to siebie.        <3” On śmiał mi mówić, iż to mnie ego zgubi? Że to mi gniew przyćmiewa umysł? Jeszcze raz to przeczytałem zauważając małe serduszko. To nie było w porządku. To było dziwne. Nie rozumiałem tego człowieka. Zrozumieć go nie chciałem.

Chciałem mieć spokój. Moje ciało ponownie znalazło się w zbroi która zaczęła znów lecieć w kierunku wierzy. Moje ciało. Mój umysł i cała uwaga dalej była przy magu który sprawił, że mój dzień stał się o wiele bardziej dla mnie nie zrozumiały.

Szczerze nie mam pojęcia po co dodałem wątek z Doctorem strangem. Ogólnie lubię ten ship ale nie wiem jak z wami. Boję się, że to zepsuje całą fabułę a ten rozdział jest dla mnie na tyle ważny, że mogę go skasować. Ale nie chcę was zostawiać z niczym na wieczór więc proszę bardzo.

Proszę, napiszcie czy kontynuować ten wątek czy lepiej by to była jednorazowa sytuacja jak się zobaczyli i nic więcej?
1227 słów. 

make me be again | irondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz