5.

579 41 1
                                    

Perspektywa Petera

Zaczął nastawać wieczór. Wychowawcy prawie w cale się nie interesowali dziećmi. Czasem jakaś pani mnie zagadywała gdy siedziałem w salonie i słuchałem muzyki, lecz starałem się jak najszybciej zakańczać rozmowy.

Siedziałem akurat w swoim pokoju, miałem słuchawki na uszach ale doskonale słyszałem krzyki dzieci. Milesa nie było w domu. Nie wiedziałem kiedy wróci, lecz to mi nie przeszkadzało.

Mogłem mieć przy sobie telefon w nocy, co mi szczerze sprzyjało. Nim się obejrzałem była już godzina dwudziesta trzecia. Wszystkie dzieci już spały, a mojego współlokatora dalej nie ma.

Nie miałem zamiaru tu być. Jestem cholernym Spidermanem, umiem sobie poradzić sam.

Nie zdjąłem słuchawek z uszu, a jedynie przyciszyłem lekko muzykę bym w razie czego mógł usłyszeć czyjeś kroki. Wstałem z zaskakująco wygodnego łóżka. Podszedłem do okna. Upewniłem się, że można je otworzyć na oścież. I można.

Uniosłem lekko swoje kąciki ust. Wziąłem lekko podarty czerwony plecak i zacząłem pakować do niego niezbędne rzeczy.
Pieniądze, ładowarka, naładowany powerbank, swoją awaryjną świnkę skarbonkę i bluzę gdyby nadszedł mróz.
Zarzuciłem plecak na ramię, obejrzałem jeszcze raz wzrokiem pomieszczenie i stanąłem na parapecie będąc gotowym do skoku.

Nagle usłyszałem kroki, nie wiedzieć czemu, nie wyskoczyłem.
Do pokoju wszedł Miles, gdy mnie zauważył zdezorientował się.
– Peter? - spytał się cicho najwyraźniej nie będąc wypowiedzieć nic więcej.
– Co ty robisz, Pete? - spytał powoli podchodząc do mnie.

Wiedziony chwilą odwagi, westchnąłem ciężko i wyskoczyłem przez okno.
Mój pokój był na pierwszym piętrze ale przez pajęcze zdolności nie stała mi się krzywda.

Wylądowałem miękko na trawie i zacząłem biec. Biec ile sił miałem w nogach, biegłem tak szybko, byle by być jak najdalej od tamtego potwornego miejsca. Nie biegłem by znaleźć jakiekolwiek wyjście, a uciekałem by tylko jeszcze bardziej się zgubić.

   Perspektywa Tonego
Time skip do rana

Obudziłem się z głową na blacie przez straszny ból kręgosłupa, i tak spałem pięć godzin co było moim rekordem w ciągu tygodnia.

Wstałem z obrotowego krzesła i wyszedłem z warsztatu
– Friday, kawa - poleciłem sztucznej inteligencji. Wszedłem do kuchni, zarejestrowałem w pomieszczeniu tylko Steve'a i Pepper

– Zdecydowałeś się? - spytała mnie rudowłosa kobieta gdy zabierałem swój kubek z ekspresu z kawą.
Mruknąłem potwierdzająco w odpowiedzi,  ta wyglądała na zaskoczoną. Uśmiechnęła się szeroko, podbiegła do mnie i przytuliła mnie – Jesteś wspaniały! - powiedziała entuzjastycznie odsuwając się ode mnie za co byłem jej szczerze wdzięczny.

– O co chodzi? Na co Tony się zgodził? - spytał Steve przypatrując się mnie i Pep

– Będziemy mieć dziecko- powiedziała zadowolony Kobieta, widząc zdziwiony wzrok kapitana dodała – Adoptowane-

Upiłem łyk swojej i przetarłem twarz dłonią.

– Idę do warsztatu- oznajmiłem i chcąc wyjść ale pepper złapała mnie za ramię

– Może to być nastolatek? - spytała uśmiechając się. Chciałem odmówić, ale jeżeli to będzie nastolatek to szybciej dorośnie po czym się wyprowadzi. I będzie po problemie. A i tak nie pozwolę mu się do siebie zbliżać, nie będę zgrywać ojca tego dziecka.

– Jasne, czemu nie.- wzruszyłem ramionami. Poszedłem do warsztatu.
– Friday drzwi- poleciłem a sztuczna inteligencja wykonała moje polecenie
– Puść Back in Black Od AC/DC, następnie Demon Fire no i może potem puść moją ulubioną składankę. Natychmiast - odezwałem się po raz ostatni, AI nie odpowiedziała. Zamiast tego do moich uszu dobiegł głośny dźwięk elektrycznej gitary a zaraz potem wokalista.

Perspektywa Petera

Nadszedł ranek, chodziłem bezcelowo po mieście nie wiedząc co z sobą zrobić.
Gdy słońce pojawiło się na niebie znudziło mi się wypalanie papierosów z paczki. Schowałem paczuszkę do kieszeni i pobiegłem do jakiegoś zaułku przebrać się w swój czerwono niebieski strój.

Nałożyłem maskę na twarz i wspiąłem się po najbliższym budynku. Zacząłem patrolować najbliższe okolice. Gdy się zmęczyłem przystanąłem na dachu.
Czułem, że oddaliłem się na wystarczającą odległość od sierocińca.

Usiadłem na krawędzi budynku i przymknąłem oczy. Wyjąłem z plecaka słuchawki i puściłem sobie na nich muzykę od razu zdejmując maskę by móc odetchnąć świeżym powietrzem.

Powoli na ulicach zaczynał się robić tłok przez co można było wyczuć ten tradycyjny dźwięk nowego Yorku i zapach spalenizny w powietrzu.

– Pajęczaku? - usłyszałem za sobą. Szybko nałożyłem maskę na twarz i odwróciłem głowę. Zauważyłem... Cóż, ciężko tego mężczyznę określić.

Był ubrany podobnie do mnie, lecz miał katany na plecach i sporą ilość broni.
– Jestem Deadpool, mimo mi cię poznać- ukłonił się teatralnie – Znany również jako Wade Wilson, a ty? - podszedł do mnie siadając obok mnie. Spiąłem się lekko więc mimowolnie się odsunąłem od niego

– Ja się przedstawiłem, teraz twoja kolej-
Powiedział znów się do mnie przysuwając, można było wyczuć, że jest irytującym mężczyzną.
– Nie powinno cię to interesować, pajacu- odpowiedziałem z jadem w głosie podnosząc się na nogi. Mógłbym przysiąść, że pod maską właśnie wywrócił oczami.

– Grzeczne pajączki nie dają się prosić, chyba nie chcesz bym spryskał cię sprejem na owady- powiedział żartobliwie również się podnosząc.
– Pająki są z gatunku pajęczaków - odpyskowałem, bawił mnie jego zupełny brak wiedzy. Nagle poczułem dziwne mrowienie na karku. Pajęczy zmysł.
Nim się zorientowałem mężczyzna podszedł do mnie wyciągając komórkę. Zdjął mi maskę robiąc mi zdjęcie.

Szybko wyrwałem mu maskę
– Ładny pyszczek - powiedział do mnie. Również zdjął maskę, jego twarz miała na sobie wielką ilość dość niepokojących blizn które tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że ten typ uciekł z psychiatryka.

Spojrzał na zdjęcie i skrzywił się
– Mogę jeszcze jedno? To jest rozmazane- spytał a ja spojrzałem na niego z szokiem wymalowanym na twarzy. – Nie? Cóż, Fury czy tam Stark będzie musiał się zadowolić tym. - stwierdził mężczyzna a ja szybko nałożyłem maskę na twarz.
Musiałem stąd jak najszybciej zniknąć.

– Ojej już się zbierasz, pajączku?- mężczyzna udał smutek. Złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
– Nie martw się, nie mam zamiaru zlikwidować takiego pięknego tyleczka jak twój - wyszeptał a ja natychmiastowo się od niego odsunąłem. Zaśniedziało pedofilią.

Nie wiedząc co powiedzieć złapałem swój plecak i zeskoczyłem z budynku zaczynając się huśtać by uciec od tego wariata w czerwono czarnym stroju.

Przystanąłem zmęczony na budynku, zdjąłem swoją maskę. Wyjąłem papierosa z paczki i drżącymi dłońmi go odpaliłem.

Kim do cholery jest ten mężczyzna, co miał na myśli mówiąc, że mnie nie zlikwiduję? Miał zamiar to zrobić? Fury chciał to zrobić?

Pomyślałem i zacząłem szybciej oddychać, szybko zaciągnąłem się papierosem a moje myśli natychmiastowo ode mnie odleciały. Kochałem ten stan wolności, w którym mogłem czuć się jak normalny nastolatek.
Normalny, kompletnie nie winny niczemu nastolatek.

Chcę do domu. Chcę do May...
Poczułem jak w moich oczach zbierają się łzy ale szybko je od siebie odgoniłem. Jeszcze będzie lepiej.
Ze mną będzie lepiej.
Ja będę lepszy. Lepszy niż wszyscy inni.
Lepszy niż Avengers.

To chyba mój rekord w ilości napisanych słów, bo aż 1118

Ojejciu Peterek trochę ucierpiał.
Cóż za przypadek, że pepper chce nastolatka.

Mam ochotę zacząć pisać jeszcze książkę o chacie naszych ukochanych Avengers'ów lecz nie wiem czy to dobry pomysł. Martwię się, że jeżeli zacznę pisać tamtą książkę, to zapomnę o tej.

Moja wena naprawdę umiera, postawmy dla niej znicz [*]

make me be again | irondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz