Perspektywa Petera
Szybki strzał, unik i cios.
Szybki strzał, unik i cios.
Szybki strzał, brak uniku po czym bliskie spotkanie z brudną podłogą.Dzwonek, wyszedłem na korytarz z nieco skwaszoną miną. Dalej bolał mnie kręgosłup po upadku no i trochę bok przez kulę która w nim wylądowała.
Szczerze się dziwiłem dlaczego moja przyspieszona regeneracja jeszcze nie sprawiła, że rana po postrzale zniknęła zostawiając tylko brzydką bliznę.Szybkim krokiem podszedłem do Neda, swojego przyjaciela. Zauważyłem jego uśmiech, odwzajemniłem go. Codziennie to robię, sztukę kłamania prosto w oczy opanowałem do perfekcji.
Kłamałem prawie każdemu prawie zawsze. Ciocia may jest jedyną osobą której szczerze ufam. Wie, że jestem Spidermanem i mimo iż się o mnie martwi to stara się mnie wspierać. Boję się o nią. boję się, że nie zdążę jej uchronić przed niebezpieczeństwem czyhającym za każdym rogiem.
Zamyśliłem się, ostatnio często mi się to przytrafia. Staram się wmawiać sobie, że to przez nerwy. Spojrzałem na Neda wybudzając się z transu dopiero w tedy gdy zaczął mi pstrykać palcami przed twarzą.
– Stary, czy ty mnie w ogóle słuchasz?- spytał zirytowany moją nieobecnością.
– Oczywiście, że cię słucham - odparłem szybko. Ned nie wyglądał na takiego który jest łatwowierny, i w sumie taki nie jest.– śmierdzisz papierosami, pet. - powiedział zawiedziony, a mnie od razu złapało poczucie winy. – Nie boisz się, że ktoś w końcu zwróci na to uwagę? Możesz mieć poważne problemy. - dopowiedział surowo a ja od razu wywróciłem oczami zażenowany jego słowami.
– A weź się zamknij. - powiedziałem cicho a ten tylko westchnął. – lepiej daj mi papierosa, mnie się skończyły. - powiedziałem już nieco milej. Od razu zaobserwowałem u przyjaciela zawód i nie zadowolenie. Naprawdę poczułem się z tym źle.
– Nie mogę ci ich oddawać, przez ciebie zaczynam kraść je rodziców. Będę mieć problemy, oboje będziemy mieć - Zezłościłem się. Lecz zrozumiałem jego sytuację. W końcu nie mogę wymagać od niego zbyt dużo, i tak jest dobrym przyjacielem. Po prostu to ja mam widzimisie.
– Rozumiem, stary - uśmiechnąłem się krzywo – jaka teraz lekcja? - zapytałem chcąc zmienić temat.
– Peter, my już skończyliśmy lekcję. - powiedział zażenowany Ned.
– a no, racja- może uda mi się uniknąć Flasha. Mam taką szczerą nadzieję. Poprawiłem plecak na ramieniu– do zobaczenia, Peter. - powiedział głośno Ned gdy znów się zamyśliłem
– Narka, stary- odpowiedziałem natychmiastowo. Wyszedłem szybko z szkoły. Wszedłem do jakiegoś ciemnego zaułku. Szybko przebrałem się w strój Spidermana, westchnąłem ciężko i nałożyłem maskę na twarz. Wspiąłem się po budynku po czym usiadłem na jego krawędzi.Mimo materiału na twarzy czułem zimny powiew wiatru. Poczułem coś w swojej kieszeni. Wyjąłem to, okazało się to być paczka papierosów. Szybko ją otworzyłem, ukazały mi się dwie sztuki czegoś co kocham nad życie.
Wyjąłem jednego papierosa i zapaliłem. Zdjąłem maskę, przyłożyłem końcówkę rulonika do ust. Natychmiastowo zaciągnąłem się trującym dla swojego organizmu dymem. Wypuściłem z ust jasno szarą chmurkę i od razu poczułem wyciszenie zmysłów.
Wyciszenie wszystkiego co mi przeszkadza. Przestałem słyszeć bicie każdego serce, przestałem czuć zapachy nie przyjemne dla moich nozdrzy i świat stał się jakoś taki bardziej kolorowy. Wiem, że to na mnie źle wpływa, lecz to co mnie zabija, sprawia, że czuję się sobą.
Nagle huk, głowa mnie rozbolała bo moje zmysły wrócili jak bumerang z podwójną siłą. Szybko zdeptałem papierosa i nałożyłem czarowny materiał na głowę.
Zacząłem się bujać na sztucznej pajęczynie w stronę najwyraźniej wybuchu.Przykucnąłem na dachu przy palącym się budynku, nagle się zorientowałem.
To było niczym strzał prosto w serce, albo głowę. Zależy co bardziej boli.Budynek który pochłaniał ogień był moim mieszkaniem. Zacząłem obserwować okolicę, zauważyłem auto cioci may na podjeździe. Proszę niech nie będzie w mieszkaniu! Pomyślałem. Zeskoczyłem z budynku. Karetka przyjechała, a w niej na noszy...ona.
Ona. Wszystko. To wszystko na co pracowała, na co my pracowaliśmy całe życie. Wszystko pochłonął ogień.
Poczułem jak robi mi się gorąco, a łzy próbują się wydostać z moich oczu.
- Nie, to nie może być prawda. -
Szepnąłem patrząc na ciało cioci, wyglądało tragicznie. May już nigdy nie powróci. Umarła w ogniu i męczarniach.A ja.. ja jej nie pomogłem...
Westchnąłem zirytowany, byłem zdenerwowany na samego siebie.
Wszyscy którzy mnie kochali, umierali przez to, że mnie przy nich nie byłem.Z mojego gardła wydobył się krzyk rozpaczy, jednak nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Wszyscy starali się uratować tych, których się jeszcze uratować dało.
To wszystko to moja wina. Nie uratowałem ich, a byłem bohaterem. Od samego początku, moi rodzice, wujek Ben i teraz May.
Nie, to było dla mnie za wiele. Czułem obrzydzenie do samego siebie. Mogłem być lepszym bohaterem.Mogłem być lepszy od Avengers. Lecz nie byłem wystarczający i to całkowicie moja wina...
Naszła mnie wena która chyba mnie tak szybko nie opuści. Dziś trochę dłuższy rozdział, lecz nie ma co się cieszyć bo następne rozdziały postaram się by było bardzo ale to bardzo okrutne <33
16 dni do świąt :D
CZYTASZ
make me be again | irondad
FanfictionPoczułem zimny podmuch wiatru na swojej twarzy. Nie zniechęciło mnie to. Byłł grudniowy wieczór. Słońce już zaszło pomimo godziny osiemnastej. Zacząłem się przechadzać po okolicy mojego nowego miejsca zamieszkania. pod ubraniem miałem strój bohater...