17.

271 14 1
                                    

To już dzisiaj.
24 grudnia. Choinka przystrojona, prezenty pochowane, potrawy już w piekarniku a przed nami tylko świąteczne porządki. Lecz czy na pewno to właśnie tak ma być? Czy to właśnie tak wyglądają święta, że wszystko jest niemal idealne? Zawsze pozostanie miejsce i skryta nadzieja, że jednak tej świątecznej kłótni nie będzie. Zawsze będziemy wierzyć, że zostanie tak jak jest. Bo tego nas nauczono, ale czy warto co roku mieć na to nadzieję i również co roku się rozczarowywać? Czy naprawdę tego chcecie?
Sorka, wzięło mnie tak trochę na skutek bo mnie głowa boli. Zapraszam do wyczekiwanego rozdziału

Perspektywa Tonego

Wyjrzałem szybko zza rozbite szkło w dół nastolatka nie było. Nie miał zamiaru wracać. Tylko co się stało, że tak nagle wybuchł? Nie wytrzymał nawet pięciu dni w tym miejscu, czy to było by możliwe, że aż taką nienawiść kierował do nas? Przecież jesteśmy bohaterami, my nie zabijamy. Dlaczego aż tak bardzo nas znienawidził? Co było z nim nie tak?

Spojrzałem na resztę która była równie zaskoczona jak ja. Steven wziął w dłonie telefon nastolatka spojrzał na ekran i wyraźnie się zdziwił. Stanęła za nim Natasha która zaczęła zaglądać mu przez ramię. Spojrzała na mnie zszokowana. Wyrwała telefon kapitanowi i pokazała TO zdjęcie Clintowi który najpewniej aż takiego szoku się nie spodziewał.

– Natasha. Oddaj mi ten telefon, to nie jest to na co wygląda. - powiedziałem spokojnie do kobiety a ta podeszła do mnie. Jej wzrok był przepełniony nienawiścią. – A więc jak? To był przypadek!? - wykrzyczała rozdrażniona.
Pepper podeszła do Bartona który jak zaczarowany patrzył się w zdjęcie, spojrzała na rzecz która przyciągnęła nie małe zainteresowanie i jak bardzo wcześniej chciała coś powiedzieć to teraz zaniemówiła. A więc to koniec? Ten chłopak po prostu mnie upokorzył i zniknął? Dlaczego? Dlaczego mi to zrobił? Chciałem go chronić, nie miałem złych zamiarów w stosunku do nastolatka.

– Zostawcie nas samych. - westchnęła rudowłosa nie patrząc na mnie. Spojrzała w stronę Natashy która niemo wyszła z pokoju, z nią prawie wszyscy oprócz Furyego.
– Szefie, proszę. Pomożemy ci znaleźć tego dzieciaka. - powiedział kapitan zaglądając do pomieszczenia widząc, że czarnoskóry dalej się nie ruszył. Ten przekonany słowami blondyna wstał i poszedł za grupą.

Nie byłem gotowy na to, na tą rozmowę. Nie wiedziałem czy pep była na mnie zła, czy mną zawiedziona. A może oba?
– Żałosne. - powiedziała spoglądając na mnie, ja natomiast odwróciłem wzrok.
Muszę tą rozmowę zwyczajnie przeprowadzić. Albo ją stracę albo nie. I tak moje uczucia powoli do niej wygasały. To nie było już to samo. A Stephen, był zupełnie nowym przeżyciem. Przeżyciem które chciałbym mimowolnie powtórzyć bez względu na konsekwencje.

– To nie było tak, to on mnie pocałował. - powiedziałem zachrypniętym głosem. Ta spojrzała na mnie jakby rozbawiona.
– więc się przyznajesz? Chcesz uciec od odpowiedzialności zaczynając się tłumaczyć lecz nawet nie pomyślisz o tym by mnie przeprosić. - powiedziała wywracając oczami. Nie. Jestem Tony Stark. Nie będę jej błagać, nie zależy mi na niej.

– Błagam. - szepnąłem. Kurwa. – Zależy mi na tobie. - rozbawione spojrzenie, patrzyła na mnie z odrazą. Nie byłem na to gotowy.

– Zależy ci na mnie? Więc kim jest ten mężczyzna!? - czuję wstręt do mnie w jej słowach. Czuję...że moje serce się kruszy.

– Pepper, kocham cię.  - nie uwierzyła, widziałem to. Potarłem lekko swój nadgarstek z stresu
– Pepper, całe moje serce jest tylko twoje

– Odejdź, proszę.

– Kochanie, co to? Co jest nie tak?

– Nie traktujesz mnie poważnie, ty po prostu mnie już nie kochasz, Tony.

– Nie kocham? Kocham cię całe swoje życie.

– Całe twoje życie?

– Tak, dokładnie. Znam na pamięć twoje ulubione zespoły. Dokładnie wiem jakie kwiaty najbardziej lubisz, kochana.

– Nie! Nie. Po prostu przestań, Tony. Nie kochasz mnie, i oboje to wiemy. Idę się pakować, chcę rozwodu.

Popatrzyłem zszokowany na pepper. Więc co? Tak to się skończy? Będę się już codziennie upijał samemu w warsztacie? Nie posmakuje już tych cudnych damskich ust i nie zaznam błogiej przyjemności przy
[ Tutaj od autora: co, już o seksie myślicie? Hehe, nie, tutaj mamy opowiadanie (nie) przyjazne dzieciom <3] wspólnych wieczorach kinowych z moją ukochaną? Najwyraźniej tak. Czy to wina dzieciaka? Czy to wina Stephena? Dlaczego próbuje ich obwinić. Przecież to ja się poniosłem uczuciami, nie mogę być na nikogo za to zły. To moja wina. Lecz to rzecz ludzka uciekać od odpowiedzialności. Od kiedy? Od kiedy moje myśli same siebie wykluczają? Kiedy ja na to pozwoliłem?

Popatrzyłem za rozbitą szybę, szkło leżało na podłodze i nic więcej. Nic więcej po moim dzieciaku nie zostało. Kliknąłem tarczę swojego zegarka a natychmiastowo moje ciało oplotła metalowa zbroja. Kazałem Jarvisowi zadzwonić do Furyego i wyskoczyłem przez rozbite okno.

– czemu dzwonisz, jesteśmy w pomieszczeniu obok - odezwał się męski głos, westchnąłem wywracając oczami.
– Szukam dzieciaka, wam też radzę. Ale nie zróbcie mu krzywdy, nie jest groźny lecz lepiej dmuchać na zimne. - powiedziałem na jednym wdechu.
Dokąd ja właściwie lecę? Nie wiem gdzie mógłbym się podziać, nie wiem do kogo. Nie wiem gdzie szukać swojego podopiecznego. Prawie nic o nim nie wiem.

No właśnie, kompletnie nic nie wiem o tym dzieciaku. Więc czemu się do niego tak bardzo przywiązałem? Może dlatego, że jest młodym geniuszem, albo tym bohaterem? To nie wiarygodne, jestem Tony Stark. Nie zależy mi na nikim.
Na nikim. Prawda? Czy mogę być aż tak zepsuty? Czy mogę być aż tak podobny do swojego ojca.
Nie słuchałem już Furyego, rozłączyłem się i zacząłem latać nisko nad miastem do póki nie dostrzegłem adresu który przyciągnął moją uwagę. Albo raczej, nie adresu a ogromnych drzwi i okrągłego okna. Na oknie był znak taki sam, jaki mój czarodziej miał na naszyjniku.

Zaraz chwila, od kiedy mój czarodziej. Westchnąłem zirytowany, zmieniam się. Za szybko przez zbyt różnych ludzi. Zaczynam nie być sobą.

Wylądowałem na ziemii i schowałem szybkim kliknięciem w zegarek zbroję zostając tylko w pogniecionych ubraniach, mimo to wciąż eleganckich
Zapukałem w drzwi które niemal od razu otworzyły się. Zajrzałem do środka, nikogo nie były. Świetnie, kolejne magiczne widzimisie. Powinienem serio odpocząć, za dużo emocji jak na ten tydzień. Miesiąc, może rok.

Wszedłem do środka powoli idąc przed siebie. Doszedłem do schodów, skręcenia w prawo, oraz lewo. W tedy już zdałem sobie sprawę z tego że się zgubiłem.

– Ojej, a kogo ja tu widzę? - usłyszałem za sobą głos po czym natychmiastowo się odwróciłem. Ujrzałem wyższego od siebie chłopaka, uniosłem głowę patrząc na niego i się uśmiechnąłem zadziornie.
– przyszedłem odwiedzić swojego ulubionego czarodzieja. - założyłem ręce na klatce piersiowej a on spojrzał na mnie sceptycznie

– Raczej jedynego czarodzieja jakiego znasz - poprawił mnie a ja wywróciłem oczami. – Dopiero co żona ci powiedziała o rozwodzie a ty już idziesz do mnie? Sam gorzej bym nie postąpił - powiedział jakoś tak w odrażający sposób kładąc mnie w nie przyzwoitej sytuacji. Tak, racja. Jakby to tak na to spojrzeć to to naprawdę okrutne.

– Nie wiesz po co tu przyszedłeś, mam rację? Oczekujesz ode mnie tego, że pomogę ci znaleźć twojego dzieciaka. Powiedz mi, czy się mylę. - położył dłoń na moim ramieniu a ja się lekko spiąłem. Spojrzałem na jego twarz i uśmiechnąłem się z mimowolną pewnością siebie

– Powiedz mi coś, czego nie wiem -
Od razu po tych słowach mężczyzna odwzajemnił ten uśmieszek.
– Nie wiesz gdzie jest Twój dzieciak - westchnąłem, coś za często inni mają rację. Muszę to zmienić.
– no dobra, racja.  Pomożesz mi go znaleźć - zapytałem z nadzieją w głosie a ten pokiwał potwierdzająco głową.

Uśmiechnąłem się szczęśliwy, przyciągnąłem do siebie wyższego i ucałowałem go w policzek, czego się najprawdopodobniej się nie spodziewał. Ale może jednak jest jeszcze nadzieja na znalezienie mojego syna

~~~~
Yay, oto rozdział ale wattpad rozkazał mi dwa razy pisać ten rozdział. On se chyba ze mnie żartuje.
Wszystkiego najlepszego kochani, zdrowych, radosnych świąt :**

make me be again | irondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz