Minęło kilka dni od naszej małej przygody z trującym dymem. Oczywiście, nie przechwalając się, Huncwoci popamiętali swe haniebne czyny. Ktoś, na pewno nie ja, zamontował im nad drzwiami od dormitorium trzy kubły pełne galaretowatej mazi, która sprawiła, że przez dwa dni chodzili zabarwieni na czerwono. Ktoś inny, nie, nie mówię tutaj o Ann, zrobił im zdjęcia i przerobił je tak, że co i rusz wykrzykują śmieszne zdania i hasła, po czym porozsyłał je po całej szkole wliczając nauczycieli. Ostatni ktoś, zapewniam was, że to nie była Dorcas, podmienił im żele pod prysznic na jakieś-nie-wiem-co, przez co błyszczeli się jak kule dyskotekowe, co idealnie komponowało się z czerwienią ich skóry i wiecznie wkurzonym wyrazem twarzy. A zdecydowanie najlepsze jest to, że nikt nas nie podejrzewał. Cholera, wygadałam się. Czy możemy zatrzymać to w tajemnicy między nami? Byłabym wdzięczna.
Wreszcie nadszedł ten wyjątkowy dzień, na który wszyscy czekali. Chyba już wiecie o co chodzi. Sobota, oł je biczys!! Słońce pięknie świeciło, śnieg cudownie iskrzył w wesołych promykach światła słonecznego, ptaki latały po bezchmurnym niebie i radośnie ćwierkały i nic nie mogło...
- Cholera, Potter, ty skretyniały bałwanie, jeszcze raz rzucisz we mnie śnieżką, a nie żyjesz!!
Jak już mówiłam nic nie mogło przerwać tej sielanki. No chyba że Potter. Z resztą bandy za plecami. Każdy z różdżkami. Którymi bezwstydnie rzucali w nas śnieżkami. Przyrzekam, jeszcze jedna i...
-UGH! POTTER! Przez ciebie jestem cała mokra! Doigrałeś się, ty łosiu - zaczęłam go gonić.
Ten... Ten... Brakuje mi epitetu. W każdym razie schował się za wielką zaspę. Gdy ja ruszałam w lewo on też to robił, tak, żebyśmy nie mogli się spotkać. To wyglądało jak zabawa z dwuletnim dzieckiem.
- Och Lily, miłości ty moja, gdy się złościsz wyglądasz jeszcze piękniej. Nie to, że zazwyczaj jesteś brzydka - posłał mi, jak mniemam, romantyczne spojrzenie (wtf?) - I poza tym nie łosiu, a jeleniu - fuknął, wielce obrażony.
- Wiesz, dalej sądzę, że to jednak łoś bardziej do ciebie pasuje. Tak jak ty jest wielki, śmierdzący i musi mieć zapewnioną dodatkową ochronę*. Tylko że w twoim wypadku ta ochrona ma cię bronić przed twoją własną głupotą ciołku - nagle stanęłam, a Potter z rozpędu we mnie wbiegł.
Gdy upadaliśmy umiejętnie się przekręciłam i skończyło się na tym, że to ja leżałam na nim. Ha, dobrze mu tak! A może i nie. To czupiradło** wykorzystując masę swego ciała obrócił się tak, że teraz to on był na górze.
- Nie zadzieraj ze mną Liluś - wyszeptał, pochylając się nade mną.
Spojrzałam w te jego orzechowe oczy i.... O Matko! Jakie on ma śliczne paczadła. Pierwszy raz to zauważyłam. Ciepły orzech z plamkami złota i gdzieniegdzie zieleni, okalany gęstym wachlarzem czarnych rzęs. Po prostu cud, miód, malina! Patrzyłam w nie zahipnotyzowana, czas się zatrzymał a James pochylił się nade mną. Gdy jego pełne wargi prawie że stykały się z moimi jak przez śmiech usłyszałam zbliżające się głosy naszych przyjaciół. To mnie ocuciło, ale nim się odsunęłam do głowy wpadł mi genialny pomysł. Nie zwracając uwagi na resztę złączyłam nasze usta, a robiąc to usłyszałam jak dziewczyny wstrzymują oddechy a Black rechocze i gwiżdże. Potter poluźnił uścisk na moich nadgarstkach, które, jak właśnie zauważyłam, były przez niego ściskane nad moją głową. Wykorzystując chwilę jego nieuwagi zrobiłam gwałtowny i pewny ruch znów przekręcając się tak, by leżał pode mną. Oderwałam się od niego i nim zdążył zauważyć wsadziłam mu garść śniegu pod kurtkę i koszulę. Jego zamglony wzrok od razu oprzytomnił. Gdy nasi przyjaciele zorientowali się, co się wydarzyło, zaczęli się jeszcze bardziej śmiać. Rogacz poderwał się, zrzucając mnie z siebie, po czym szybko mnie podniósł i wrzucił do jednej z zasp. Pisnęłam, a po chwili rozpętała się III wojna światowa.
****
Boże, wezwijcie lekarza. Mówię serio. Coś jest ze mną nie tak. Nie, nie zaziębiłam się, jeśli o to wam chodzi. Od wczoraj cały czas myślę o tym pocałunku. A raczej o Potter'ze. Ugh, zrobiłam to tylko w ramach zemsty, czemu więc cały czas siedzi mi to w głowie? Pewnie jak upadłam uderzyłam się w głowę, tak to na pewno to. Ale ja byłam głupia. W głowie co i raz odtwarzałam sobie scenkę z wczorajszego popołudnia, zauważyłam nawet, że pomyślałam o tym koczkodanie 'James'.
Potrząsnęłam głową już któryś raz z rzędu i usłyszałam, jak Nan wymawia moje imię.
- Lily, wszystko okej?
- Mhm. Czemu miałoby nie mieć?
- Nie ważne - ucięła Dorcas, zanim rozmowa zaczęła nabierać tempa - Może lepiej pójdziemy już do pokoju i pomożecie mi wybrać strój na randkę z Ian'em, tym przystojnym siódmoklasistą??
- Nie tak prędko panno Meadows - usłyszałyśmy głos zza pleców.
Odwróciłam się i zamarłam z zapewne głupią miną. Za nami stała profesor McGonagall.
- Panno Evans, czy byłaby pani na tyle miła, by zamknąć buzię i pójść ze mną do dyrektora? - zapytała ze stalową nutą w głosie nie zwracając uwagi na wyraźnie zszokowane twarze moich przyjaciółek.
- Ale po co? Czy coś... - urwałam, widząc znaczące spojrzenie nauczycielki transmutacji - Och.
-Właśnie to - mruknęła i odwróciła się ruszając w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
Nie czekając dłużej pospieszyłam za nią zostawiając Dorcas i Ann w stanie, który chyba można by nazwać 'głębokim szokiem'.
Oczywiście droga nie mogła upłynąć w spokoju. Profesor McGonagall kilka razy musiała upominać innych uczniów - "Zostaw tą biedną żabę McCormack! I tak musi już z tobą mieszkać!" albo "Przypominam, panno Daisy, że korytarz nie jest od tego, by obściskiwać się ze swoim chłopakiem. Panie Hashlly, proszę się od niej odsunąć." W końcu jednak dotarliśmy do gargulców, które strzegły wejścia do gabinetu Dumbledore'a.
- Miętowe lizaki - McGonagall przerwała mi moje rozmyślania.
Kamienne posągi rozstąpiły się, a my weszłyśmy na schody.
~~~~~~~
Długo, bo długo, ale jest.
Jestem tak bardzo zmęczona tym piekielnym miejscem zwanym szkołą, że... Na szczęście niedługo czeka mnie trochę wolnego.
Nie mam ani czasu, ani chęci, ani siły, żeby się tutaj rozpisywać, a czeka mnie jeszcze napisanie dwóch zaległych prac na polski + muszę dokończyć pracę na konkurs, więc życzcie mi powodzenia!
Xxx
*To nie tak, że mam coś przeciw łosiom, ale tutaj po prostu mi to pasowało.
** hah, ulubione określenie mamy dla mojej młodszej siostry
CZYTASZ
Never say never... | Jily
FanfictionZwykła historia. Ale czy na pewno? Jest sobie ruda, często zdenerwowana, pyskata Lily, wraz z nierozłącznymi przyjaciółkami; Dorcas, pięknością, zmieniającą chłopaków jak rękawiczki i Ann, szaloną, optymistycznie nastawioną do życia dziewczyną. Są t...