Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Nie wiedziałam co się dzieje, gdzie jestem ani jak tu się znalazłam. Do mojej świadomości zaczęły dochodzić bodźce z zewnątrz. Czułam, jak ktoś trzyma mnie za rękę i delikatnie głaszcze mnie po włosach. Słyszałam przyciszone rozmowy i stłumione krzyki , które wpadały przez najwyraźniej uchylone okno. Wywnioskowałam to po tym, gdyż na twarzy raz po raz czułam powiew chłodnego styczniowego powietrza. Lekko poruszyłam głową, po czym zaczęłam powoli otwierać oczy, wiercąc się przy tym. Dopiero teraz poczułam wszechogarniający mnie ból. Osoba która siedziała przy mnie szybko wstała i gdzieś pobiegła. No trudno, sama sobie poradzę, dziękuję za troskę. Ech... W tych czasach nie było dobrze wychowanych ludzi, oj nie. Otworzyłam oczy, ale od razu je zamknęłam. Nie spodziewałam się, że ta przeklęta biel może aż tak razić w moje piękne patrzałki. Spróbowałam raz jeszcze, tym razem przezornie je mrużąc. Przed oczami pojawiły mi się czarne mroczki. Nagle wszystko się wyostrzyło. Przy przeciwnej ścianie stał rząd białych łóżek, a w półtorametrowych odległościach były średniej wielkości okna. Przy każdym łóżku znajdowała się szafka nocna i złożony parawan. Tylko przy trzecim łóżku od drzwi były zasłonięte. W rogu pomieszczenia znajdował się taki jakby 'kantorek'. Koło niego stał spory regał z przeróżnymi miksturami. Na równoległej*ścianie znajdowały się drzwi. Tak, to było Skrzydło Szpitalne**. Nagle drzwi otworzyły się z wielkim hukiem, a do środka wleciały dziewczyny, a tuż za nimi Huncwoci. Biegli, jakby co najmniej się gdzieś paliło. Na końcu spokojnie wszedł Dumbledore, McGonagall i pani Cure. Mówiąc, że byłam tylko odrobinę zdziwiona, skłamałabym. To było strasznie dziwne widzieć tych wszystkich ludzi tłoczących się przy moim łóżku. Moi przyjaciele przekrzykiwali się pytaniami typu „jak się czujesz” itd. Nauczyciele i pielęgniarka stali z boku, przy czym dyrektor kręcił głową i uśmiechał się pod nosem, profesor McGonagall traciła cierpliwość, a pani Cure wyglądała, jakby miała zaraz nerwicy dostać. W końcu profesor Dumbledore przyłożył różdżkę do gardła i mruknął 'Sonurus'.
- Moi drodzy - jego wzmocniony głos rozszedł się po całym pomieszczeniu - wiem, że bardzo stęskniliście się za panną Evans, ale najpierw musimy wszystko wyjaśnić. Poza tym podejrzewam, że tymi krzykami tylko ją irytujecie. Na razie muszę was jednak wyprosić, później sobie wszystko opowiecie - po jego słowach nastąpiła fala protestów.
W końcu jednak wyszli, jednak trzeba było zaznaczyć że nastąpiło to dopiero po krzykach, groźbach i kilku zaklęciach uciszających. Pani Cure zaczęła mnie badać, po czym karząc wypić mi jakieś ohydne mikstury stwierdziła, że nie będzie przeszkadzać i zaszyła się w swoim kantorku. Gdy było już względnie cicho, dyrektor zapytał mnie jak to się stało, że porwali mnie z peronu.
- Weszłam szybciej, żeby zająć nam jakieś lepsze miejsca, to znaczy mi, Dorcas i Ann. Znalazłam przedział i zostawiłam tam kufer, po czym wyszłam poszukać dziewczyn. Stałam niedaleko wejścia na peron, bo nigdzie ich nie widziałam i myślałam że jeszcze nie przyszły. Wtedy przy wejściu do pociągu zauważyłam dziewczynę podobną do Ann, nie wiem czy to była ona. W każdym razie zrobiłam krok do przodu i wtedy wpadł na mnie jakiś chłopak, swoją drogą nawet nie pomógł mi wstać. Straciłam Ann z oczu i wtedy ktoś objął mnie za szyję. Z początku myślałam że to Potter, bo już kilka razy zdarzało się, że tak robił. Ale wtedy poczułam, że wbija mi różdżkę między żebra i już wiedziałam, że to nie żarty. Próbowałam się wyrywać i krzyczeć, ale na dworcu panował taki zamęt, że nikt nie zwrócił uwagi. I to tyle.
- Hmm, dobrze - odpowiedział Dumbledore, myśląc nad czymś intensywnie - opowiedz co działo się dalej.
W tym momencie chciałam skłamać i powiedzieć, że nic nie pamiętam, albo chociaż zataić moją rozmowę z Voldemortem, ale wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Zaczęłam więc opowiadać, robiłam to strasznie długo. Mówiłam o tym jak się obudziłam w tej grocie, o rozmowie z Voldemortem, o torturach, o Arii, opowiadałam o moim planie i szczęściu, o próbie Czarnego Pana, o Regulusie i wreszcie o ucieczce. Profesor McGonagall wyglądała na jednocześnie zmartwioną, zdumioną i dumną. Gdy usłyszała, jakie zaklęcia rzucałam, aż otworzyła usta, a gdy powiedziałam, że teleportowałam się, zapowietrzyła się. W sumie to się jej nie dziwię, no bo byłam dopiero po dwóch lekcjach. Stojąc tam wtedy wiedziałam, że coś może pójść nie tak, ale musiałam zaryzykować. Chociaż właściwie ta myśl tylko przemknęła mi przez głowę, później już nie myślałam tylko działałam instynktownie. Dowiedziałam się, że nie mam żadnych obrażeń związanych z teleportacją, tylko Regulus się rozszczepił, a i tak to nie była moja wina. Ha! I kto teraz powie, że Lily Evans jest słabeuszem i beztalenciem? Dumbledore był natomiast zamyślony. Gdy już im wszystko opowiedziałam, powiedział tylko, żebym na razie nikomu o tym nie mówiła i życzył mi szybkiego powrotu do zdrowia, po czym zniknął za drzwiami. McGonagall nie wiedziała jak się zachować. Chwilę pokręciła się przy łóżku, powiedziała, że jestem dzielna i cieszy się, że w swoim domu ma takich uczniów jak ja, szybko złożyła życzenia, żebym szybko wyzdrowiała i ulotniła się.

CZYTASZ
Never say never... | Jily
FanficZwykła historia. Ale czy na pewno? Jest sobie ruda, często zdenerwowana, pyskata Lily, wraz z nierozłącznymi przyjaciółkami; Dorcas, pięknością, zmieniającą chłopaków jak rękawiczki i Ann, szaloną, optymistycznie nastawioną do życia dziewczyną. Są t...