Minął tydzień. Całe siedem dni. Nie żartuję. Już po drugim dniu ledwo co trzymałam się na nogach. Kiedy Aria wyprowadziła mnie z... nawet nie wiem jak to nazwać; grota, jaskinia, komnata? W każdym razie. Gdy wepchnęła mnie do mojej celi, zaczęło się. Tortury, wyzwiska, groźby, przemoc. Później nie było lepiej, a za mój cięty język obrywałam podwójnie. Przez cały ten czas myślałam, jakby tu uciec, ale dopiero teraz nadarzyła się okazja, a raczej wreszcie wymyśliłam plan. Nie wiem czy wspomniałam, ale jak do tej pory nie złamałam się, ani nie przyłączyłam do mistrza śmie(r)ci. Haha, ale jestem zabawna...NOPE. Strasznie schudłam, zmizerniałam, w dodatku chyba miałam złamane parę żeber i skręcony nadgarstek lewej ręki, więc łatwo było się domyślić, że nie byłam w życiowej formie. Wracając. Do mojej celi znowu wszedł ten frajer który mnie porwał. No dobra, czas wcielić mój genialny pomysł w życie.
- Nie wyciągaj różdżki, nie masz po co - odezwałam się słabym głosem - w nocy wszystko przemyślałam, przyłącze się do was - szepnęłam.
Mężczyzna wydawał się tym bardzo zadowolony. Cieszę się, że to na niego dziś wypadło, bo pewnie Aria na takie coś by się nie nabrała.
- Wstań dziewczyno, zaprowadzę cię do Czarnego Pana - powiedział.
Za każdym razem ten głos kogoś mi przypomina, ale nie mam pojęcia kogo. Myślę, że to może być ten/ta blondyn/ka. Serio, już sama nie wiem, chłopak czy dziewczyna, oto jest pytanie? W każdym razie ono wyprowadziło mnie z mojej celi i poprowadziło w stronę komnaty, gdzie codziennie wzywał mnie Voldzio. Gdy już tam byliśmy, Voldemort niezmiernie się ucieszył, gdy usłyszał że wreszcie postanowiłam się do nich przyłączyć, chociaż podszedł do tego trochę podejrzliwie.
- Nareszcie zrozumiałaś, że takiego dziedzictwa nie można przepuścić - stwierdził, po czym wskazał na jednego ze śmierciożerców - Ty, daj dziewczynie różdżkę!
Mężczyzna podszedł do mnie, po czym wręczył mi ten magiczny patyk. Stałam zdezorientowana, patrząc wielkimi oczami to na różdżkę, to na Czarnego Pana.
- P-po co m-mi to? - zapytałam drżącym głosem.
Co jak co, ale głos to ja będę miała zrujnowany od krzyczenia. Ughh i moja kariera piosenkarki legła w gruzach. Wielkie dzięki.
- To jest twoja próba. Na 10 minut zdejmę z tej jaskini zaklęcie uniemożliwiające czarowanie, a ty w tym czasie musisz zabić osobę, którą tu wprowadzimy, bez względu kto to będzie.
Kiwnęłam głową. NO CHYBA PO MOIM TRUPIE! NIE JESTEM MORDERCZYNIĄ! Uspokój się Lilka, Tylko zdejmie to zaklęcie, a ty się stąd teleportujesz. Spokojnie. Nagle te ogromne wrota otworzyły się z trzaskiem, a do środka został wtargany jakiś chłopak, chyba w moim wieku. Został brutalnie popchnięty, przez co upadł w środek kręgu, a zarazem pod moje nogi. Wyglądało na to, że nie miał siły się podnieść. Nie dziwię się mu.
- Zdejmuję zaklęcie - oznajmił Voldemort, po czym zaczął coś mruczeć pod nosem.
Chwila i było po wszystkim. Już mogłam czarować. Podniosłam rękę, w której trzymałam mocno różdżkę, mając zamiar się teleportować, ale zaklęcie zamarło mi w ustach, gdy usłyszałam cichy szept. Chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie smutno swoimi dużymi, szarymi oczami.
- Proszę, nie zabijaj mnie. Wiem że taka nie jesteś, Lily - szeptał.
- O mój Boże, Regulus - wybełkotałam, a nogi się pode mną ugięły.
Co prawda nigdy nawet nie rozmawialiśmy, ale samo to, że był bratem Syriusza... Chociaż nie, cofam to, przecież nie cierpię tego chłopaka. Po prostu zrobiło mi się żal młodego Blacka, nie zasługiwał na taką śmierć. W ułamku sekundy podjęłam decyzję. Uratuję go. Uratuję go, nawet jeśli od tego będzie zależało moje życie.
CZYTASZ
Never say never... | Jily
FanficZwykła historia. Ale czy na pewno? Jest sobie ruda, często zdenerwowana, pyskata Lily, wraz z nierozłącznymi przyjaciółkami; Dorcas, pięknością, zmieniającą chłopaków jak rękawiczki i Ann, szaloną, optymistycznie nastawioną do życia dziewczyną. Są t...