21. Cukiernia - pole bitwy

444 40 1
                                    

Podarapałam się po głowie i ziewnęłam wyciągając ręce nad głowę. Od kiedy wczoraj wróciłam że spotkania z Mattem zrobiłam jedno, wielkie NIC. Zmęczona lenistwem w końcu dźwignęłam się z łóżka i na piżamę, która składała się z krociótkich szortów i cienkiej bluzki na ramiączkach, naciągnęłam pierwszą lepszą bluzę. Jejku, ale mi się nic nie chce.

Wyszłam z pokoju i powlokłam się na dół prawieże na oślep, bo nawet oczu nie chciało mi się szerzej otworzyć. O Boziu.

- Lily! - zawołała nagle moja mama a ja prawie spadłam ze schodów potykając się o swoją własną stopę - Chodź tu szybko!

- Lecę - mruknęłam pod nosem i poczłapałam do kuchni, przy okazji prawie nie wchodząc we framugę - Co się stało?

- Petunia zapomniała śniadania do szkoły - mama podniosła do góry papierową torbę zapewne z jakimś jedzeniem - I nie wzięła żadnych pieniędzy, a tuż po szkole ma jeszcze lekcje dodatkowe, które skończą się dopiero o 18.00.

Rzuciłam okiem na zegarek. Była dopiero 9.00. 

- I co chcesz żebym z tym zrobiła? - wymamrotałam opadając na krzesło przy stole i biorąc łyka soku pomarańczowego, którego ktoś tu zostawił.

- Zaniesiesz jej to do szkoły - oznajmiła mama wyciągając rękę z torbą w moją stronę. Zakrztusiłam się wypluwając sok na stół.

- Chyba żartujesz - wycharczałam ciągle kaszląc - W życiu tam nie pójdę.

Mama podeszła do mnie i jedną ręką poklepała mnie po plecach, a torbę położyła tuż przed moim nosem.

- Pójdziesz - powiedziała twardo mocniej klepiąc mnie po plecach.

- Rozumiem - szybko uwolniłam się od jej rąk odchodząc kilka kroków w stronę drzwi - Tylko się ogarnę.

Uciekłam z powrotem do pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. No i pięknie.  Pokręciłam głową podchodząc do szafy. Wyciągnęłam z niej prostą, dżinsową spódnicę, grube, czarne rajstopy, bladoróżową koszulę z długim rękawem i gruby, cieplutki sweter. W końcu musiałam jakoś wyglądać, żeby nie zrobić siary swojej kochanej siostruni. Poza tym potem chciałam iść jeszcze na jakieś małe zakupy, skoro tak czy siak musiałam wyjść z domu.

Szybko ubrałam się w wybrane ubrania, przeczesałam włosy i zbiegłam na dół. Dziś dzień bez makijażu. Chociaż nie oszukujmy się, jestem po prostu zbyt leniwa, żeby go zrobić.

W przedpokoju naciągnęłam na nogi brązowe botki na obcasie i okręciłam wokół szyi beżowy szal. Mimo, iż był już kwiecień, to na dworze było ledwo 10 stopni, a że jestem strasznym zmarźluchem, to chodzę opatulona jakby był luty.

- Mamo, to ja już wychodzę! - krzyknęłam zabierając torbę z jedzeniem dla Petunii.

- Dobrze - mama wychyliła głowę z salonu - Za jakieś pół godziny muszę na chwilę pójść do pani Richards. Może potem pójdziemy kupić jakieś ciacho i w domu wypijemy kakao?

- Mi pasuje - uśmiechnęłam się szeroko i wyszłam z domu. 

Nie szłam szybko, miałam czas. Po jakiś piętnastu minutach doszłam pod bramę szkoły. O jeżu, trafiłam bez błąkania się po sąsiednich  uliczkach! Niepewnie przekroczyłam próg szkoły. No fajnie, trwa lekcja.

Nagle zza rogu wyszła jakaś pani w średnim wieku z mopem w ręce.

- Nie kojarzę cię, chodzisz tu do szkoły? - zagadnęła mnie gdy bezradnie się rozglądałam.

- Um, nie. Moja siostra tu chodzi, przyszłam żeby dać jej torbę, której zapomniała z domu.

- Rozumiem. Może ci pomóc? Bo chyba nie orientujesz się, gdzie powinnaś iść.

Z ulgą pokiwałam głową i już chwilę później stałam pod odpowiednią salą. Usiadłam na ławeczce stojącej pod ścianą i oparłam głowę o ścianę przymykając oczy. Od miłej pani dowiedziałam się jeszcze, że lekcja kończy się za jakieś 7 minut.

Z moich przemyśleń wyrwał mnie głośny dzwonek. Jak na zawołanie otworzyły się drzwi do sali, w której lekcje miała moja siostra. Poderwałam się na nogi przeczesując wzrokiem tłum ludzi w poszukiwaniu Petunii, ale jak na złość nie mogłam jej nigdzie znaleźć.

 - Przepraszam - zaczepiłam jakiegoś wysokiego chłopaka - Wiesz może gdzie jest Petunia Evans?

- Petunia? - zapytał zachrypniętym głosem niepewnie się rozglądając - Tam stoi. A co? - wskazał palcem okno, przy którym stała moja siostra razem z jakimiś dziewczynami i chłopakami.

- Dziękuję - posłałam mu blady uśmiech i stanowczo ruszyłam w stronę Petunii. Jeszcze mnie nie zauważyła, co chyba było plusem. Chłopak, którego zaczepiłam zaczął iść za mną.

- Petunia! - zawołałam przekrzykując gwar na korytarzu i przeciskając się przez tłum.

Odwróciła się w moją stronę i gdy tylko mnie zobaczyła jej twarz zmieniła wyraz. 

- Co ty tu robisz? - zapytała chłodno mierząc mnie wzrokiem. Jej przyjaciele ucichli przysłuchując się naszej rozmowie, a chłopak, który szedł za mną przybił  sobie piątkę z jakimś innym chłopakiem, powiedział mu coś na ucho i obaj zaczęli się przyglądać.

- Zapomniałaś jedzenia - wymamrotałam wciskając jej torbę z jedzeniem w ramiona - Mama powiedziała, że mam ci to przynieść.

Petunia zacisnęła mocno wargi i spiorunowała mnie wzrokiem. 

- Możesz już iść - wysyczała. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się spokojnie odchodząc. Aż mnie korciło, żeby coś jej zrobić, ale się powstrzymałam.

- Kim ona jest? - usłyszałam jeszcze falę pytań na temat mojej skromnej osoby. Najwyraźniej Petunia nie chwali się, że ma młodszą siostrę. Nieważne.

Z ulgą wyszłam z tej szkoły i skierowałam się w stronę cukierni, gdzie miałam spotkać się z mamą.  

Pchnęłam drzwi, a w środku rozległ się delikatny dźwięk dzwonka. W twarz buchnął mi zapach tych wszystkich łakoci. Moja mama, który stała już przy gablocie  z ciastami pomachała mi ręką szeroko się uśmiechając.

Odwzajemniłam jej uśmiech i do niej podeszłam. Dzwonek odezwał się kolejny raz zwiastując nowego klienta. Automatycznie spojrzałam przez ramię na drzwi i zamarłam. Cała krew odpłynęła mi z twarzy, zabierając ze sobą uśmiech. Szybko podbiegłam do mamy zasłaniając ją ciałem w momencie, kiedy w lokalu padło pierwsze zaklęcie, które na szczęście w nikogo nie trafiło.

Moja mama rozszerzyła oczy w szoku, a ja siłą skuliłam ją przy ścianie i odwróciłam się do napastników. Na środku sklepu stały dwie zamaskowane postacie w czarnych szatach. Śmierciożercy.

W ciągu kilku sekund rozpętała się bitwa pomiędzy mną a nimi. W powietrzu latały zaklęcia, a mugole przerażeni pochowali się pod stolikami i za ladą.

- Znowu się widzimy, Lilliane - wysyczał jeden ze śmierciożerców rzucając we mnie cruciatusem. Szybko odskoczyłam, ale dalej pilnowałam, żeby żadne zaklęcie nie trafiło w mamę.

- Na imię mam Lily - warknęłam wściekle machając różdżką, odbijając ich zaklęcia i sama atakując - Śmieciu.

Nie trwało to długo. Wkrótce jeden z nich dostał drętwotą, po czym zemdlał. Drugi widząc, że przegrywają szybko ulotnił się wraz z kolegą. 

Ciężko dysząc otarłam stróżkę krwi z brody, która sączyła się z rany na ustach. Rozejrzałam się po cukierni. Wyglądała okropnie.

Szybko zablokowałam drzwi, żeby nikt z mugoli się nie wydostał, ani nikt tu nie wszedł. Posprzątałam i zmodyfikowałam ich pamięć i dopiero potem ich wypuściłam.

Moją mamę zostawiłam na razie w spokoju. Miałam mętlik w głowie. 

W tempie ekspresowym zaciągnęłam mamę do domu i wysłałam list do Dumbledore'a, który niezwłocznie zjawił się w naszym domu.


I come back! Wróciłam! Jej!

Nie wiem, czy od teraz będę wydawała kolejne rozdziały systematycznie czy nie, ale raz na jakiś czas na pewno coś się ukarze~ 

Wszystkim, którzy jeszcze nie spisali tego ff na  straty przesyłam gorące uściski!

Never say never... | JilyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz