Znowu budzę się z cholernym bólem głowy. Siadłem na łóżku i zauważyłem, że ZSRR leży tuż obok mnie. O chuj... znowu się schlałem.
- Scheiße... - mruknąłem i zerwałem się na równe nogi
Guziki mojej koszuli były lekko odpięte. Popatrzyłem na zegarek była pierwsza w nocy. No genialnie... ZSRR nie przejmował się niczym tylko spał spokojnie. Ze wściekłością zacząłem chodzić po pokoju.
- Debil... debil, debil, debil, debil... - klepałem się po czole, chodząc w tę i we w tę - jak możesz być tak głupi?!
Wziąłem głębszy oddech... Zastanawiałem się czy go budzić. Stwierdziłem że nie... nie zrobię tego... Wyszedłem z pokoju i zajrzałem do sypialni dzieci. Obydwoje spali. Czułem się paskudnie, że znowu je zostawiłem samym sobie. Zszedłem do kuchni. Nalałem sobie wody. Stałem tak odwrócony tyłem do drzwi kuchennych. Wtedy poczułem jak ktoś chwyta mnie za biodra. Zakrztusiłem się i wyplułem połowę wody na blat. Nie zdążyłem się odwrócić kiedy ktoś położył głowę na moim ramieniu.
- Cześć Rich... - wyszeptał ten ktoś za mną. Przełknąłem ślinę
- ZSRR? - ten ktoś zaśmiał się cicho
- No chyba nikogo poza nami i twoimi synami tu nie ma...
- Przestań... już nie jesteśmy dziećmi i to co było między nami kiedyś... już nie istnieje...
- A co niby było "kiedyś"? - zaciekawił się. Zarumieniłem się
- Nic! - zaprzeczyłem szybko. Kurwa jak blisko było, a on by się dowiedział o moich uczuciach tak na trzeźwo - Tylko przyjaźń...
- Oh... - wydał się zupełnie rozczarowny - Tylko przyjaźń... - powtórzył moje słowa - Kolejny raz lądujesz ze mną w łóżku... przypadek?
- Weź przestań... - skarciłem go
- Niby czemu?
- Błagam powiedz, że się schlałeś i nie wytrzeźwiałeś...
- No już dobrze Rich... - stał za mną
Głośno przełknąłem ślinę. Poczułem coś moktego w okolicach szyi. Lizał mnie po karku
- C-co ty robisz? - zapytałem przestraszony. Ten zaśmiał się lekko
Odwrócił mnie do siebie przodem i posadził na blacie. Objął mnie w pasie. Lekko musnął moje usta swoimi. Chwyciłem jego głowę w dłonie.
- Wiesz... - zaczął niepewnie - kocham cię... - zamurowało mnie to wyznanie. Odepchnąłem go lekko
- W życiu! - udałem zdenerwowanie. Nie mogłem dać po sobie poznać że odwzajemniałem jego uczucie. Zwłaszcza teraz, kiedy wojna wisi w powietrzu...
Włochy co prawda przemówił mi do rozsądku, aby przesunąć wojnę jescze o dziewięć dni, ale co z tego? Termin i tak już niedługo. Wyminąłem go szybko i pobiegłem do sypialni. Skuliłem się na łóżku. Zacząłem cicho łkać. Pewnie że podkochiwałem się w nim od podstawówki, ale... zbliżała się wojna... To nie jest dobry pomysł. Nie wiemy co przyniesie przyszłość... ZSRR wszedł cicho do pokoju.
- Wybacz... ja nie jestem jeszcze trzeźwy...
- Właśnie widzę... - mruknąłem tak oschłym tonem, jakim traktowałem Włochy i Japonię.
Muszę przestać wierzyć w miłość... Przyjaciel nie skomentował mojego obojętnego tonu. Westchnął tylko głęboko...
- Jesteś na mnie zły... rozumiem... jutro już mnie tu nie będzie...
- I dobrze... - nie obchodziło mnie co on teraz czuje
- Pójdę spać do salonu... - wyszedł i tyle go widziałem
Ułożyłem się wygodnie w łóżku. O dziwo nie miałem wyrzutów sumienia po tym co mu odszczekałem. Miałem to gdzieś. To nie mój problem. Jego przecież nic nie boli. Zasnąłem ze spokojną głową.***
Obudziłem się. Spojrzałem na zegar, wiszący na ścianie. Dochodziła ósma. Zszedłem do kuchni. Przypomniałem sobie wieczorne wydarzenie. Spojrzałem do salonu. ZSRR jeszcze spał przykryty po uszy kocem. Nie zamierzałem go przepraszać... Nie ja zawiniłem. Nie byłem głodny. Odebrało mi apetyt wraz z wszelkimi uczuciami zakochania do tego człowieka, który leży na mojej kanapie. Teraz wydał mi się obrzydliwy. Jak tylko się obudzi ma go tu nie być. Usiadłem na krześle i chwyciłem do ręki gazetę. Nagłówki głosiły "Wojna Niemiec z Polakami jest już więcej niż pewna!", "Po raz kolejny Niemcy są przeciwni wobec prawa". Czytając to... czułem satysfakcję... Była ona niepojęta... W tym momencie do kuchni wszedł rozespany ZSRR.
- Cześć... - mruknął
- Hm... - nie wydałem z siebie żadnego słowa
- Słuchaj ja... na serio przepraszam za wczoraj... zadzwonię tylko po szofera i... już mnie nie ma...
Nie zaszczyciłem go nawet spojrzeniem. Tak jak mówił... zadzwonił, szofer podjechał, a on zniknął. Teraz był dla mnie jak zjawa. Niby był, ale nagle zniknął. Wszedł do czarnego forda i odjechał gdzieś do swojej willi. Mało obchodziło mnie gdzie. Liczyło się tylko to, że długo go nie zobaczę...***
Tego samego dnia miałem jechać do kancelarii. Osobiście najchętniej zostałbym w domu z dziećmi, ale... cóż wielka polityka wzywa. Dochodziłem już do drzwi, kiedy usłyszałem zza nich rozmowę Włoch i Japonii.
- Powiemy o tym Rzeszy? - zapytała kobieta
- Niby o czym? - zapytał Włochy
- O tym co zrobiliśmy...
- Za niedługo zorganizujemy bankiet... tam wszystko ogłosimy
Wszedłem bez pukania do środka.
- A wy już tutaj? - udałem zdziwienie. W pomieszczeniu zapanowało dziwne poruszenie. Japonia schowała rękę za plecy, a Włochy coś do kieszeni. Oboje rzucili sobie jeszcze krótkie spojrzenia
- A ty ciągle się spóźniasz. - wydał z siebie nerwowy śmiech Włochy
- Bywa... - mruknąłem
- To możemy w końcu omówić tematy bitew? - zapytałem zniecierpliwiony
- Odpuszczamy dzisiaj... - dotknął mojego ramienia Włochy
- Co?! J-jak odpuszczać?! - krzyknąłem i wyrwałem się spod jego uścisku na moim ramieniu - Przecież sam mówiłeś, że pierwszego września wszystko ma pierdolnąć, a teraz mówisz mi, że odpuszczamy plany bitew?!
- Uspokój się Rzesza... - odezwała się hardo Japonia. Zdecydowanie nie była ona typem uległej osoby - Może spędźmy miło czas... Pójdźmy do kawiarni...
- Do kawiarni... - zaśmiałem się spokojnie - DO KAWIARNI?! - wydarłem się w końcu - CZY WYŚCIE DO RESZTY ZGŁUPIELI?! - chwyciłem Włochy za fraki - POJEBAŁO WAS OBOJE! - wydarłem się na nich jak nigdy. Byłem poprostu wściekły i nic już tego nie da rady zmienić. Mężczyzna widząc te groźne błyski w moich oczach przestraszył się trochę. Pobladł, a jego mina zrzedła
- R - rzesza to nie tak... - zaczął. Nie zamierzałem go więcej słuchać i spoliczkowałem go
W końcu puściłem go, a tamten osunął się po ścianie na kolana. Jego włosy spięte w mały kucyk wychodziły teraz na wszystkie strony i opadały na jego spoconą twarz. Popatrzył na mnie w wyczekiwaniu. Denerwował mnie jego wyraz twarzy. Z całej siły kopnąłem go w nos, na co on skrzywił się, a ręce zgięły pod jego ciężarem. Krew kapała na jego biały galowy mundur. Znowu poczułem chorą satysfakcję i brak poczucia winy. W końcu padł na podłogę.
- Rzesza, proszę! - zawołała błagalnie Cesarstwo. Odwróciłem się w jej stronę i wymierzyłem w nią lufą pistoletu
Kobieta zatrzymała się w półkroku i uniosła ręce w wyrazie kapitulacji. Widziałem łzy, które perliły się w jej oczach
- Wszystko potraficie zjebać... - mruknąłem wściekły i ominąłem ją
Wyszedłem w biegu z kancelarii. Serce w piersi paliło mnie żywym ogniem tak samo jak policzki. Chuczało mi w uszach. Pomimo tego na zewnątrz wyglądałem jak kamień z tym samym wyrazem twarzy. Wsiadłem do mercedesa. Z trudem udało mi się włożyć kluczyki do stacyjki. Oddech miałem przyśpieszony, a głowa bolała niemiłosiernie całym pierścieniem dookoła. Dopiero po kilku głębszych wdechach uznałem, że mogę prowadzić. Teraz czas by wracać do domu i najlepiej nikogo z nich już nigdy na oczy nie oglądać... Wiedziałem, że tak się nie da... Szkoda... bardzo szkoda...Macie tutaj rozdział. Bardzo chciałam pokazać w nim jak niestały emocjonalnie jest Rzesza oraz lekko ukazać jego szaleństwo. Mam nadzieję, że się wam podoba ten rozdział. Życzę miłego dnia i nocy.
~Brychcio~
CZYTASZ
Niemożliwe
Historical FictionCzy przyjaźń z lat szkolnych ma prawo przetrwać aż do dorosłości? Czy pomimo zerwania kontaktów i wbicia noża w plecy ma prawo powstać miłość? Jak można kochać osobę, której zarazem się nienawidzi? Wydaje się to niemożliwe... może jednak zdarzają si...