(Bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z rozdziału 2)
Dokładnie w tym samym czasie reszta Rodziny Sullych, a także Tsireya kontynuowali poszukiwania. Przez cały ten czas Jake starał się jak mógł, by zachować trzeźwość umysłu. Panika w niczym im teraz nie pomoże. Nie był jednak w stanie stłumić narastającego w nim poczucia winy, bezradności i strachu. Dopiero co pochował najstarszego syna, lecz za każdym razem gdy tylko o tym pomyślał, odnosił wrażenie jakby patrzył na to wszystko oczami kogoś innego. Jakby był to jedynie boleśnie realistyczny sen, z którego nie można się obudzić. A jednak to nie był sen, tylko brutalna rzeczywistość. Neteyam zginął naprawdę.Świadomość, że właśnie w tej chwili i Lo'akowi mogła stać się krzywda tylko potęgowała cały jego ból, rozpacz, lęk i niepokój. Nie mógł stracić już żadnego ze swoich dzieci. Nie zgadzał się na to. Kręcił się nerwowo po plaży, wymachując na boki ogonem i cały czas wołając syna po imieniu łudząc się, że doczeka odpowiedzi. Gdy bezustanne nawoływania nie przyniosły żadnego efektu, w głowie mężczyzny zaczął rodzić się pewien pomysł: jedyne rozwiązanie, którego do tej pory jeszcze nie próbował. Światełko w tunelu.
No tak. - pomyślał. Radio!
Jedną z ważniejszych rzeczy, której kiedykolwiek nauczył swoich synów było korzystanie z przenośnego zestawu, który umożliwiał komunikację na odległość. Lo'ak prawie zawsze nosił ten sprzęt przy sobie! Jake odszedł kawałek dalej, by nie zagłuszyły go krzyki Neytiri, Tuk i Pająka i nacisnął przycisk mikrofonu na swoim pasku.
- Lo'ak, słyszysz mnie? - zapytał głośno i wyraźnie przez radio.
Brak odpowiedzi. Spróbował ponownie.
- Lo'ak, zgłoś się.
Znów cisza.
- Synu, gdzie ty do cholery jesteś?! - sfrustrowany Jake zasyczał pod nosem i tym razem nie otrzymawszy odpowiedzi.
Z dreszczem zgrozy uświadomił sobie z czego może wynikać milczenie po drugiej stronie słuchawki.
Nie, tylko nie to. Błagam.....
W ułamku sekundy poczuł, że opuszczają go resztki sił, nadziei i zdrowego rozsądku, a paniczny lęk przed stratą młodszego syna nasilił się do tego stopnia, że on sam nie był w stanie już dłużej z nim walczyć. Przez tyle czasu tłumił w sobie emocje. To była rzecz, której nauczył się w dawnych czasach, służąc jako *marine. Wojna to nie czas na kierowanie się emocjami, ponieważ to właśnie one mogą przejąć kontrolę nad postępowaniem. Ta wojna dobiegła już końca, lecz ogrom straty z każdą chwilą stawał się dlań przytłaczający, a wręcz niemożliwy udźwignięcia.
- Ma Jake.....
Obróciwszy się na dźwięk kroków, ujrzał swoją partnerkę. Musiała słyszeć jak próbował wezwać Lo'aka przez radio.
- Miałaś rację Neytiri. - wyszeptał zdruzgotany - Od samego początku miałaś rację. To wszystko moja wina. Gdybym aż tyle od nich nie wymagał, nie był dla nich taki surowy, nic z tego nigdy by się nie wydarzyło!
"To nie są twoi żołnierze, tylko twoi synowie."
Te słowa nie opuszczały jego myśli, odbijały się echem w jego głowie od czasu śmierci Neteyama. Zacisnął zęby z bezsilności.
- Nie daruję sobie, jeśli on.....- urwał, nie będąc w stanie nawet dokończyć zdania. Obawiał się, że gdyby wypowiedział to na głos, w jakiś sposób stałoby się to prawdą.
CZYTASZ
Avatar 3: Dalsze Losy (FANFICTION)
FanfictionHistoria w tym fanficu to kontynuacja wydarzeń z filmu Avatar: Istota wody. Rodzina Sullych została na stałe przyjęta do klanu Metkayina, jednak traumatyczne wydarzenia jakich doświadczyli wciąż nie dają o sobie zapomnieć. Wszyscy opłakują stratę Ne...