Rozdział 3

95 6 8
                                    

(Bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z rozdziału 2)


Dokładnie w tym samym czasie reszta Rodziny Sullych, a także Tsireya kontynuowali poszukiwania. Przez cały ten czas Jake starał się jak mógł, by zachować trzeźwość umysłu. Panika w niczym im teraz nie pomoże. Nie był jednak w stanie stłumić narastającego w nim poczucia winy, bezradności i strachu. Dopiero co pochował najstarszego syna, lecz za każdym razem gdy tylko o tym pomyślał, odnosił wrażenie jakby patrzył na to wszystko oczami kogoś innego. Jakby był to jedynie boleśnie realistyczny sen, z którego nie można się obudzić. A jednak to nie był sen, tylko brutalna rzeczywistość. Neteyam zginął naprawdę.

Świadomość, że właśnie w tej chwili i Lo'akowi mogła stać się krzywda tylko potęgowała cały jego ból, rozpacz, lęk i niepokój. Nie mógł stracić już żadnego ze swoich dzieci. Nie zgadzał się na to. Kręcił się nerwowo po plaży, wymachując na boki ogonem i cały czas wołając syna po imieniu łudząc się, że doczeka odpowiedzi. Gdy bezustanne nawoływania nie przyniosły żadnego efektu, w głowie mężczyzny zaczął rodzić się pewien pomysł: jedyne rozwiązanie, którego do tej pory jeszcze nie próbował. Światełko w tunelu.

No tak. - pomyślał. Radio!

Jedną z ważniejszych rzeczy, której kiedykolwiek nauczył swoich synów było korzystanie z przenośnego zestawu, który umożliwiał komunikację na odległość. Lo'ak prawie zawsze nosił ten sprzęt przy sobie! Jake odszedł kawałek dalej, by nie zagłuszyły go krzyki Neytiri, Tuk i Pająka i nacisnął przycisk mikrofonu na swoim pasku.

- Lo'ak, słyszysz mnie? - zapytał głośno i wyraźnie przez radio.

Brak odpowiedzi. Spróbował ponownie.

- Lo'ak, zgłoś się.

Znów cisza.

- Synu, gdzie ty do cholery jesteś?! - sfrustrowany Jake zasyczał pod nosem i tym razem nie otrzymawszy odpowiedzi.

Z dreszczem zgrozy uświadomił sobie z czego może wynikać milczenie po drugiej stronie słuchawki.

Nie, tylko nie to. Błagam.....

W ułamku sekundy poczuł, że opuszczają go resztki sił, nadziei i zdrowego rozsądku, a paniczny lęk przed stratą młodszego syna nasilił się do tego stopnia, że on sam nie był w stanie już dłużej z nim walczyć. Przez tyle czasu tłumił w sobie emocje. To była rzecz, której nauczył się w dawnych czasach, służąc jako *marine. Wojna to nie czas na kierowanie się emocjami, ponieważ to właśnie one mogą przejąć kontrolę nad postępowaniem. Ta wojna dobiegła już końca, lecz ogrom straty z każdą chwilą stawał się dlań przytłaczający, a wręcz niemożliwy udźwignięcia.

- Ma Jake.....

Obróciwszy się na dźwięk kroków, ujrzał swoją partnerkę. Musiała słyszeć jak próbował wezwać Lo'aka przez radio.

- Miałaś rację Neytiri. - wyszeptał zdruzgotany - Od samego początku miałaś rację. To wszystko moja wina. Gdybym aż tyle od nich nie wymagał, nie był dla nich taki surowy, nic z tego nigdy by się nie wydarzyło!

"To nie są twoi żołnierze, tylko twoi synowie."

Te słowa nie opuszczały jego myśli, odbijały się echem w jego głowie od czasu śmierci Neteyama. Zacisnął zęby z bezsilności.

- Nie daruję sobie, jeśli on.....- urwał, nie będąc w stanie nawet dokończyć zdania. Obawiał się, że gdyby wypowiedział to na głos, w jakiś sposób stałoby się to prawdą.

Avatar 3: Dalsze Losy (FANFICTION) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz