Rozdział 27

28 5 46
                                    

W innej części planety Pandora na mrocznej, wulkanicznej wyspie, pośród szczęku i trzasku zderzającego się ze sobą drewna trenowała właśnie walkę grupka młodych, przyszłych wojowników.

Jedna z nich, szaroskóra Na'vi w pełnym skupieniu odparowywała ciosy swojej przeciwniczki. Uważnie stawiała każdy krok, przesuwając się raz po raz w przód i w tył po twardym, kamienistym podłożu. Każde zadane włócznią uderzenie obarczone było z jej strony niezwykłą precyzją. Ruchy jej rywalki były równie dokładne, lecz zbyt wolne co dało dziewczynie przewagę w ostatnich sekundach. Jednym, szybkim uderzeniem podcięła rywalce nogi, przez co tamta z łoskotem gruchnęła o ziemię.
Wygrana dziewczyna z uśmieszkiem satysfakcji otarła pot z czoła, gdy dotarły do niej czyjeś kroki. Odwróciwszy się ujrzała twarz znajomego chłopaka.

- Eykte - powitał ją z użyciem tytułu i ukłonił się z szacunkiem - Twoja matka chce z tobą mówić.

Dziewczyna wyprostowała się i skinęła głową, a następnie ruszyła za nim przez widoczne w pobliżu skupiska Marui osadzonych u podnóża wulkanu. Dwójka młodych Na'vi sprawnie pokonała stromą skalną ścieżkę, pnąc się na samą górę zbocza gdzie mieściła się chata przywódczyni. Po wejściu dziewczyna wraz ze swoim towarzyszem ukłoniła się czekającej już na nich w głębi pomieszczenia kobiecie.

- Oel ngati kameie, Olo'eykte (Widzę cię, przywódczyni klanu) - oznajmił chłopak.

- Oel ngati kameie, ma sa'nok (Widzę cię matko) - pozdrowiła ją dziewczyna.

Kobieta odpowiedziała córce wykonując ten sam gest, a następnie odwróciła głowę patrząc na stojącego nieco z boku chłopaka.

- Dziękuję Roranie, możesz odejść - poleciła.

Ten odpowiedział jej głębokim, pełnym szacunku ukłonem, po czym bez ani słowa posłusznie opuścił pomieszczenie. Gdy tylko zostały same, kobieta uważnie przyjrzała się młodszej Na'vi.

- Obserwowałam twoje szkolenie, córko - rzekła z wyraźną nutą uznania w głosie - Poczyniłaś ogromne postępy. Najwyższy czas, abyś sprawdziła swoje umiejętności w terenie. Zbierz swoich wojowników, ruszajcie na zwiad w okolice wysp klanu Metkayina. Niedługo ujawnimy się ponownie.

Dziewczyna bez mrugnięcia okiem wytrzymała ogniste spojrzenie rodzicielki i wysłuchawszy do końca rozkazów posłusznie skłoniła głowę.

- Tak, matko - odrzekła.

                            ***

Tsireya nigdy nie chciała być Tsáhik, choć tego właśnie od niej oczekiwano. Musiała znać zastosowania przeróżnych ziół, uczyła się jak opatrywać poszczególne rany, ale i odczytywać znaki zsyłane przez Eywę. Jednym słowem uczyła się wszystkiego, co powinna wiedzieć duchowa przywódczyni klanu, aby pewnego dnia poprowadzić swój Lud u boku starszego brata jako wodza. Żadnemu z nich nie dano jednak wyboru, a role te zostały im przeznaczone z chwilą narodzin. Nie mieli w tej sprawie absolutnie nic do powiedzenia. Tsireya czuła się już zmęczona i przytłoczona tymi wszystkimi obowiązkami, ale nie odważyła się sprzeciwić matce. Nie, w żadnym razie nie mogła sobie na to pozwolić. Wiedziała, że Ronal starała się zapewnić dobrą przyszłość nie tylko jej, ale i reszcie klanu. Mając to na uwadze coraz bardziej bała się, że zwyczajnie nie sprosta narzuconym na nią oczekiwaniom. Żyła pod ogromną presją, przez co czuła się niepewna i nieszczęśliwa, co stanowiło zupełne przeciwieństwo postawy, którą prezentowała na co dzień, przebywając wśród innych Na'vi. Jej rodzice zdawali się jednak tego nie zauważać.

Tego dnia, gdy została z matką sam na sam w ich Marui postanowiła wykorzystać chwilę, gdy Ronal nie była akurat zajęta opieką nad najmłodszą córką i przynajmniej spróbować porozmawiać z nią na ten temat.

Avatar 3: Dalsze Losy (FANFICTION) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz