~~MAROU~~
– Jesteś ostatnio niespokojny, Marou. Czy coś cię dręczy? – pyta stroskana Haniel – jedna z Archaniołów. Nasza hierarchia nie jest skomplikowana.
Na samym szczycie znajdują się Archaniołowie, później Serafini, Cheruby i zwykli Aniołowie Stróżowie.
– Czuję się dobrze – kłamię. Mam nadzieję, że Stwórca wybaczy mi to kłamstwo. Jednak nie mogę powiedzieć jej prawdy. Jeśli ktoś dowie się, że moim Przeznaczonym okazał się Upadły, a w dodatku sam Samael, nie będę miał nawet możliwości obronienia się. Bo niby jak? Uznają mnie za grzesznika, nawet jeśli nie popełniłem żadnej winy. Znam nasze prawo. Właściwie powinienem Upaść już dawno. Dziwi mnie, dlaczego wszyscy są dla mnie mili. Powinni wiedzieć, kto jest moją bratnią duszą.
– Jeśli będziesz potrzebował rozmowy, zawsze będziesz mógł przyjść do mnie, a ja cię wysłucham – Haniel uśmiecha się delikatnie i odchodzi, zostawiając mnie samego. Nie mogę z nikim porozmawiać na ten temat. To będzie musiało pozostać ukryte w tajemnicy. Jeśli ktoś się dowie albo będzie podejrzewać... Aczkolwiek sam Samael nie jest przyjaźnie nastawiony do mojej osoby i nasze kolejne spotkanie może okazać się naszym ostatnim. I oby to spotkanie skończyło źle się dla niego. Jeśli był taki arogancki przed upadkiem, to nawet bez rebelii powinni go wyrzucić. I to miał być Serafin? Ktoś, kto powinien świecić przykładem dla pozostałych chórów?
Rozpościeram swoje śnieżnobiałe skrzydła i wzbijam się w górę. Nie ma sensu przesiadywać w Nieboskłonie, kiedy ludzkie dusze są wystawione na kuszenie demonów. Powinienem je zwalczać, a nie chować się przed najgorszym.
Wylądowałem na jakiejś polanie, wśród stokrotek, niedaleko płynął strumyk, więc podszedłem do niego i przyjrzałem się swojemu odbiciu – moje białe, długie, włosy delikatnie rozwiewał wiatr, chwyciłem wstążkę i przewiązałem ją w taki sposób, by upiąć włosy, by nie przeszkadzały mi w walce z Upadłymi.
–Proszę, proszę, kogoż my tu mamy? – usłyszałem jadowity głos za sobą.
Odwróciłem się szybko i spojrzałem na niechcianego gościa.
– Samael – powiedziałem groźnie. Czy to nie dziwne, że znów go spotykam? Aż dziwne, ale z drugiej strony to moja druga połówka, zawsze mnie odnajdzie.
– Witaj, Aniele! Dobrze się bawisz? Mam nadzieję, bo twój koniec nadszedł, szybciej niż oczekiwałeś. Nie mogłeś siedzieć sobie na chmurce i machać nóżkami?
Upadły najwidoczniej nie doceniał swojego wroga, ponieważ kiedy on mówił, ja wykorzystałem tę okazję, by zaatakować jako pierwszy.
Czarnowłosemu udało zrobić się unik i sztyletem zablokować mój cios – byłem pod wrażeniem, ponieważ sztylet nie może równać się z mieczem. W ułamku sekundy od zablokowania ciosu przez demona mój miecz został wytrącony z mojej dłoni. W przegranym geście osunąłem się na kolana i uniosłem dumnie głowę, spoglądając prosto w czarne oczy Upadłego. Ten przyłożył mi ciemne ostrze do gardła, wystarczyłby jeden ruch, by pozbawić mnie życia. Jednak z jakiegoś powodu demon wolał przypatrywać mi się.
– Wiesz co, Aniele? Zmieniłem zdanie – oznajmia spokojnie i zabiera ostrze z mojego gardła.
– Co? – mrugam kilkukrotnie, jakbym właśnie wpadł w pułapkę, iluzję demona.
– Zabicie ciebie po zaledwie minucie walki jakoś nie satysfakcjonuje mnie – zaczyna się śmiać – Nie zabiję cię, dopóki nie wygrasz ze mną walki, a będę bronić się tylko tym sztyletem. Jeśli wygrasz w ten sam sposób co ja, stoczę z tobą poważny pojedynek, na śmierć i życie, Aniele – kąciki jego ust wyginają się.

CZYTASZ
Trylogia Soul Journey: Heaven is where you are. Tom I.
Short StoryMarou jest Aniołem, a Samael Upadłym Aniołem. Mimo różnic są sobie Przeznaczeni. Początkowa niechęć szybko przeraża się w większe uczucie, na które nie mają oboje wpływu. Zdając sobie sprawę z zagrożenia, jakie ich czeka, postanawiają złamać zasad...