~~MAROU~~
Spoglądam w roziskrzone oczy Samaela. Ta czerń próbuje mnie pochłonąć w swoją otchłań, a ja nawet nie mam siły się przed nią bronić. Jestem gotów by w niej utonąć. Twarz Sa'ela wykrzywiona jest w radosnym grymasie, słyszę bicie naszych serc, a dopiero później ludzi pochłoniętych tańcami.
– Kurwa – klnie Upadły, a twarz zmienia swój wyraz. Nie jest już radosny, zdenerwowanie ogarnęło jego twarz i ciało. Czyżbym był tego winien?
– Sa'el? – poruszam wargami, ale żaden dźwięk nie opuszcza moich ust.
– Anioły – nerwowo rozgląda się po zgromadzonych ludziach.
– Są jeszcze daleko, ale bez wątpienia kierują się w tę stronę – oznajmia i chwyta moją dłoń.
– Schowaj włosy, lepiej, żebyś nie rzucał się w oczy miejscowym – poleca mi, a ja posłusznie nakładam kaptur płaszcza na głowę.
Ktoś dowiedział się o naszych schadzkach? Staraliśmy się być ostrożni, ale nie zawsze nam się udawało – kilka razy spotkaliśmy się przed zachodem słońca. Nie wydaje mi się, by ktoś wtedy zauważył, że opuszczam Nieboskłon? A może... Komuś udało się połączyć fakty? W końcu Samael też nie był ostrożny i porozumiewał się ze mną za pomocą kwiatów, które dostarczał mi Mortem...
Demon zatrzymuje się i odwraca się w moją stronę.
– Jaskinia – pada polecenie – Najprawdopodobniej to mnie szukają – nachyla się nade mną i delikatnie muska moje wargi – Czekaj tam na mnie.
– A ty? – pytam.
– Co ja? To chyba oczywiste, że ich zmylę – posyła mi uśmiech – No znikaj już zanim się zorientują, że im zwiałem.
Robię kilka kroków, w tym czasie rozkładając skrzydła; nim wzbijam się w powietrze, odwracam się w stronę czarnowłosego demona.
– Wróć cały – proszę go.
– Och, Aniele nie obawiaj się o to – w jego dłoni pojawiają się dwa sztylety, którym najczęściej walczy. Rozumiałem, co chce mi w ten sposób przekazać – nie podda się bez walki. Nie podobało mi się to, że może dojść do starcia, w którym polegną moi przyjaciele. Jednak w żaden sposób nie odwiodę Samaela od chęci walki. Mogę tylko modlić się do Stwórcy, żeby obyło się bez rozlewu krwi.
Szanowałem również jego decyzję, karząc mi się ukryć. Będę niepotrzebnym balastem, a ktoś również mógłby zdążyć, donieść do Archaniołów widząc nas razem. Jeśli na szukają mnie, tylko jego... Muszę pozwolić mu zająć się tym samemu. Nie mogę mu niczego zabronić, chociaż czuję, że posłuchałby mnie, gdybym kazał mu iść ze mną, lecz wtedy sporo byśmy ryzykowali. A to nie jest nam potrzebne.
~~
Jaskinia znajdowała się niedaleko naszego miejsca spotkań – to była ta sama jaskinia, w której Samael opatrywał moje rany. Wciąż znajdowało się tu palenisko i prowizoryczne posłanie. Obok paleniska znajdował się stos drewna. Czyżby ktoś tu się zatrzymał? Niemożliwe, Samael przecież o to zadbał, by nikt tutaj nie trafił. Może to sam Upadły zadbał o to miejsce? Nie chcąc stać bezczynnie i czekać na ukochanego, postanowiłem rozpalić ognisko. Nie mogłem wyjść z jaskini, by zdobyć coś w miarę zjadliwego. To było by niebezpieczne i głupie z mojej strony. Samael przecież... Odciągnął ich uwagę, samemu stając się celem. Nikt nie pomyśli, by zostawić towarzyszy walczących z samym Księciem Piekieł, by szukać jakichś miejsc, w których czuć silną magię.
– Widzę, że już zadomowiłeś się – śmiech Upadłego odbija się echem po jaskini. Siedziałem przed paleniskiem i obserwowałem wirujące płomienie, co jakiś czas dorzucając drewna. Szybko wstałem na równe nogi i podbiegłem do demona; na policzku miał zaschniętą krew. Wyciągnąłem dłoń, by zetrzeć ślad krwi, ale demon przechwycił moją dłoń i złożył na niej motyli pocałunek.
![](https://img.wattpad.com/cover/336556480-288-k453601.jpg)
CZYTASZ
Trylogia Soul Journey: Heaven is where you are. Tom I.
Cerita PendekMarou jest Aniołem, a Samael Upadłym Aniołem. Mimo różnic są sobie Przeznaczeni. Początkowa niechęć szybko przeraża się w większe uczucie, na które nie mają oboje wpływu. Zdając sobie sprawę z zagrożenia, jakie ich czeka, postanawiają złamać zasad...