Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy rodzice mnie osierocili.
Zapewne dlatego, że nigdy tak naprawdę nie umarli. Nie mogę więc postawić kropki na linii swojego życia i powiedzieć ,,Tego dnia zostałam sama.".
Pamiętam jak mając około dziesięć lat miałam pierwsze załamanie nerwowe... I pierwszą próbę samobójczą. Pamiętam mamę, która powiedziała, żebym przestała... że histeryzuje, przesadzam.
A może zakładam, że mówiła takie rzeczy, bo przecież powtarzała je wielokrotnie...
W każdym razie, to był pierwszy raz, kiedy próbowałam przestać być dla innych problemem. Jeden z dwóch, o których wiedzą ludzie, przez których jestem na świecie. Jeden z czterech... a może sześciu? Nie wiem ile ich było w sumie. Ciężko mi się ich doliczyć przy zanikach pamięci.
Byłam sierotą też wtedy, gdy po kolejnym dniu wyśmiewania i gnębienia w szkole przychodziłam do ludzi, którzy z zasady mieli mnie bronić, a oni mówili, żebym to ignorowała i że pewnie sama jestem sobie winna.
Jestem dziwadłem.
Ale przywykłam do tego. Tak jak przywykłam do bólu.
Nie przywykłam w końcu do złości na nich. Przecież cały ten czas żyli. Starali się, prawda? Więc czemu gotuje się we mnie wściekłość na to, że jestem sierotą?
A może to moi rodzice stali się sierotami, zabijając własne dzieci?
CZYTASZ
Serce w słoiku
Non-FictionNie czytaj tego, a jeśli już się na to zdecydujesz, nie komentuj. Nie pisz co mam poprawić, zmienić. Jak bardzo źle to napisałam. Nie śmiej się z tematów, czy chaotyczności tych tekstów. To moje serce, możesz je obejrzeć, ale proszę, nie niszcz go...