XXV

157 10 13
                                    

Choć wciąż osłabiona, to Vivien miała w sobie o wiele więcej energii, niż kiedyś. Wraz z Sebastianem i Ominisem ruszyła do Zakazanego Lasu, gdy ci wspomnieli jej o pewnym spotkaniu. Po niedługim czasie znaleźli grupkę centaurów, które ochoczo zabrały ją do swojego przywódcy. Dorren z radością przywitał swoją przyjaciółkę, jednocześnie przedstawiając jej swoją żonę i córkę, które znały dziewczynę tylko z opowiadań. Zachowywała się w stosunku do nich z szacunkiem, dzięki czemu zyskała przychylność tych, którzy po raz pierwszy widzieli ją na oczy. Dorren wyjaśnił jej, że odkąd przyczyniła się do pognania z lasu kłusowników, teren stał się o wiele bezpieczniejszy, niż był kiedyś, jednak niepokoiło ich to, że zniknęły pająki i jakby na zawołanie Vivien wraz z Ominisem usłyszeli niski, głęboki głos.

- Zachowajcie spokój i głowy w dół, szybko - rozkazała, doskonale wiedząc, do kogo należy.

Pomiędzy drzewami wolno sunął ogromny wąż, którego wielkie cielsko łamało gałęzie. Vivien podeszła do niego i tak jak się spodziewała, rozpoznał ją bez większego problemu. Tak jak za pierwszym razem, powoli zaczął zataczać wokół niej koła, co chwilę ukazując swój długi, rozdwojony język.

- A kogoż my tu mamy? - zapytał, nachylając się nad nią.

- Ciebie też miło widzieć - odpowiedziała mu, nie przerywając kontaktu wzrokowego. - Jak wydostałeś się z Komnaty?

- Widzę, że lubisz przechodzić do konkretów - jego głos brzmiał na zadowolony. - Pojawił się on i mnie wypuścił - odpowiedział tajemniczo.

- Dziedzic?

- Nie, nie - pokręcił głową. - Wyglądał jak dziwna, przerośnięta małpa, ale dziedzicem bym go nie nazwał - zaśmiał się z własnego porównania. - Wystarczyło jednak, że wiedział, jak się do mnie dostać i jak się ze mną porozumieć.

- Przedstawił ci się chociaż?

- Tak, naturalnie. Powiedział, że nazywa się Marvolo Gaunt i jest bezpośrednim potomkiem Salazara...

- Marvolo?! - usłyszeli krzyk Ominisa. - Co on tu w ogóle robił?!

- Wypuścił mnie, bym znalazł pewną, uroczą dziewuchę - zasyczał, zbliżając się do niej. - Mam mu ją przynieść. Żywą, martwą, bez znaczenia.

- Ale nie zrobisz tego, bo mnie polubiłeś i wiesz, że jestem twoją jedyną przyjaciółką? - uniosła brew, jednocześnie podnosząc rękę, którą podrapała go pod brodą.

- Zastanawiam się jeszcze nad... oo, tak, właśnie tut... nie, przestań! - poderwał się do góry, groźnie odsłaniając kły.

- No przecież widzę, że ci się podobało - uśmiechnęła się zwycięsko. Każdy lubił drapanie pod brodą.

- Nie jestem zwierzakiem domowym - syknął gniewnie.

- A chcesz być?

Ich wymiana zdań trochę trwała, jednak wszyscy słyszeli jedynie niezrozumiałe syki. Sebastian postanowił zaryzykować i uniósł głowę, jednak po chwili natychmiast ją opuścił. Naprawdę stał tam Bazyliszek. Taki, jak z ksiąg. Przełknął ślinę, tym razem podnosząc wzrok tak, by mieć go na Vivien, ale jednocześnie nie patrzeć się w oczy tego gada. Dziewczyna wydawała się zrelaksowana i albo faktycznie tak było, albo nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Wystarczyło, by wąż otworzył swój pysk, a ona by zniknęła prosto w jego brzuchu.

- Słuchaj, mam propozycję - zaczęła, wdrapując się na jego ogon, by po chwili na nim usiąść. - Ja nie wyciągnę koguta, ale ty pójdziesz ze mną.

Bazyliszek zmrużył oczy. Nie był z tego powodu zadowolony, ale też nie chciał umrzeć. Niechętnie się zgodził, wiedząc, że w końcu i tak się uwolni, ale póki co, był zdany na jej łaskę. Vivien z niego zeszła i otworzyła swoją torbę. Wpierw wyjęła klatkę z kurczakiem, przez co wąż odsunął się, wyraźnie wystraszony.

W uścisku węży [Sebastian x FemOC x Ominis]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz