XX

215 18 10
                                    

Vivien nie do końca wiedziała, jak znalazła się w tej sytuacji. Stało przed nią wysokie małżeństwo, które wściekłość miało wręcz wymalowane na twarzy. Kobieta, niewiele niższa od swojego męża, miała blond włosy związane w ciasnego koka, a jej ciało przyozdabiała bogato zdobiona, szafirowa suknia, która wręcz idealnie wpasowywała się w kolor jej tęczówek. W dłoni trzymała koronkowy, srebrny parasol, którym gniewnie wymachiwała. Mężczyzna miał ciemne, ulizane włosy i krętego wąsa, pod którym widniały usta skręcone w nieprzyjemnym grymasie. Na sobie miał elegancki, czarny garnitur i tego samego koloru płaszcz, a jego piwne oczy przeszywały dziewczynę na wskroś.

- Czy ty naprawdę myślisz, że się przed nami ukryjesz?! - wrzeszczała blondynka, tym samym ściągając tłum gapiów. - Już wystarczy, ze ten cholerny Fig cię tu przywlókł, a teraz jeszcze ignorujesz każdy nasz list?! Czy ty wiesz jak powinna zachowywać się SZLACHETNA dama?! - podkreśliła przedostatnie słowo.

Z tego dziewczyna co pamiętała, jak każdego ranka wybrała się do kuchni, by zjeść tam w spokoju śniadanie, jednocześnie wysłuchując różnych historii, których doświadczały pracujące tam skrzaty. Wciąż unikała wzroku uczniów i nie była gotowa, aby się pokazać. Później ruszyła do biblioteki, a kiedy skończyła pisać dziesięciostronnicowe wypracowanie na zielarstwo na temat wpływu Chińskich Kąsających Kapust na ekosystem Norwegii, chciała przejść się na spacer po błoniach, aby oczyścić umysł z tego, co czytała przez kilka godzin i przy okazji odetchnąć świeżym powietrzem. Gdy wróciła do zamku, wpadła na swoich rodziców, którzy stali przy fontannie w Centralnej Sali. Nie zdążyła się przed nimi ukryć, gdyż była tam jedyną żywą duszą poza nimi, a teraz od dobrych dwudziestu minut jej matka na nią krzyczała. Niestety, to wszystko złożyło się w czasie kończenia zajęć, tuż przed przerwą obiadową. Żałowała, że czuła się na tyle bezpiecznie, że zrezygnowała z zaklęcia kameleona. Wtedy mogłoby nie dojść do tej jakże żałosnej sytuacji.

- Nie uciekniesz od swojego obowiązku, młoda damo! - machnęła w jej stronę parasolem. - Ten ślub się odbędzie. Czy tego chcesz, czy nie. Jak tylko skończysz tę przeklętą szkołę, od razu wsadzę cię w suknię i posadzę przed ołtarzem.

- No to jej nie skończę - wciąż stała wyprostowana, jednocześnie marszcząc brwi. - Nie widziałam was tyle lat i pierwsze co robicie, to wrzeszczycie na mnie? Jak to stawia was w pozycji rodziców?

- Zważaj na słowa - tym razem odezwał się jej ojciec. - Wychowaliśmy cię jak własne dziecko, więc powinnaś nam się odpłacić. Mogliśmy cię tam zostawić na śmierć!

- Nie prosiłam nigdy o to! - wrzasnęła, czując, jak zbierają się w niej emocje. - Nigdy nie prosiłam, by nosić to wasze durne nazwisko!

- Uważaj co mówisz.

- Bo co, uderzysz mnie tak jak kiedyś? - zaśmiała się. - Nie mam już jedenastu lat, ojcze. Przestałam się ciebie bać.

- Ty wstrętna dziewucho - syknął, po czym podniósł dłoń z zamiarem wymierzenia rodzicielskiej sprawiedliwości.

Vivien była jednak szybsza. Dobyła swojej różdżki, którą boleśnie wbiła mu między żebra, nim jego ręka opadła. Stanęła delikatnie na palcach, by bez problemu nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Gardziła tym człowiekiem całym swoim sercem, dlatego ta sytuacja sprawiała, że czuła niesamowitą satysfakcję. Teraz to ona była górą.

- Panno Clarity, co tu się dzieje? - wicedyrektora w pośpiechu zbiegła ze schodów, niemal potykając się o własne nogi. - Kto to jest?

- To spotkanie rodzinne, profesor Weasley - odparła, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. - Niedługo wyjdą.

W uścisku węży [Sebastian x FemOC x Ominis]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz