Sebastian siedział na swoim łóżku, właśnie kończąc zawiązywać buty. Podniósł się i podszedł do lustra, aby się przejrzeć. Po chwili namysłu jednak założył krawat, po czym deportował się do Ministerstwa Magii, wprost do swojego biura. Tam na szybko przejrzał jeszcze raz papiery i nazwiska, z którymi miał dzisiaj pracować.
Spojrzał się na swoją odznakę aurora. Naprawdę się starał, aby ją zdobyć i teraz, kiedy już ją miał, nie zamierzał spoczywać na laurach. Wiedział, że jeśli sam nic by nie zrobił, Ministerstwo wciąż miałoby gdzieś występki Gauntów, a odkąd sam skończył szkołę, postanowił, że nie spocznie, póki nie odnajdzie całej reszty tych potworów.
Teraz, po siedmiu latach, w końcu mógł to zrobić.
Przetarł dłonią swoją zmęczoną twarz, po czym wyszedł z biura. Na korytarzu czekało na niego paru innych aurorów, którzy wpatrywali się w niego z podziwem.
- Panie Sallow, skontaktował się z nami ktoś, kto powiedział, że może być przydatny - do mężczyzny podeszła niezbyt wysoka kobieta. - Czeka... w pokoju dwunastym.
Sebastian podziękował jej skinięciem głowy i żwawym krokiem ruszył w stronę drzwi. Otworzył je z impetem i wstrzymał oddech. Nie mógł jednak dać znać po sobie, że czuje się dziwnie, w końcu mógłby stracić całą reputację na jaką pracował, dlatego szybko wszedł do środka pomieszczenia.
- Stęskniłeś się? - na twarz Ominisa wpłynął uśmiech, a on sam wygodnie rozłożył się na fotelu.
- Skąd wiedziałeś, że to ja? - zapytał, zajmując miejsce naprzeciw.
- Chodzisz dokładnie w ten sam sposób co zawsze - odparł, cicho się śmiejąc.
Od śmierci Vivien starali się trzymać razem, a jednak zawsze musiały wyjść jakieś nieporozumienia, które sprawiły, że oddalali się od siebie z każdym dniem. Pod koniec siódmego roku już nawet ze sobą nie rozmawiali. Żałowali tego oboje, jednak duma i honor nie pozwalały im wyciągnąć ręki na zgodę. Jednak kiedy Ominis usłyszał od Anne, która w końcu wybaczyła bliźniakowi, że w Ministerstwie pojawi się obława na Gauntów, postanowił pomóc, by Vivien mogła nareszcie spocząć w pokoju.
- W jaki sposób chcesz pomóc? - zaczął Sebastian, nalewając do filiżanek herbaty.
- Naprawdę się mnie o to pytasz? - parsknął śmiechem. - Byłem Gauntem. Beze mnie nie dostaniecie się nawet w połowę miejsc, które chcielibyście sprawdzić. No chyba, że macie kogoś, kto tak samo sprawnie jak ja rozmawia sobie z wężami.
Sallow otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak po chwili je zamknął. Spoglądał w ciszy na przyjaciela, w głowie mając wszystkie te chwile, które spędzili razem. Miliony powierzonych sekretów, tysiące odrobionych szlabanów i setki spokojnie przemijających dni. Nie wyglądał tak słabo i niewinnie jak kiedyś. Naprawdę wyrósł, linie jego szczęki bardziej się zarysowały i Sebastian mógł nawet przysiąść, że Ominis przypakował. Mimo tego wciąż czesał włosy w ten charakterystyczny, elegancki sposób. Sallow westchnął ciężko, po czym się podniósł.
- Cholernie za tobą tęskniłem - przyznał w końcu. - Ale byłem zbyt wielkim dupkiem, żeby się do ciebie odezwać.
- Mam wrażenie, że mówisz o mnie - blondyn wstał i podszedł do starego przyjaciela. - To co, zgoda?
- Wiesz, że nie mógłbym się na ciebie gniewać.
Objęli się w mocnym, braterskim uścisku, próbując w ten sposób nadrobić lata, które spędzili z dala od siebie.
Kiedy wspólnie uzgadniali plan działania, czuli się, jakby ich rozłąka nigdy nie miała miejsca. Gdy wspominali o Vivien, nie było już smutku w ich głosie, a sama nostalgia. Oboje pogodzili się z jej śmiercią i choć żałowali, że nie byli w stanie temu zapobiec, to wiedzieli, że najwidoczniej tak po prostu musiało być.
- Zawsze jak ją odwiedzam, to sprzątam. Chciałem kupić kwiaty, ale cały czas jest ich pełno - Sebastian westchnął, zapisując coś na pergaminie.
- Cóż, ja zawsze kupuję kwiaty, bo jak chcę posprzątać, to okazuje się, że już jest czysto - Ominis wzruszył ramionami, różdżką studiując mapę, którą miał przed sobą. - Co za idiota cały czas sprząta?
- Co za debil cały czas kwiaty przynosi?
*****
Dwa lata.
Tyle zajęło grupie Odważnych Magów Inicjujących Nagłe Interwencje Strategiczne (w skrócie: O.M.I.N.I.S.) wysłanie każdego, żyjącego i parającego się Czarną Magią Gaunta wprost w ciepłe i naprawdę miłe objęcia Dementorów.
I tak jak kiedyś wspomniał Ominis, żeby dostać się do większości miejsc, potrzebny był nie tylko ktoś wężousty, ale także ktoś obeznajmiony ze wszelakimi kryjówkami, hasłami i przede wszystkim pułapkami, których było naprawdę sporo.
Teraz grupa O.M.I.N.I.S. siedziała w Trzech Miotłach, świętując swoje zwycięstwo. Dwójka przyjaciół specjalnie wybrała to miejsce, bazując na swoim dzieciństwie. W Pubie byli ostatni raz dekadę temu, a on wciąż wyglądał tak samo, o co osobiście dbała Sirona, która wyjątkowo dzisiaj serwowała im drinki na koszt firmy.
Kolejnego dnia wiadomość, że Sebastianowi Sallow udało się dokonać to, czego Ministerstwo przez te wszystkie lata unikało jak ognia, się udało, rozniosła się po całej Wielkiej Brytanii w naprawdę krótkim czasie. Aurorowi nie zależało na chwale i sławie, ale dzięki temu każdy mógł się dowiedzieć, że niebezpieczeństwa już nie ma.
Trzeciego lutego Sallow udał się, tak jak zawsze, na grób Vivien. To już dziesięć lat, od kiedy jej nie było, dlatego kupił niewielką figurkę przedstawiającą trzy węże, którą w prezencie złożył na jej grobie. Niedługo po nim przyszedł Ominis z wielkim bukietem żółtych kwiatów, które położył obok. Usiedli na ławce, w ciszy wpatrując się w jej zdjęcie, na którym promiennie się uśmiechała.
*****
Państwo Gaunt korzystając ze znajomości w Ministerstwie, sprytnie uniknęli Azkabanu, obiecując, że nigdy nie użyją żadnego, niewybaczalnego zaklęcia, a także raz na dwa miesiące będą poddawani dokładnej kontroli. Nie mogli pogodzić się z tym, że ich ród tak po prostu może wygasnąć, dlatego za wszelką cenę musieli przetrwać.
Przed śmiercią Marvolo udało im się znaleźć dwie czarownicę czystej krwi, które z chęcią podjęły się zadania, by urodzić jego dzieci. Ciąża, magicznie wstrzymana na kilka lat, zaczęła się rozwijać dopiero po skończonym polowaniu na Gauntów, dzięki czemu już w bezpiecznych czasach przyszedł na świat Morfin i Meropa, którzy nie wyglądali zbyt dobrze ze względu na wcześniejsze zatrzymanie wzrostu zarodka w czasie.
Gdy Meropa dojrzała, pod czujnym okiem swoich pradziadków szlifowała swoje umiejętności magiczne. Choć ich dom był ruiną, to w ten sposób chcieli odzyskać świetność. Niestety, dorosła Meropa, ku ich zgorszeniu, zakochała się w mugolu, którego przez długi czas poiła Amortencją, a także trzymała pod Imperiusem, gdyż sam z własnej woli nie chciał odejść od swojej mugolskiej partnerki. Kiedy zaszła w ciążę, została wyrzucona z rodzinnego domu. Państwo Gaunt byli jeszcze w stanie zrozumieć romans, bo w końcu zwierzakiem mógł być każdy, ale ciąża? Nie pod ich dachem.
Na szczęście jej ukochany przygarnął ją do siebie, jednak gdy uwolniła go spod Imperiusa, ich drogi się rozeszły. Trafiła do Londynu, jako żebraczka, gdzie tułała się do grudnia. W noc Nowego Roku, kiedy czuła, że zaraz urodzi, udało jej się dostać pomoc w niedalekim sierocińcu, gdzie na świat przyszedł jej ukochany synek.
Piętnaście lat później młody Tom Marvolo Riddle odnalazł przejście do Komnaty Tajemnic, o której przeczytał chyba wszystko, co tylko istniało. Otworzył je, przeszedł po kanałach, aż w końcu znalazł się przed rzeźbioną twarzą Salazara Slytherina. Zaczął używać mowy węży, jednak bo Bazyliszku nie było ani śladu. Po paru godzinach próbowania, w końcu wszedł do ust rzeźby. Rozświetlił je zaklęciem Lumos, a wtedy zobaczył wygrawerowany napis.
Jeśli szukasz Bazyliszka, pojechał ze mną na wakacje.
Vivien Clarity, 1891Tom warknął. Ktoś uprzedził go prawie 60 lat temu, a mimo tego szlamy nadal panoszyły się po zamku. I jak on teraz ma narobić bałaganu, by powstało z tego siedem książek?
CZYTASZ
W uścisku węży [Sebastian x FemOC x Ominis]
FanfictionGdy Vivien Clarity przybyła do Hogwartu, nie spodziewała się niczego nadzwyczajnego. Marzyła tylko o spokojnym ukończeniu szkoły i o niczym więcej. Nie była przygotowana na to, że zawładnie sercami dwójki swoich najlepszych przyjaciół, którzy od rok...