XXXIV KONIEC

175 11 7
                                    


Kiedy Vivien biegła, przypomniała sobie jedno ze swoich wspomnień, kiedy to zobaczyła siebie nad grobem Sallowa, na którym widniał 1892 rok, czyli dokładnie ten sam, w którym się teraz znajdowali.

Pilnuj go. Dla mnie.

Te słowa wciąż rozbrzmiewały w jej głowie. Przyśpieszyła jeszcze bardziej, czując, że nie może zawieść samej siebie, po czym ostatkami swoich sił odepchnęła Sebastiana, zajmując jego miejsce i przyjmując Avadę na siebie. Niedługo potem jej martwe ciało upadło na ziemię, unosząc w powietrze popiół.

- Co za idiotka! - krzyknął Marvolo, jednocześnie się śmiejąc. - Poświęcać swoje życie dla takiego nic niewartego śmiecia jak ty?!

Ominis poczuł wszechogarniającą go złość. Chwycił swoją różdżkę i już miał wypowiedzieć zaklęcie, którego żałowałby do końca życia, kiedy poczuł falę zrywającego się powietrza, a także wypełniające go od środka ciepło.

Ciało Vivien zaczęło świecić się jasną poświatą. Cała, uwięziona w niej przez tyle lat Starożytna Magia w końcu mogła się uwolnić i wrócić do natury, z której pochodziła. Moc rozbłysnęła, wylatując prosto z jej ust, otulając każdego w jej zasięgu, a także sprawiając, że wszelkie zaklęcia przestały działać, tym samym przełamując obronę Marvolo. Przez krótki moment każdy mógł ujrzeć oślepiające, białe światło, które po chwili rozproszyło się w powietrzu.

Do oczu Ominisa napłynęły łzy, kiedy przez ten krótki moment ją ujrzał. Czarne, poplątane włosy, puste, żółte oczy, lekko rozchylone usta i blada skóra, cała pokryta szarym popiołem. Zawsze marzył o tym, by ją zobaczyć, jednak nigdy nie chciał doświadczyć tego w taki sposób. Przytulił ją mocno, nie wierząc, że była w stanie się dla niego poświęcić. Wstrzymał na ten moment łzy, po czym ostrożnie położył jej głowę na ziemi i podniósł się, z nienawiścią odwracając się w stronę Marvolo.

- Ty potworze - warknął w stronę swojego brata, jednocześnie biorąc zamach.

Jednak i tym razem nie dane było mu rzucić zaklęcia. Starożytna Magia zaczęła oplatać Marvolo, by po chwili się w niego wchłonąć. Ten poczuł niewyobrażalną siłę i już miał cieszyć się ze zwycięstwa, kiedy zrozumiał, że coś jest nie tak. Płonął od środka, a jego ciało zaczęło pękać, zupełnie jakby był porcelanową lalką. Zdezorientowany rozejrzał się po zebranych, jednak nawet jego kuzynostwo nie ruszyło, by jakkolwiek mu pomóc. Z otwartych ran wylatywała biała poświata, dokładnie taka sama, która chwilę wcześniej emanowała z martwego ciała dziewczyny. Nie minęło dużo czasu, kiedy czarnoksiężnik eksplodował, obrzucając wszystkich wokół swoimi częściami i krwią. Reszta Gauntów, bojąc się, że spotka ich taki sam los, zaczęła się deportować, jednocześnie obrywając paroma zaklęciami, które w afekcie zaczął rzucać na nich Sallow.

Kiedy żadnego ze złych Gauntów nie było na horyzoncie, Sebastian opadł na kolana, przykładając swoją ciepłą dłoń do coraz to zimniejszej twarzy dziewczyny. Po jego policzku spłynęła łza, a za nią kolejna. Nie starał się ich nawet powstrzymać, tak samo jak Ominis, który niedługo po tym do niego dołączył. Matylda odwróciła swój wzrok, chcąc dać im choć namiastkę prywatności, a Fineas krzyknął, czując, że zawiódł jako człowiek. Miał ją chronić, a teraz leżała przed nim martwa. I dobrze wiedział, że to na nim spoczywał obowiązek, by powiedzieć o tym jej siostrze. Zacisnął swoją dłoń na różdżce, wiedząc, że pośle tych cholernych Gauntów do Azkabanu.

- Viv, proszę, obudź się - szeptał Sallow, gładząc jej policzek. - Nie zostawiaj mnie, błagam...

- Jeśli to żart, to mało śmieszny - załkał blondyn, trzymając jej rękę.

W uścisku węży [Sebastian x FemOC x Ominis]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz