Rozdział 23

425 35 34
                                    

Określenie kolacji jako "niezręcznej" dla Aurory było za słabym stwierdzeniem. Rodzina Ominisa była czarnoksiężnikami z krwi i kości, co wyczuwało się nawet w powietrzu. Nie było takiej chwili, w której czyjeś podstępne oczy nie wpatrywałyby się w ślizgonkę.

Dziewczyna siedziała obok młodszej siostry Ominisa - czarnowłosej (po ojcu) dziewczynki, która mimo młodego wieku już wykazywała się złośliwością i przebiegłością. Obok ślizgona natomiast siedział jego najstarszy brat, blondyn o bardzo podobnej urodzie, jednak jego twarz miała okrutniejszy wyraz.

- To doprawdy niebywałe, że nasz braciszek w końcu nas odwiedził - powiedział zaczepnie. - Razem z Denisem zaczęliśmy się martwić, że już cię więcej nie zobaczymy.

Mówiąc to wskazał na drugiego z braci, siedzącego po drugiej stronie stołu. Ten miał równie ciemne włosy co dziewczynka i pan Gaunt. Jego mina była poważna, jakby całe życie chodził obrażony.

- Wszyscy się już tego obawialiśmy - powiedział pan domu, odchylając się na krześle i zakręcając lampką z winem. 

- Nie mogę powiedzieć, bym odwzajemniał wasze uczucia - odparł gładko Ominis. I choć nie widział, wydawało się, że wzrokiem wywiercał dziurę w każdym po kolei.

Nagi spoczywała owinięta na ramionach ślizgona, co jakiś czas wystawiając język. 

Ojciec Ominisa skierował spojrzenie na Aurorę.

- Do jakiego domu w Hogwarcie należysz, przyjaciółko Ominisa? - zagadnął na pozór pogodnie.

- Do Slytherinu, proszę pana - odpowiedziała uprzejmie. 

- Wspaniale! Najlepszy ze wszystkich domów! - Uniósł lampkę wina do góry, po czym pociągnął łyk. - Meropa rozpoczęła naukę w tym roku i, oczywiście, również została tam przydzielona. Pewnie ją kojarzysz z pokoju wspólnego... - Wskazał na dziewczynkę. - A czy uczą was już jakichś... przydatnych zaklęć?

Dobrze wiedziała, co miał na myśli.

- Przydatnych owszem - wtrącił Ominis zimnym głosem. - Nie zakazanych.

Jego ojciec parsknął, tak samo jak reszta rodziny - poza matką, która wpatrywała się uparcie w niewidomego syna. To po niej odziedziczył blond włosy i bladą skórę. Była piękną kobietą, choć zimną jak lód.

- Zakazanych, tak, dla tych szczurów z ministerstwa i kanalii, którzy nazywają się profesorami - wypalił najstarszy z braci.

- Morfinie, język - rzuciła ostro matka.

- To jest odpowiedni język. Nie mam do nich za grosza szacunku - odparł młody mężczyzna, Morfin.

Kobieta spiorunowała go wzrokiem błękitnych oczu.

- Ale nie przy gościu.

Morfin wychylił się do przodu, by nawiązać kontakt wzrokowy z Aurorą, po czym schylił lekko głowę.

- Wybacz, przyjaciółko mego brata - powiedział przeciągle, nawet nieco łagodnie. - Nie chciałem, byś poczuła zgorszenie.

Dziewczyna skinęła jedynie. Ominis polecał odzywać się do nich jak najmniej.

Morfin nie odwrócił jednak spojrzenia, tylko oparł łokieć na blacie stołu i nachylił się jeszcze bardziej.

- Wydajesz się bardzo spokojna i cicha jak na ślizgonkę - stwierdził, taksując ją ciekawskim wzrokiem, w którym czaiło się coś drapieżnego. - Ciekawe czy na osobności też taka jesteś... Może dałabyś się zabrać jutro na spacer...

Wężousty | Ominis GauntOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz