ROZDZIAŁ 1

95 12 27
                                    

                                                                                Miesiąc później

Tak jak codziennie od miesiąca budzi mnie ten okropny zapach. Zapach śmierci i szpitala.

Tamta sobota śni mi się codziennie. Tak bardzo chciałabym zapomnieć. Chciałabym umrzeć na jej miejscu. Codziennie błagam świat, żeby ona żyła. Moje słoneczko moja Lily. Była mi jak siostra to dzięki niej moje życie było lepsze. Byłam dla niej a ona była dla mnie zawsze od urodzenia. Widocznie nie byłam wystarczająca dla niej nie zobaczyłam, że coś jest nie tak.

- Pani Vivienne ? Prawda? - Zapytał starszy mężczyzna w fartuchu czym wyrwał mnie z amoku myśli.

- Tak to ja. - Odpowiadam oschle.

- Jak się dziś pani czuje? Rany się goją? - Pyta a jego głos brzmi tak miło i ciepło.

- Jak mam się czuć ze świadomością, że straciłam część siebie? - Odpowiadam pytaniem na pytanie.

- Wie Pani, że minął już miesiąc może najwyższy czas pomyśleć o swoim zdrowiu. Rozumiem, że to co wydarzyło się tamtej nocy jest dla Pani traumatyczne. Umówię Panią do najlepszego psychiatry w naszym oddziale. - Gdy jego słowa do mnie dotarły zamarłam. Ja nie potrafię o tym rozmawiać nie umiem po prostu. Jednak odpowiadam zwykłe.

- Niech będzie.

Właśnie tymi dwoma słowami wypowiedziałam sama sobie wyrok śmierci.

Dni mijały a ja cały czas tylko leżałam w tym pieprzonym wariatkowie.

Kiedy to się skończy miałam już tego dość. Codzienne leki terapia i spanie. I od nowa nieprzerwana rutyna. Jednak już tak mało zostało. Jeszcze kilka dni i jestem wolna.

Nie widziałam się z ojcem od tamtego dnia. Nie odwiedził mnie ani nie zadzwonił. Chyba się mnie wstydził. Mieć córkę w szpitalu psychiatrycznym to dopiero skaza na jego "idealnym" wizerunku prawnika. Ravi i Alice przychodzili do mnie co dwa dni. Nigdy nie myślałam, że moja relacja z tą dwójką tak się zmieni. Są dla mnie ogromnym wsparciem. Ravi ma 16 lat i to on głownie mi pomaga swoją obecnością przede wszystkim. Alice ma 14 lat niemniej jednak to ona mnie rozśmiesza zawsze, kiedy przychodzą. Dzięki nim jest lepiej.

Tylko mówiłam, że jest lepiej wcale tak nie było.

***

To już dziś. Wychodzę jednak to nie koniec mojego leczenia. Wiem, że szybko z tego nie wyjdę.

- Panno Vivienne. Jesteś już spakowana? - Powiedział mój lekarz prowadzący, który tak naprawdę pojawił się z znikąd.

- Już kończę jeszcze tylko wezmę moje rzeczy z łazienki i telefon. - Odpowiadam i pośpiesznie idę w stronę łazienki.

- Czy odbierze cię ktoś z rodziców? - Pyta z troską w głosie. Bo dobrze wie, że pomijając rodzeństwo nikt mnie nie odwiedzał.

- Nie. Przyjdzie po mnie Ravi. - Odpowiadam z lekkim żalem.

- Dobrze. Tutaj mam dla Pani recepty a tutaj skierowanie do najlepszego psychiatry w mieście. Tak jak obiecałem. - Mówi i podaje mi plik recept i skierowanie.

- Dziękuję za wszystko. Za to, że jest lepiej. Pan mnie uratował.

Tak bardzo chciałam wierzyć w te kłamstwa, które opuszczały moje usta tak ławo.

- Mam nadzieję, że do niezobaczenia. - Odpowiedział z lekkim śmiechem.

- Jesteś silna i zawsze byłaś. - Dodał.

- Mój brat pisze, że czeka już przy recepcji. Do widzenia.

Razem z Ravim wsiadamy do auta a on pakuje moje bagaże.

- Muszę cię ostrzec. - Dodaje lekko zakłopotany.

- Co jest?

- Wiesz wiele się zmieniło. No wiesz od wtedy.

- Co dokładnie? - Odpowiadam lekko zdziwiona tym wyznaniem.

- Wiesz... Ojciec nie jest już prawnikiem. W sumie to jest nikim. Nie pracuje nie odzywa się. Jest wrakiem człowieka. Jego no wiesz "napady" są teraz codzienne. Ja i Alice jakoś dajemy sobie radę. Przyzwyczailiśmy się już. Na Nicka nigdy nie podniósł ręki, bo jest za mały. To chyba tyle tak tylko ostrzegam. Nie denerwuj go tylko i nic nie mów. Wiem jaka jesteś wiec błagam nie kłuć się z nim. Cieszę się, że w końcu jesteś z nami tak bardzo tęskniłem. - Mówi a łzy same napływają mu do oczu.

- Dobrze nie będę nic mówić. Przepraszam, że nie było mnie, kiedy mnie potrzebowaliście.

- Kocham cię wiesz. Wiem, że byłem totalnym chujem przed tym wszystkim. Teraz wiem, że nie miałaś z nami łatwo. Przepraszam.

- Jedziemy na piwo? - Pytam z lekkim uśmiechem.

- Ale ty wiesz, że mam 16 lat? Zresztą ty masz ledwo 18 skąd weźmiemy piwo? - Pyta zdziwiony.

- Ravi przestań oboje wiemy, że pijesz piwo i że ja też je pije zaraz się ogarnie.

- A ty możesz? No wiesz leki i te sprawy?

- Tak pewnie jedno piwo nie zaszkodzi. W końcu trzeba uczcić, że wyszłam z wariatkowa prawda?

Tak naprawdę branie tych leków i picie alkoholu mogło prowadzić do śmierci. Ale czy mi to przeszkadzało? Absolutnie nie. Nie musiał o tym wiedzieć. Chciałam na chwilę zapomnieć. Poczuć się wolna.

Zapomnienie. Śmierć. Lily.

Te trzy słowa nieustannie przypominały mi, że 07.03.2020 umarłam może i nie dosłownie, ale od tamtej pory nie jestem już tą samą osobą teraz jestem pusta.

- Vivi słuchasz mnie? - Pyta Ravi

- Przepraszam zamyśliłam się.

- Czy dalej myślisz o tym co się stało z Lily?

- Tak. Tęsknię. Bardzo. Za bardzo. - Odpowiadam i wybucham płaczem nigdy nie pogodzę się z tym co się stało.

Chcę umrzeć. Błagam. Tak bardzo chcę zapomnieć. To śmieszne, bo nawet nie mam odwagi się zabić. Tamtej nocy próbowałam i jak skończyłam. Dalej żyje pierdolony Nick. To on wszedł tamtej nocy do łazienki, kiedy siedziałam na podłodze i chciałam zapomnieć. Śmierć mnie uratuje. To jedyna droga dla zapomnienia.

Chciałam wierzyć, że było ze mną lepiej. 


-

Czekacie na więcej?

Liv

Śmierć to moje lekarstwo [ 16+ ] [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz