ROZDZIAŁ 2

67 9 15
                                    

Wróciliśmy do domu i wszystko było inne. Panowała cisza. Jeszcze
miesiąc temu skakałabym ze szczęścia. Jednak teraz byłam przerażona.
Niepewnym krokiem weszłam do kuchni a na krześle siedział on. Tak
jak powiedział mi Ravi nie odezwałam się i przeszłam obok. Wydaje się
takie łatwe jednak od wstał i łapiąc mocno za moją rękę mnie zatrzymał.
Zamarłam.

- Nie poznajesz ojca gówniaro. - Wykrzyczał mi prosto w twarz.
Spokojnie Vivi. Powtarzałam sobie w głowie.

- Szczerze ledwo. Mój ojciec był prawnikiem. Ty jesteś jego cieniem. -
Wysyczałam. Wyrwałam się z uścisku jego silnej dłoni i pobiegłam do
pokoju na piętrze.

Pierwsze co zrobiłam po wejściu do pokoju to zamknęłam drzwi na
klucz. Miałam nadzieję, że ojciec tego nie zobaczy. Nie chciałam narażać
na jego gniew rodzeństwa. Otworzyłam skrytkę w podłodze i
wyciągnęłam mój notes. Bardzo mi go brakowało w szpitalu. Brakowało
mi też książek. Teoretycznie mogłam czytać książki z biblioteki
szpitalnej jednak były tam same atlasy albo książki historyczne.

Wzięłam notes i podeszłam do mojej pokaźniej biblioteczki, która
liczyła ponad 300 książek. 300 historii dzięki jeszcze jakoś funkcjonuje.
To moja bezpieczna wyspa. Tylko one mnie rozumią.
Tym razem padło na romans. Była to książka Colleen Hoover
“Reminders of him”. Uwielbiałam uciekać od problemów i czytać o
problemach innych. Założyłam słuchawki włączyłam playlistę
dedykowaną do książki i pogrążyłam się w lekturze.

***
Właśnie skończyłam czytać. Była jakaś 4 nad ranem. Całe szczęście, że
do szkoły wracam dopiero za tydzień. Odłożyłam książkę i
stwierdziłam, że to pora na sen. Jednak nie było mi to pisane.
Usłyszałam krzyki i od razu zerwałam się na równe nogi.

- Co się dzieje? - Wykrzyczałam tak aby każdy mnie usłyszał.

- To tylko ojciec. - Usłyszałam głos Raviego.

- Co kurwa. - Powiedziałam pod nosem.
Co ten człowiek robi o 4 nad ranem? Czemu nie śpi? Czy tak było
zawsze? Zeszłam po schodach do kuchni i to co zobaczyłam już na
zawsze zostanie mi w pamięci.

- Co... - Tylko tyle byłam w stanie z siebie wyrzucić.
Zobaczyłam zakrwawionego Raviego na podłodze oraz ojca stojącego
nad nim.

W tamtej chwili moje martwe serce umarło ponownie, jeśli tak się w
ogóle da.

- Spokojnie Vivi to nie tak...- Zaczął Ravi podnosząc się z podłogi.

- Jak mam być spokojna, jeśli tobie dzieje się krzywda i to przez tego
bydlaka? - Wykrzyczałam prosto w twarz ojca.

- Vivi spokojnie czasami tak jest. To ja zawiniłem i musiałem być
ukarany. Teraz już jest wszystko okej.

- Ravi słonce nikt nie zasługuje na bycie karanym w taki sposób. -
Próbuję powiedzieć jak najspokojniej potrafię w obecnej sytuacji.

- Gówniarz zasłużył na większe lanie niż to. Co mu się niby stało? Ma
tylko podbite oko. Wielkie mi coś. - Mówi bez wyrazu.

A we mnie się po prostu aż gotuje ze złości. Patrzę na Raviego po czym
uderzam z całej siły ojca w twarz. Chwytam rękę Raviego i oboje
biegniemy do pokoju Nicka i Alice. Zamykam drzwi na klucz. Jesteśmy
tu razem on jest po drugiej stronie coś czuję, że nie skończy się to
dobrze.

Dziś już wiem, że to był dopiero początek mojego koszmaru.

Tej nocy a może raczej poranka nie zmrużyłam oczu. Ravi i Alice
musieli rano udać się do szkoły. Tu pojawił się pierwszy problem tego
dnia. Byłam w tej rodzinie jak matka, której przy nas już nie było.
Zeszłam powoli na dół i ku mojemu zdziwieniu nikogo nie było.
Dwójka rodzeństwa poszła do szkoły a ja poszłam odprowadzić Nicka.

Gdy już każdy był w szkole a ojca nigdzie nie było widać ubrałam się oraz upiekłam babeczki i poszłam do Pani Abby. Tak to mama Lily ale
też moja druga mama. Znam ją od zawsze i kiedy mamy zabrakło to ona
nią dla nas była. Jest naszą sąsiadką, więc wyszłam z domu i od razu
udałam się do domu naprzeciwko. Nie wiedziałam, czy mam zapukać
czy nie. Nigdy nie pukałam tylko wchodziłam jak do siebie, ale nie
wiem czy “okoliczności” się nie zmieniły.

Pukam do drzwi i po chwili otwiera mi Abby. Powstrzymuję się, aby nie
rozpłakać się już w progu, ale jest to trudne. Wchodzę wiec bez słowa
do domu i wybucham płaczem. Podaję jej słodkości, które
przygotowałam. Dopiero w tamtej chwili zdaję sobie sprawę, że
nieświadomie upiekłam bananowe babeczki z czekoladą. Tak te
babeczki, ulubione Lily. Wiedziałam, że to rozdrapie jeszcze nie
zagojone. Przeklęłam siebie w myślach i mocno wtuliłam się do Abby.

- Chodź do salonu zrobię nam herbatę. - Odpowiedziała ze spokojem.
Nie miałam okazji od tamtej pory się z nią zobaczyć oraz odwiedzić
grobu Lily. To było dla mnie za dużo.

- Dziękuję. - Odpowiadam i z jękiem siadam na kanapie.
Widzę, jak idzie do mnie z dwoma parującymi kubkami herbaty. Ta
kobieta to anioł. Kocham ją bardziej niż kogokolwiek. Jest moją rodziną.
Tak wiele bym oddała, aby to ona była moją mamą a nie ta kobieta,
która mnie porzuciła.

- Jak się czujesz? - Pyta łagodnie

- Nijak.

- Jak było w szpitalu? Jest już lepiej? Mogę jakoś pomóc? - Zatroskana
pyta i patrzy się na mnie. Zbombardowana tyloma pytaniami
odpowiadam tylko.

- Jest lepiej.

Tak bardzo kochałam kłamać. Dawało mi to ukojenie. Nikt nie
dopytywał, jeśli mówiłam, że jest lepiej. Wcale nie było, ale czy kogoś
to obchodzi. Już nic nie miało znaczenia.

- Cieszę się. Wiem, że Lily była dla ciebie jak siostra. Dla nas wszystkich
to trudne. Pamiętaj, że gdyby coś się działo jestem.

- Dziękuję. - Mówię mocniej się w nią wtulając.

***
Po odwiedzinach i plotkach u Abby wracam do domu. Okazuje się, że
zegar właśnie wskazuje godzinę 14. Zbieram się szybko i idę odebrać ze
szkoły Nicka. Mijam nasze osiedle i decyduję się na drogę na skróty
przez lasek. Oddycham wiosennym powietrzem i w między czasie
słucham mojej ukochanej playlisty. Szybkim krokiem przemierzam lasek
i wychodzę pod bramą szkoły podstawowej. Z daleka dostrzegam
mojego braciszka który gra w piłkę z kolegami. Wołam i macham do
niego, aby mnie zauważył. On podbiega i mocno mnie przytula.

- Tęskniłem. Jak było na wycieczce? - Pyta uśmiechnięty.
Lekko zdezorientowana o jaką wycieczkę chodzi dochodzę do wniosku,
że Ravi i Alice to mu powiedzieli, żeby się nie martwił, że jestem w
szpitalu.

- Było super. Nie mam zdjęć, bo popsuł mi się aparat. - Odpowiadam
starając ukryć grymas na twarzy na wspomnienie tych ciężkich tygodni.

-Pójdziemy na lody?

-Pewnie. Chodźmy. - odpowiadam chwytając go za rękę

***

Po miło spędzonym popołudniu wracamy do domu. Ravi jest już w
domu więc zosawiam młodszego brata pod jego opieką a sama
postanawiam się przejść. Jest środek kwietnia i mamy 20 stopni na
plusie. Idealna pogoda na rower i czytanie na świeżym powietrzu. Biorę
wszystkie potrzebne rzeczy i wyruszyłam. Miałam na sobie rozpinaną
bluzę dresy i moje ukochane conversy. Jechałam pośród łąk słuchając i
śpiewając na cały głos.

Fuck this, let gravity win like
You could leave it all behind
Even the Devil needs time alone
sometimes
You could let it all go, you could
let it all go
It’s called freefall
It’s called freefall

Tak właśnie spędziłam kolejne 3 godziny aż nie nastał mrok i wróciłam
do domu. Ojca w dalszym ciągu nie było jednak wcale mi to nie
przeszkadzało.Może trochę się bałam co zrobi jak się zjawi.

Nie bałam się trochę, strach mnie aż paraliżował. Byłam przerażona.

Wtedy usłyszałam ciężkie kroki, gdy się odwróciłam dostrzegłam jego.

-
Rozpieszczam was tymi rozdziałami. Jak wrażenia?

Liv

Śmierć to moje lekarstwo [ 16+ ] [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz