11.

101 9 86
                                    

Juliusz poczuł wodę przemaczającą jego skarpetki i buty gdy, lecąc na złamanie karku, nieopatrznie wstąpił w kałużę.

– Kurwa. Ja pierdolę. Naprawdę? – przeklnął, otrzymując tym pogardliwe spojrzenie idącej obok staruszki. – Lepiej niech pani patrzy na siebie. Koniec świata już bliski, hmmm? Nie chciałbym być na pani miejscu na sądzie ostatecznym.

Boże, co on wygadywał. Dwie godziny snu to nie był jednak taki dobry pomysł. Ale co mógł zrobić? Całkiem niedawno pomógł ukryć ciało. Nie to, że to robiło na nim jakiekolwiek wrażenie.

Staruszka spojrzała na niego, jakby samodzielnie dokonał rozbioru Polski.

– To właśnie dlatego takich jak pan powinno się wieszać – powiedziała, nawet się nie zająkując.

Juliusz drgnął. Zwykle ignorował takie rzeczy. Zwykle nie był po nieprzespanej nocy, z mokrą skarpetką i bliską wizją śmierci.

– Mam nadzieję, że pani umrze – powiedział krótko, i ruszył pędem do kościoła, nie oglądając się za sobą.

Był spóźniony. Zwykle Adam strzelałby za to fochy, ale dziś miał na głowie inne rzeczy, więc Julek niezbyt się martwił.
Rzeczy jak morderstwo. Grzech sodomii. Możliwość ekskomuniki, wizja więzienia i/lub śmierci.

Juliusz otwarł kościelne drzwi z zamachem. Gdyby parę lat temu ktoś powiedziałby mu, że będzie z taką chęcią chodził do kościoła, to popukałby się w głowę. A potem prawdopodobnie się zastrzelił.

Jego matka byłaby dumna.

Juliusz podszedł do pierwszych ławek. Zapach gnijącego drewna i zmieżwiałej wody wydawał się niemalże pocieszający.

Adam akurat był w środku odmawiania modlitwy.

Gdy go spostrzegł, jego źrenice rozszerzyły się znacznie.

– …bądź wola twoja, jako na niebie…
Juliusz usiadł obok elegancko ubranego gentlemana w średnim wieku. Mężczyzna spojrzał na niego z niesmakiem.

– …tak i na ziemi, chleba powszedniego daj nam dzisiaj…

Chleba! Juliusz dawno nic nie jadł. Adam chyba zaczął jakiś post. Trzeba będzie zmusić go do porzucenia tego pomysłu, gdy dotrą do domu.

– i od-odpuść nam… nasze winy, jako my…

Och, coś było mocno nie tak. Dlaczego ksiądz patrzył na niego w taki sposób? Adam wyglądał naprawdę blado. Juliusz zaczynał się niepokoić.

Ksiądz zamknął oczy.

– …odpuszczamy naszym winowajcom. I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Amen.

Po skończonej mszy, Juliusz usiadł w ławce. To miejsce było wyjątkowo ciche, gdy nikogo tu nie było. Może to dlatego Adam został księdzem. Może po prostu lubił ciszę.

…może w głębi duszy lubił inne rzeczy. Może po prostu się bał.

Juliusz klęknął.

Zamknął oczy, opierając się o ławkę z przodu.

Adam, Adam, Adam. Powinien przestać o nim myśleć. Zniszczył już go wystarczająco mocno. Nie brakowało mu? Salomea miała rację gdy mówiła, że niszczy wszystko czego dotyka. Ona zawsze miała rację. Jak mógł o tym zapomnieć.

Juliusz poczuł dłoń na swoim ramieniu. Wzdrygnął się na zimno przenikające pod jego cienką koszulę.

– Modlisz się? – usłyszał.

originale peccatum.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz