6.

100 10 22
                                    

Adam wszedł do mieszkania podekscytowany. Zdjął z siebie płaszcz i odwiesił go na wieszak, po czym prędko zapukał do pokoju gościnnego, aktualnie należącego do Juliusza. (Wolał nie ryzykować wparowaniem do środka bez ostrzeżenia, nie chciał nawet myśleć o tym, co mógłby zobaczyć).

— Proszę – pojedyncze słowo wypowiedziane drżącym, ale pewnym siebie głosem rozległo się zza drzwi. Gospodarz uchylił je i wśliznął się do środka.

Juliusz stał na środku małego pokoiku zapinał powoli guziki koszuli. Na biurku leżały sterty papieru pomazane niechlujnie atramentem, a po podłodze porozrzucane były książki, wcześniej ułożone starannie na półce nad łóżkiem. W powietrzu unosił się smród papierosów. Oczy sprawcy tego bałaganu były zapuchnięte, jakby (znowu) płakał.

— Co się tutaj stało, matko i córko..?! – Mickiewicz zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, jakby szukając kolejnych oznak wszechobecnego nieładu.

— Nie ojca sprawa – warknął pod nosem starszy mężczyzna i zaprzestał chwilowo zapinania guzików. Adam starał się nie skupiać na jego odsłoniętych przez to obojczykach i klatce piersiowej, jednak udało mu się zapamiętać jedno słowo, które przemknęło mu przez myśl - piękne.

— To moje mieszkanie, więc chciałbym wiedzieć, dlaczego zrobiłeś w nim taki b... – powstrzymał pierwsze słowo, jakie przyszło mu na język. – ...bałagan.

— Posprzątam zaraz, tylko tyle ojciec musi wiedzieć – Juliusz wymruczał pod nosem, siadając na łóżku z rezygnacją.

— W porządku – Mickiewicz westchnął teatralnie, patrząc, jak Słowacki zwiesza głowę. Nadal nie zapiął koszuli.

— Dlaczego w ogóle przyszedłeś?

— Och, tak! – Adam znów rozpromienił się. – Chciałem cię pochwalić!

— ...pochwalić? – Juliusz uniósł z powrotem głowę i zmarszczył brwi. – Za co?

— Widziałem cię dzisiaj u nas, w kościele – poeta zacisnął usta w wąską linię. – Cieszę się, że próbujesz, że się starasz, Juliuszu. Widziałem, że nawet rozmawiałeś z...

— Frysią, tak. To moja przyjaciółka – Słowacki ogarnął włosy z czoła. Koszula, do cholery jasnej, koszula!

— Och, doprawdy? – Adam uniósł brwi, prawdziwie zaskoczony informacją. – Skąd się znacie?

Juliusz przez chwilę patrzył na twarz gospodarza, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią, po czym uśmiechnął się nonszalancko.

— Spaliśmy ze sobą raz – przyznał zgodnie z prawdą i z satysfakcją w oczach patrzył, jak Adamowi powoli rzednie mina. – Albo może dwa? Nie wiem. Ćpaliśmy za drugim razem, nie powiem ojcu, czy to sobie wymyśliłem.

— Ale... – Mickiewicz uchylił usta, nie wiedząc co powiedzieć. – Z kobietą..? – to jedyne co wydostało się z jego gardła, które zaschło szybciej, niż powinno.

— Fryderyka jest nietuzinkową kobietą – Słowacki stwierdził z ironicznym uśmieszkiem i powoli wstał. – A teraz niech ojciec wyjdzie. Muszę posprzątać ten... Burdel.

Adam bezgłośnie kiwnął głową. Koszula, ty matole! To tylko parę guzików! Koszula, koszula! Obojczyk... Och! Obojczyk..! Nie! Nie, i koniec! Odwrócił się na pięcie i otworzył drzwi, aby wyjść.

— Ach, jeszcze jedno – Juliusz rzucił, jakby od niechcenia. – Niech się ojciec tak nie gapi. To widać.

Żałował każdej swojej decyzji, która doprowadziła go do tego momentu.

originale peccatum.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz