— Wyszedł?
— Wyszedł.
— Wiesz, kiedy wróci?
— Nie ojcze, nie przekazał mi.
Starszy ksiądz uniósł brwi i skrzywił się karcąco. Żołądek Adama zawiązał się w supeł.
— Więc nie wiesz, gdzie jest?
Strumień myśli, wszystkie coraz głupsze.
— W lesie.
— W lesie?
— W lesie.
Nie skłamał (prawdopodobnie), w końcu widział przez okno, że Julek właśnie tam się kieruje. Chyba. Może? No, biegł w tamtą stronę.
— I zakładam, że zbiera tam grzyby? – prychnął.
— Malinki.
Andrzej Towiański, bo tak na imię miał stary klecha, przymrużył oczy zasłonięte małymi okularkami, które sprawiały wrażenie, jakby miały zaraz spaść i znów się skrzywił.
— Malinki... – powtórzył cicho, po czym uniósł dziwnie bystry wzrok. – Powiem wprost, po co tu przyszedłem. Nie uda ci się, Adamie. Nie uda ci się, nie udaje ci się i ci się nie udało.
— Słucham?
— Musisz się z tym pogodzić. Nie uratujesz już tego... – zawahał się, jak gdyby szukając odpowiedniego słowa. – ...człowieka.
— Wszystko idzie zgodnie z planem, ojcze, nawet lepiej, niż sądziłem – Adam wycedził. – Pomaga mi, modli się, nie raz nawet do kościoła wstąpił... Jest lepiej. O wiele lepiej.
— Pomaga ci?
— Pomaga, pomaga w domu. I ze sprawunkami.
— Słyszałem zgoła coś innego.
Supeł stał się jeszcze ciaśniejszy. Słyszał?
— Nie rozumiem, co ojciec ma na myśli?
— Adamie – mężczyzna splótł palce dłoni, opierając je na stole. – Wokół twojej osoby krążą plotki, które mnie martwią.
Adam zmarszczył brwi i uchylił lekko usta, bojąc się cokolwiek powiedzieć. Po chwili wspólnego milczenia udało mu się wydukać jedynie:
— Plotki?
— Plotki. Wiele. Nie chcę im wierzyć, ale i bez tego jestem w stanie zobaczyć chociażby to, że twój podopieczny cię zwodzi.
— Zwodzi..?
— Nie chcę wierzyć tym wszystkim opowiastkom, ale jest ich coraz więcej i więcej, a trudno jest ignorować tak wiele przekazów. Robi krzywdę tobie, a też i twojemu duchowi. Pozwól sobie pomóc, synu, pozwól, abyśmy mogli znów wspólnie iść dobrą drogą.
Supeł prawie pękł, a w jego głowie zaczęła gotować się chyba woda na herbatę. Poczuł, jak czerwienieje.
— Zamierzacie przyspieszyć proces? – zapytał, słysząc, jak drżą jego słowa.
— Nie, zamierzamy doprowadzić do tego, żeby wyrok nie był już bezprawnie odraczany tak, jak był przez ostatnie miesiące. Proszę cię, abyś przekazał mu, że przez następny tydzień ma załatwić wszelkie sprawy i nie próbował uciekać, bo go znajdziemy.
Adam zacisnął usta i wziął głęboki oddech.
— Muszę poprosić, aby ojciec wyszedł – wycedził, spotykając uniesienie brwi Andrzeja. – Muszę to wszystko przemyśleć.
— Wydaje mi się, że nasza rozmowa się jeszcze nie zakończyła.
— Według mnie, zakończyła się. Proszę ojca o wyjście.
— Wydaje mi się...
— Panie Towiański! – kurwa, kurwa, nie, dość. Mężczyzna poderwał się oburzony. – Niechże pan opuści moje mieszkanie!
— Ty... Bezczelny!
Adam również wstał, dając się, lekko mówiąc, ponieść emocjom i zamaszystym gestem wskazał na drzwi wiodące na korytarz.
— Won – w końcu rzucił, niezbyt panując nad językiem.
Drzwi trzasnęły.
— Kurwa mać! – rozległo się zaraz po tym.
Adam najpierw kopnął w stół, później w sofę, po chwili zaś zrzucił z półki świecznik, który ledwo chybił jego stopę. Rozszarpać, zniszczyć, rozwalić, rozjebać. Miał ochotę obedrzeć kogoś, ewentualnie siebie samego ze skóry, roztrzaskać czaszkę, rozerwać zębami... Nie wiem, kurwa, goleń.
Stanął na środku pokoju i zamarł. Doszło do niego, co teraz. Muszą uciekać, teraz, zaraz. Nie, nie ma mowy, żeby pozwolił Juliuszowi umrzeć, nie teraz, nigdy..! Musiał się spakować. Może zdąży spakować rzeczy Juliusza.
Tydzień. Tydzień mogli jeszcze bezpiecznie łazić po tym zapchlonym mieście i zamierzał to wykorzystać.
CZYTASZ
originale peccatum.
Hayran KurguWtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. A w...