12.

96 9 33
                                    

Uchylił powieki niechętnie i westchnął. Zapowiadał się długi, aczkolwiek przyjemny dzień - nie musiał dzisiaj nigdzie iść, miał swego rodzaju wolne. Uniósł się do pozycji siedzącej i przeciągnął się. Było dobrze.

Starał się nie myśleć o poprzednim dniu - o pocałunkach, o zbliżeniu, o tym, jak wspólnie praktycznie w milczeniu wrócili do domu. Czy żałował swoich śmiałych czynów? Może tak, może nie. Sam nie był w stanie tego określić. Wolna wola faktycznie wydawała się przekleństwem.

— Adamie – usłyszał, przekręcając nagle głowę w stronę drzwi. Stał w nich oparty o framugę Juliusz. Miał zmierzwione włosy i podkrążone oczy, jakby znów nie spał. (Duchowny niezmiernie się o niego martwił, ostatnio mało sypiał i mało jadł.) Koszula jego nie była zapięta, odsłaniając jego lekko owłosioną klatkę piersiową i wychudzony wręcz brzuch, na którego niższej partii, już od pępka, malował się nieznacznie pasek ciemnych włosów schodzący w dół, kuszący i nęcący wyobraźnię.

— Słucham cię? – głos mu zadrżał.

— Posłuchaj, ja... – czyżby był... Zdenerwowany? – To, co wydarzyło się wczoraj...

— Och – Adam westchnął, wbijając wzrok w podłogę i zaciskając pięści na pościeli. – Poniosło mnie, posunąłem się... Za daleko. O wiele za daleko. Przekroczyłem granicę, o której nawet nie powinienem wiedzieć i obiecuję ci, że... – nie chciał tego mówić. – ...że to się nigdy więcej nie powtórzy.

— Chryste. Nie mów tak, bo skonam – Juliusz zachłysnął się powietrzem, prawie dopadając do łóżka i niepewnie przysiadając na skraju. Adam od razu zauważył jego rozszerzone źrenice i nieznaczny oczopląs. Oho. – Adamie, posłuchaj mnie. Nie mów o przekroczonych granicach, kiedy... Kiedy myśmy wczoraj nową granicę utworzyli, własną, niespotkaną nigdy wcześniej – ujął jego dłoń w swoje, kierując ją na swoją odsłoniętą pierś. – Adasiu, czujesz? To serce bić może tylko dla ciebie, jedno słowo tylko powiedz.

— Mówisz jak nie ty – Adam wyszeptał drżącymi wargami. Skóra poety emanowała ciepłem, a jego serce biło w przyspieszonym rytmie. – Czy aby na pewno dobrze się czujesz?

— Na pewno, tak! Gdybym... Gdyby poeta ciągle tak samo się zachowywał, to jakim byłby artystą? No, jakim?

— Miernym...

— Dokładnie, dokładnie tak..! Zainspirowałeś mnie, dałeś mi coś, czego potrzebowałem... Adasiu, proszę cię – starszyz mężczyzn przeniósł dłonie na policzki starszego i z nieznacznym uśmiechem spojrzał prosto w jego oczy. – Pozostań dla mnie tym.

— Juliuszu...

— Pozwól mi być przy tobie, pozwól dać sobie moją wdzięczność, abym mógł... Abym...

— Juliuszu..!

— Pozwól, abym mógł trwać wiernie przy tobie, niczym kundel najgorszy, przebrzydły, pozwól..!

— Julek! – duchowny chwycił poetę za ramiona i przerwał jego nagły wylew słów. – Co się z tobą stało? Wczoraj taki nie byłeś..!

— Wybacz..! – Słowacki spuścił głowę. – Ja po prostu... Nigdy wcześniej nie byłem zakochany.

Och.

Adam chciał, nie, powinien był powiedzieć, że przejdzie, że nie mogą, że i tak wystarczająco już wspólnie zgrzeszyli, że nie mogą robić już sobie więcej krzywd. Ale nie powiedział nic takiego. Po prostu westchnął i nachylił się, opierając czoło o ramię poety.

— Ja też.

Trwali tak chwilę nieruchomo, nie odzywając się do siebie. Po chwili jednak ramiona Adama powoli owinęły się wokół talii Juliusza, przyciągając go do siebie. Duchowny uniósł głowę z powrotem, orientując się, że ich twarze dzieliły teraz milimetry.

Spojrzenia zastąpiły słowa.

Złączyli usta w pocałunku, zupełnie innym, niż ich poprzednie - ten był delikatny, spokojny. Dłoń Adama powędrowała do policzka Juliusza, lekko gładząc go, nadal nie odrywając się od siebie.

Adam nie był w stanie kryć się dłużej z tym, jak bardzo pragnął tego pocałunku, jak bardzo pragnął tego cholernego wielkookiego poeciny, który zatruwał mu życie od dwóch miesięcy. Potrzebował tej trucizny - była słodka w smaku i nie zabijała, dodawała tylko ciekawości jego życiu. Nie żałował tego, co działo się poprzedniego dnia i nie żałował tego, co działo się teraz. Nie miał pojęcia, czy to miłość, czy kuszenie jakiś sił zła, które chciały przetestować jego oddanie swojemu Bogu - nie zdał testu, ale nie chciał go zdać. Cóż to za Bóg, który tworzy tak piękne stworzenie i nie pozwala go kochać.

— Julek – przerwał ich pocałunek, odsuwając się nieznacznie. – Chcę tego. Chcę być z tobą, chcę być z tobą niczym... Niczym kochanek z kochanką, żona z mężem..! Nie rozumiem jeszcze tego, ani trochę nie rozumiem, ale pozwól mi spróbować zrozumieć. Chcę twojego szczęścia i chcę być szczęśliwy wraz z tobą.

Juliusz nie odpowiedział, jedynie pociągnął nosem i objął ukochanego, chowając twarz w załamaniu jego szyi. Westchnął, oddech mu drżał. Adam uniósł dłoń i przeczesał włosy poety, uśmiechając się nieznacznie.

I przez moment, ułamek sekundy byli szczęśliwi.

Szczęśliwi razem.

originale peccatum.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz