CW: implikowana/wspomniana krzywda dziecka
— Co tu się, do kurwy nędzy, dzieje? – Juliusz wparował do salono-kuchnii jeszcze w płaszczu, z przerażeniem patrząc na żałosny widok jaki przyszło mu zastać.
Adam siedział skulony na krześle przy stoliku, na którym stały dwie puste szklane butelki, a pod nim - jeszcze jedna. Duchowny kiwał się nieznacznie, nie wiadomo, czy przez alkohol we krwi, czy aby się uspokoić, chociaż najpewniejszą opcją były oba powody. Gdy do jego uszu dotarło pytanie poety, uniósł lodowaty wzrok, a na jego usta wpłynął uśmiech obłąkańca.
— Julek! – wyciągnął do niego ręce, prawie spadając z krzesła, cudem utrzymując równowagę. – Julek...
— Adam, kurwa, co tu jest grane? – Słowacki podszedł energicznie do stolika i wziął do ręki najbliższą mu butelkę. – Sam to wypiłeś?
— P... raszam, nie chciałem... – jego głos trząsł się, dokładnie tak samo jak dłonie, które zacisnął na płaszczu ukochanego.
— Nie przepraszaj, tylko mi odpowiedz.
— Julek – po chwili milczenia Adam wykrztusił, pociągając za płaszcz poety. – Juluś... Oni cię... Wezmą, nie chcę, żebyś...
— Nikt mnie nie weźmie, uspokój się – Juliusz wymamrotał, nerwowo przeczesując włosy palcami. – Dlaczego to zrobiłeś?
— Broniłem się! – huknął duchowny, tym razem stanowczo przyciągając poetę do siebie, z nagłym szałem patrząc mu prosto w oczy. – Ja bym przecież nigdy..!
— Słucham?
— Ja nigdy muchy bym nie... A ja... Julek, ja nie... – pociągnął nosem i zwiesił głowę w dół. – Nie chciałem przecież...
— Adam. To jest już nie ważne, nie zrobiłeś niczego z premedytacją, to był wypadek.
— Wcale nie – pokręcił głową nieznacznie. – Specjalnie… Zatrzasnąłem. Ale skąd... Skąd ja miałem wiedzieć?
— O czym ty...
— Mały byłem, nie myślałem... Że mogę komuś... – Mickiewicz uniósł znów wzrok, a na jego twarzy malowała się panika. – Julek, a co jeśli ja cię zabiję?
— Nie zabijesz. Musisz się położyć i to przespać – Słowacki przetarł twarz dłonią.
Powoli pomógł wstać kiwającymu się duchownemu i przeprowadził go do sypialni. Adam skulił się na łóżku i zimnym, jasnym spojrzeniem, dziwnie bystrym jak na kogoś pod wpływem alkoholu, łypał na Juliusza, który najpierw przeczesał włosy palcami, westchnął ciężko i już miał wychodzić, kiedy...
— Juluś, zostań, proszę – usłyszał. Westchnął, zdjął płaszcz i powiesił go na zagłówku łóżka, po czym niepewnie przysiadł na brzegu materaca.
Adam znów wyciągnął w jego stronę ramiona, zapraszając go bliżej. Juliusz mruknął coś pod nosem, sam chyba nie wiedząc co dokładnie, ale położył się obok, od razu czując, że w jego talii zaciskają się silne, ciepłe ramiona.
— Co się dzieje? – spróbował jeszcze raz. Duchowny westchnął ciężko i oparł czoło o plecy ukochanego.
— Boję się... – wyszeptał. – Że cię zabiorą...
— Dlaczego mieliby to zrobić?
— Bo... Bo może wiedzą, że znowu to zrobiłem?
— ...dotykałeś się do czyjejś spowiedzi już kiedyś?
— Boże, nie! Nie! Ja niczego takiego nie..! – jęknął zażenowany. – Że znowu kogoś zam..! Och... – zamilkł na moment.
— Znowu? – Juliusz nie dostał odpowiedzi, więc szybko przekręcił się tak, aby zobaczyć zaczerwienioną twarz Adama. – Adaś, znowu?
— Znowu... Julek, ja... – wziął głęboki oddech, całą siłę woli wkładając w formowanie następnych zdań. – Gdy moich rodziców już... Nie było, zajmował się mną taki stary ksiądz i... – odchrząknął, czując, że w gardle staje mu guła. – On dużo krzyczał. Bardzo dużo. I od czasu do czasu też... – było mu niedobrze; puścił Słowackiego i usiadł, zakrywając twarz dłońmi.
Juliusz podniósł się za nim i niepewnie pogładził jego ramię. Czy jego dłoń była faktycznie tak gorąca, czy to złudzenie odurzonego i zmęczonego umysłu?
— Robił rzeczy których nie rozumiałem wtedy. Nadal nie rozumiem. Nie wiem... Nie wiem jak ktoś może dziecku... – zamilkł na chwilę, usiłując opanować drżący głos. – Kiedyś miałem już... Dość. Nie wiedziałem co robię..! Szukał czegoś w skrzyni, przytrzasnąłem na nim wieko, chciałem tylko, żeby... – przerwał. Nie dał rady dalej mówić, gardło zacisnęło mu się zupełnie. Jego oddech zaczął przyspieszać, spłycać się, a wzrok rozmył się. Zacisnął powieki.
— Chryste, Adaś – usłyszał jak przez watę. Poczuł, że zostaje zamknięty w ciepłym, szczelnym uścisku. – To nie była twoja wina. Zasługiwał na gorsze. A ty na lepsze.
Nie odpowiedział, jedynie odwrócił się i wcisnął twarz w koszulę ukochanego, starając się skupiać się na nim, a nie na nowej fali przerażających wspomnień, które cicho podgryzały już i tak zmęczony umysł. Chciałby, żeby było lepiej.

CZYTASZ
originale peccatum.
FanficWtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. A w...