Juliusz zalał liście herbaty wrzątkiem. Czekając, aż napar nabierze smaku, zaczął myśleć o śmierci.
Minęły tygodnie od pogrzebu jego matki, odkąd jej wymizerniałe ciało zostało pokarmem dla robaków.
Juliusz nie mógł przestać zastanawiać się, kiedy nadejdzie jego kolej.Już dawno pogodził się z tym, że umrze młodo, szybko i prawdopodobnie gwałtownie.
Jednak im bliższy był jego koniec, tym ciężej było mu z nim żyć.
To okrutne, ze strony świętych i bezkarnych książa, kazać mu czekać na wyrok, na osądzenie eksperymentu Adama. Wiedział, jak to się skończy. Jak to się zawsze kończy.
Ich nie obchodziła prawda, zasady, czy człowieczeństwo. Spisali go na straty gdy go zobaczyli. Stwierdzili, że jest zdrajcą płci, potworem, obrazą dla ich boga.
Nie wszyscy, Adam powiedział mu tygodnie (a może miesiące?) temu. To tylko niektórzy z nich, ci którzy nie mówili za całość. Za boga. Bóg nie miał nic wspólnego z nienawiścią.
Juliusz zaśmiał się wtedy, i omal nie uśmiechnął się na to wspomnienie.— Adamie, twój bóg zbudowany jest na nienawiści. On jest nienawiścią. Oszukujesz sam siebie.
Adam nie zaczynał po tym kolejnych religijnych dyskusji. Tylko wywracał oczami.
Juliusz zacisnął dłoń na gorącym kubku.
Mrowienie w dłoni koiło jego lęki. To prawdopodobnie był objaw kolejnego problemu, z którym Juliusz nie miał sił się mierzyć. Nie dziś.Poranną ciszę przerwał stukot o drzwi. Juliusz słyszał głośne pukanie nieproszonego gościa, które odbijało się echem w jego głowie.
Stuk.
Stuk.
Stuk.
Mężczyzna westchnął i podszedł do drzwi. Przez wizjer dało się ujrzeć figury trzech mężczyzn w strojach kleru, wyraźnie zniecierpliwionych.
— Świetnie – mruknął pod nosem – tylko tych mi tu było trzeba.
Myśli o śmierci odeszły na drugi plan. Teraz czuł tylko zirytowanie.
Nie wahając się ani chwili, poszedł do kuchni i z łatwością otworzył okno. Wyjrzał na rozpościerający się krajobraz łąki i małego lasku, obok których stała kamienica.
Westchnął ponownie, i spojrzał w dół. Nie było aż TAK wysoko. Poza tym, potrafił się wspinać.Wystawił jedną nogę na zewnątrz, przytrzymując się parapetu.
(Nie miał lęku wysokości. Zdecydowanie nie.)
Całkowicie skupiony, nie zauważył mężczyzny patrzącego na niego z niedowierzaniem.
— Julek? Co ty robisz?
Juliusz ze zdumienia omal nie spadł. Dysząc ciężko, w ostatnim momencie złapał się ściany.
— Adam, hej. Twoi koledzy przyszli.
Adam zmarszczył brwi.
— Jacy koledzy??
— Pogadamy później, dobra? Staram się skupić.
Nie czekając na odpowiedź, zaczął zsuwać się powoli, łapiąc się nierówno ustawionych kamieni, aż jego stopy nie znalazły się na solidnej ziemi. Stamtąd odwrócił się ostatni raz na kamienicę, i Adama krzyczącego coś z okna. Po raz trzeci w ciągu dziesięciu minut, westchnął.
I zaczął biec.
CZYTASZ
originale peccatum.
FanfictionWtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. A w...