Rozdział 17: Nie warto zadzierać z diabłem

666 37 4
                                    

VALENTINO

W obliczu zemsty nie ma miejsca na sumienie. Bo sprawiedliwość jest wtedy, gdy ktoś inny wreszcie cierpi. Zamierzałem sprawić tej jednej dwójce cierpienie o wiele gorsze niż te które oni stworzyli mojej małej śnieżynce. Zemsta to największe skurwysyństwo, a tak się składa, że ja także nim jestem.

Gdy dziewczyna spokojnie zasnęła jeszcze chwilę obok niej zostałem, a następnie opuściłem jej pokój od razu kierując się za drzewa gdzie czekał już James. Miał pilnować Celest dopóki ja nie wrócę.

- Dzięki stary - powiedziałem gdy byłem już obok niego.

- Nie ma sprawy. Ja tu postoję na straży, a ty idź wreszcie coś zjeść - spojrzał na mnie i zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu - Wyglądasz strasznie.

- Dzięki - powiedziałem sarkastycznie, a następnie odszedłem od niego udając się w stronę mojego auta zaparkowanego niedaleko parku. Otworzyłem drzwi, a następnie wsiadłem do środka odpalając silnik. Muzyka w radiu odpaliła się, a ja usłyszałem pierwsze nuty piosenki God. Ruszyłem z piskiem opon i od razu kierowałem się na odludzie Coldwater.

Nagle moim oczom ukazała się grupa nastolatków idąca pustą ulicą. Od razu ich rozpoznałem, a szczególnie pewną dwójkę. Nicholas szedł centralnie przed moim autem obok swojej siostry oraz znajomych. To był impuls widząc go centralnie jak na tacy, dodałem gazu. Od razu można było dostrzec, że byli pijani a to mi ułatwiało.

Gdy było już blisko jego sylwetki dziewczyna złapała go za ramie i przyciągnęła do siebie po czym oboje się przewrócili, a ja wciąż jechałem przed siebie ani na sekundę się nie zatrzymując.

Miałem ochotę im wyrwać flaki za to co zrobili Celest. Przez nich próbowała popełnić samobójstwo, a wcześniej sami chcieli ją zabić.

Moje nerwy sięgnęły zenitu.

Zatrzymałem się w akompaniamencie pisku opon, a następnie zerknąłem przez lusterko dostrzegając jak przyjaciele podnoszą ich dwójkę z ziemi. Nagle ich wzrok powędrował w stronę mojego samochodu. Moje pięści zacisnęły się na kierownicy, a stopa sama dodawała gazu.

Cofnąłem do tylu i obróciłem auto o sto osiemdziesiąt stopni z taką prędkością, że moje opony już całkowicie zaczęły piszczeć. Stałem na przeciw ich piątki, a ich wzrok świadczył o tym, że zaczynali być przerażeni.

I to mi się podobało.

Dodałem gazu i ruszyłem w ich stronę praktycznie wjeżdżając tym razem w dziewczynę. Jednak ta w ostatniej chwili odskoczyła, a ja ruszyłem dalej tym razem się nie zatrzymując.

Zemsta jeszcze nadejdzie, a ja będę napawał się ich cierpieniem.

*. *. *

W piątek z rana podjechałem pod Coldwater High School. Gra się rozpoczęła, a ja zamierzałem w nią wygrać. James uważnie pilnował mojej śnieżynki więc ja załatwiałem swoje sprawy.

Zaparkowałem na parkingu przed placówką, a następnie zgasiłem silnik opuszczając samochód. Ruszyłem w stronę wejścia ubrany jak zwykle w czarne jeansy oraz tego samego koloru koszulkę. Sygnety zdobiły moją dłoń, a na szyi zwisał nieśmiertelnik.

Idąc szkolnym korytarzem od razu moim oczą ukazała się grupka znajomych, do których właśnie dążyłem. Moje ciało aż pulsowało od wkurwienia. Moje pięści się zacisnęły, a następnie jednym zapachem niespodziewanie uderzyłem w twarz Nicholasa. Od razu osunął się na ziemie, a ja jedną ręką uniosłem go do pionu za bluzę i przywarłem do szafek.

When Night ComesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz