Rozdział 25: Przeznaczenie

114 14 1
                                    

VALENTINO

Siedząc na tej drewnianej ławce czułem coś w rodzaju sumienia, które dręczyło mnie od ostatnich wydarzeń. Dostrzegłem nie daleko dwa czarne kruki, które stały na betonowym nagrobku i wpatrywały się w moją samotną sylwetkę. Cmentarz o tej porze roku wyglądał naprawdę upiornie. Gęsta mgła przyćmiła groby, a kolorowe liście były porozsypywane po całym tym miejscu.

Ponownie skierowałem wzrok na płytę nagrobną i wpatrywałem się w to jedno nazwisko, które dało mi wiele wspomnień tych dobrych i złych.

Johnson

Nie mogłem uwierzyć, że właśnie na to patrzę. To było tak cholernie niewłaściwe, że ja siedzę tutaj w swojej nastoletniej postaci, a bezwładne i martwe ciało spoczywa trzy metry pod ziemią.

- Cześć - po godzinie siedzenia tu wreszcie się odezwałem chodź nawet nie byłem pewny czy to mój głos - Dawno mnie tu nie było, a w zasadzie nigdy. Nie wiem dlaczego, ale nie czułem potrzeby odwiedzenia cię. Jednak teraz zmieniło się to gdy wiem jakie zagrożenie czycha w Coldwater.

Poprawiłem się na ławce i zarzuciłem na głowę kaptur swojej czarnej bluzy. Schyliłem wzrok na swoje buty i tępo się w nie wpatrywałem.

- Przyszedłem tu bo musiałem się komuś wygadać - kontynuowałem swój dialog chodź dobrze wiedziałem, że mi nie odpowie - Twoja córka jest w ciężkim stanie w szpitalu. Jeden z moich licznych wrogów ranił ją nożem chodź tak bardzo próbowałem ją chronić - znów spojrzałem na nagrobek - Uszkodził jej jedną nerkę jednak udało się ją zoperować. Na szczęście. Kolejne dni będą decydujące. Narazie jest w śpiączce.

Nie mogłem w to uwierzyć. Siedziałem tu i mówiłem do człowieka, który kiedyś był moim najlepszym przyjacielem. Razem poszliśmy na studia i razem czekaliśmy na jego pierwsze i za razem ostatnie dziecko. Na piękną Celest, która potem jak na złość okazała się moim przeznaczeniem. Nigdy nie powiedziałem chłopakom dlaczego tamtego dnia włamałem się do sali z noworodkami.

- I chciałbym wyznać ci coś jeszcze - uznałem, że wreszcie nadszedł ten moment by wyznać całą prawdę - Wiele lat temu jedna z czarownic wyznała mi, że na mojej drodze stanie młoda dziewczyna. Człowiek bo białych jak śnieg włosach i zielonych jak gęsty las oczach. Do tej pory pamiętam tą formułkę, która mi powiedziała tamtego dnia - zaśmiałem się przypominając sobie jak nie racjonalnie wtedy postąpiłem - Nie uwierzyłem jej i oskarżyłem o kłamstwo. Gdy poznałem was już nawet tego nie pamiętałem. Cieszyłem się życiem. Jednak pewna stymulacja wszystko zmieniła - zaczynałem dochodzić do sedna co sprawiło, że musiałem wygodniej usiąść na tej przestarzałej ławce - Gdy przyjechałem wtedy do szpitala jak twoja żona urodziła usłyszałem rozmowę pielęgniarek, które były przy porodzie. Usłyszałem dokładnie ten sam opis jaki podała mi kilkadziesiąt lat temu Azara. Postanowiłem to sprawdzić i jakie było moje zaskoczenie gdy tym dzieckiem okazała się wasza córka - na to wspomnienie aż sam się wzdrygnąłem - Chciałem być przy niej więc postanowiłem, że zabiorę ją z sobą jednak dwie pielęgniarki i lekarz uniemożliwili mi to więc odpuściłem. Chodziłem za nią i obserwowałem aż jednego dnia obiecałem sobie, że już nigdy o niej nie pomyślę i zostawię ją w spokoju. I jak na złości siedemnaście lat później ją spotkałem. Samą w lesie, płaczącą i przerażoną.

Usłyszałem szelest i spojrzałem na kruka, który podleciał obok mnie. Siedział na oparciu mojej ławki i wpatrywał się w mnie.

- Znów chciałem przy niej być i ją chronić. Jednak wrócił Vincent i wszystko spieprzył - odparłem i ostatni raz spojrzałem na jego nagrobek - Obiecuję ci, ż zrobię wszystko by zapłacił za to co jej zrobił - wstałem na równe nogi - Żegnaj przyjacielu.

When Night ComesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz