V

132 12 20
                                    

Dwójka przyjaciół właśnie szykowała się na podróż do Feldcroft. Po długim zachęcaniu przez dziewczynę, by polecieli na miotłach (miała dość przechodzenia tej samej trasy czwarty raz), Sebastian w końcu się zgodził. Pożegnali się z Ominisem, który wydawał się bardziej zamyślony niż zwykle i wyszli na dziedziniec.

Do wioski dotarli pięć razy szybciej, niż zajęłoby im to spacerem. Sallow nie chciał tego przyznać, ale plan Vivien był wręcz fenomenalny i nie wiedział czemu, ale sam by na to nie wpadł. Wylądowali przed wejściem, miotły chowając do bezdennej torby dziewczyny. Ruszyli natychmiast do domu szatyna, który jak zwykle prezentował się przytulnie. Kiedy tylko weszli do środka, Sebastian niemal natychmiast pobiegł do swojej siostry, którą czule objął.

- Anne, poznaj moją przyjaciółkę, Vivien. Vivien, to moja bliźniaczka, Anne - przedstawił ich, nie mogąc ukryć swojego podekscytowania.

- Miło mi cię poznać - czarnowłosa wyciągnęła dłoń w stronę dziewczyny, którą ta ochoczo uścisnęła. - Rany, teraz już wiem, kto jest tym lepszym bliźniakiem.

- No wiesz ty co - burknął Sebastian, jednak kiedy Anne się roześmiała, poczuł ulgę.

- Jesteś tą nową uczennicą, która przyszła na piątym roku? - zapytała, patrząc to na Clarity, to na swojego brata.

- Um, tak? Skąd wiesz? - Vivien była zaskoczona, nie przypominając sobie poprzednio takiej rozmowy.

- Sebastian mi o tobie pisał.

- Nic nie pisałem - zawstydził się. - W każdym razie... O, wuj Solomon. Poznaj Vivien, moją przyjaciółkę.

Do pokoju wszedł wysoki, rosły mężczyzna, który wyglądał, jakby nie spał co najmniej z tydzień. Mruknął coś w stronę nastolatków, po czym usiadł na krześle, głowę opierając o swoje dłonie. Musiał być naprawdę zmęczony.

- To będzie naprawdę niestosowne pytanie, ale... Anne, czy ciebie ktoś przeklął? - Vivien starała się udawać zaskoczoną własnym odkryciem.

- C-co? Skąd... Powiedziałeś jej! - szatynka spojrzała się na bliźniaka.

- Nie, nie mówiłem właśnie! - bronił się. - Zawsze powtarzałem, że po prostu jesteś chora!

- To skąd ona to wie? - tym razem do rozmowy dołączył się Solomon.

- Widzę to - czarnowłosa podeszła do Anne, lekko się nad nią nachylając. - Sploty klątwy skupiły się na twojej klatce piersiowej. Najwięcej jest ich na sercu - machnęła nad nią różdżką, by lepiej wszystko zobaczyć. - Mhm, tak... znam ten typ - mruczała do siebie, jednocześnie mrużąc oczy.

- Kim ty jesteś? - Solomon spoglądał na nią z niedowierzaniem.

Kimś, kto przedawkował Starożytną Magię, przeszło jej przez myśl.

- Vivien Clarity, piąty rok na Hogwarcie, Slytherin, od małego bawię się w lekarza - powiedziała na jednym wdechu, wciąż lustrując czarne sploty. - Tu cię boli najbardziej, prawda? - wskazała palcem na sam środek brzucha.

- Tak, to prawda - odpowiedziała trochę przerażona Anne. - Skąd ty...

- Mówiłam już, że widzę - westchnęła. - Mimo, iż najwięcej ich jest na sercu, to najbardziej są wbite w wątrobę.

- Dałoby się to wyleczyć? - w głosie Sebastiana było słychać nadzieję.

- Tak, ale nie od razu - wyjaśniła. - To byłoby bardzo skomplikowane, ale nie niebezpieczne. Nie z moimi umiejętnościami w każdym razie... i nie zrobię też tego od razu - westchnęła, pamiętając, jak skończył się jej pośpiech. No i chciała na dłużej zatrzymać przy sobie Sebastiana.

- Ale tamtego mężczyznę wyleczyłaś w parę godzin - brwi szatyna powędrowały do ludzi.

- Bo była to lżejsza klątwa. Ta... jest silniejsza - opadła na krzesło. - Przykro mi, ale jeśli miałabym ją z tego oczyścić, to na pewno nie teraz. Z resztą, nadal nie wypoczęłam po wczorajszym.

- Leczyłaś już klątwy? - Solomon spojrzał się na Vivien, mając nadzieję w oczach.

Dziewczyna zaskoczyła się jego pytaniem. Ich wujek nigdy nie przejawiał najmniejszej chęci na pozwolenie, by w jakikolwiek sposób pomóc Anne a teraz? Wpatrywał się w czarnowłosą, jakby była co najmniej samym Merlinem. Clarity przełknęła ślinę, nie wiedząc, co ma teraz zrobić. Czy zachowanie ludzi również powinno ulec zmianie? Po raz pierwszy poczuła, jak zostało w niej zasiane ziarno wątpliwości co do igrania z czasem.

- Tak, tak - przytaknęła, starając się brzmieć pewnie. - Posiadam taki... cóż, dar? Tak, chyba tak to można nazwać. I przede wszystkim, nie ma to nic wspólnego z Czarną Magią - dodała tak na wszelki wypadek.

- Jeśli... jeśli byś ją uratowała... zapłaciłbym ci, albo nawet oddał wszystko, co mam... - podniósł się i zaczął krzątać po domu, aby szukać kosztowności.

- Niech pan siada, ja nic nie chcę! - również się podniosła. - Anne to siostra mojego najlepszego przyjaciela. Kim bym była, gdybym chciała brać za to zapłatę?

Solomon zatrzymał się i głęboko westchnął, po czym usiadł znów do stołu, by głęboko się zamyślić. Vivien tymczasem była niespokojna i zestresowana. Tak, czasami charaktery ludzi ulegały zmianie, ale nigdy aż takiej. Przetarła dłonią twarz, porozmawiała jeszcze chwilę i kiedy już miała opuścić dom Sallow, szatynka nagle dostała ataku. Złapała się za brzuch i opadła na ziemię, kuląc się w konwulsjach. Sebastian i Solomon niemal natychmiast do niej doskoczyli, by ją podnieść i zaprowadzić do łóżka i wtedy Clarity wpadła na pewien pomysł, dzięki któremu była wręcz pewna, że Sebastian zacznie latać za nią jak potulny piesek.

- Mogę to złagodzić - wepchnęła się między nich i uniosła swoją różdżkę.

Zaczęła szeptać pod nosem dziwne, nikomu wcześniej nieznane słowa. Antyczne zaklęcie, którego nauczyła się szmat czasu temu sprawiało, że jakaś część bólu przenosiła się na rzucającego. Wiedziała, że znów będzie cierpieć, ale wątpiła, że będzie to gorsze niż Cruciatus. Z każdym kolejnym, wypowiedzianym słowem, jej brzuch i klatka piersiowa zaczynały coraz bardziej się ściskać. Następnie dołączyło uczucie podobne do palenia, by niedługo zamienić się z milionem wbijanych szpilek w najbardziej wrażliwe organy. Vivien upadła na kolana, wykrzywiając twarz w bólu, jednak nie przerwała zaklęcia. Jeszcze mogła coś znieść.

- H-hej, co ty robisz?! - Sebastian kucnął, jednocześnie łapiąc ją za ramię.

- To wygląda, jakby przenosiła ból Anne na siebie - szepnął Solomon z podziwem, jednocześnie z ulgą patrząc, jak twarz szatynki wraz z jej ciałem powoli przestają się spinać. - Niesamowite...

Sebastian nie był w stanie rozumieć, dlaczego dziewczyna tak poświęca się dla osoby, którą widziała pierwszy raz w życiu. Palcem otarł łzę, która spłynęła jej po policzku, a jego serce ścisnęło się na jej widok. Męczyła się, jednocześnie nie chcąc nic w zamian. Wiedział, że drugiej, tak altruistycznej osoby nigdzie nie znajdzie, dlatego już w tym momencie zdecydował, że musi o nią dbać.

Kiedy po parunastu minutach z wycieńczenia przerwała zaklęcie, wziął ją na ręce i położył do swojego łóżka, by mogła odpocząć. Siedział przy niej, wiedząc, że przy Anne cały czas czuwa ich wuj. Powoli gładził jej głowę, spoglądając na jej wycieńczoną twarz i załzawione, zamknięte oczy. Sam w pewnym momencie poczuł, że mógłby się rozpłakać, a nie chciał się potem przed nią tłumaczyć. Wiedział też, że o wszystkim będzie musiał powiedzieć Ominisowi, który do tej pory za bardzo jej nie ufał.

- Jesteś wspaniałą osobą, Viv - szepnął.

Zastanawiał się też nad zmianą zachowania Solomona. Zawsze na niego krzyczał, gdy ten tylko wspominał o możliwości wyleczenia Anne, a teraz? Siedział potulnie, zgadzając się na wszystko, co robiła Vivien. Wiedział, że jej aura jest potężna i przytłaczająca, bo sam to poczuł, gdy po raz pierwszy zobaczył ją w Wielkiej Sali, ale żeby potrafiła oddziaływać również na Aurora? Był ciekaw, ile sekretów skrywa w sobie te dziewczę i jednego był pewien - musiał poznać je wszystkie.

Z ciekawości, oczywiście.

Cofnąć czas [Sebastian Sallow x FemOC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz