Dzień drugi (2)

85 13 11
                                    

Po kolejnych dwóch godzinach, kiedy cisza staje się naprawdę nieznośna, głód zmusza mnie do zatrzymania się przy jakiejś knajpce.

- Idziesz ze mną? - pytam chłopaka, a on po prostu wzrusza ramionami. - Rób, co chcesz. Ja jestem głodny.

Wychodzę z samochodu, a on podąża moimi śladami. Wybieram stolik przy oknie, bo to mi pozwala na zachowanie auta w zasięgu wzroku na wypadek, gdyby ktoś chciał je ukraść.

Zanim pojawia się kelner, siedzimy jakieś pięć minut w milczeniu. Potem się opieram na krześle i wzdycham.

- Okej - mówię. - Jeśli chcesz zostać w moim samochodzie przez następne dwie, czy ile tam potrzebujesz, godziny, to musisz przestać mnie ignorować. Albo będziesz się zachowywał jak każda przystosowana do życia w społeczeństwie osoba, albo załatwisz w końcu to, po co się tu zjawiłeś, i bez przeciągania mnie zamordujesz, albo zostajesz tutaj i czekasz, aż jakiś inny potencjalny zabójca cię podrzuci.

Jego oczy rozszerzają się w zdziwieniu. Raczej nie spodziewał się usłyszeć ode mnie takich słów. Kiwa głową. - Racja, przepraszam. Nie chciałem ci przeszkadzać. Wydawało mi się, że niezbyt cieszysz się z mojego towarzystwa.

- Zwykle, kiedy po raz pierwszy kogoś poznajesz, zaczynasz od przedstawienia się.

Ponownie przytakuje. - Tak, jasne. Formalności nie są moją mocną stroną.

Podnosi się, odchodzi i już jestem pewny, że zdecydował się na trzecią opcję, kiedy nagle wychodzi zza drzwi. Zamiast odejścia, otwiera drzwi wejściowe i podchodzi, a następnie wraca na swoje miejsce naprzeciwko mnie.

- Cześć - rzuca. - Miło cię poznać. Nazywam się Harry.

Widzę, jak kąciki jego ust drgają, prawie tworząc uśmiech, i niemal zaczynam się śmiać. Niemal. Nie spodziewałem się, że może jednak mieć jakieś poczucie humoru, jeśli mam być szczery.

- Louis - odpowiadam, wyciągając swoją rękę, żeby mógł nią potrząsnąć. - Co cię tu sprowadza?

Wzrusza ramionami, uśmiech znowu schodzi z jego twarzy. - Wybieram się na wycieczkę na południe. A ciebie?

Staram się nie zastanawiać nad tym, w jak dziwną sytuację się wpakowałem, i z zainteresowaniem kiwam głową. - Świetnie. Ja też jadę na południe. Chcę pozwiedzać trochę Anglię, zanim odwiedzę rodziców. Jak prawdopodobnie słyszałeś, potrzebuję trochę przerwy od mojego współlokatora.

Przytakuje. - Zdecydowanie słyszałem, tak.

Śmieję się i desperacko próbuję wymyślić coś, co jeszcze mógłbym dodać, ale wtedy zjawia się blondwłosa kelnerka i podaje nam karty dań. - Proszę, chłopcy. Wybraliście już napoje?

- Ja poproszę czekoladowego milkshake'a - decyduje Harry z życzliwym uśmiechem na ustach.

- Dla mnie będzie domowa lemoniada. - Kelnerka kiwa głową i odchodzi.

- Czyli jesteś typem gościa od milkshake'ów, tak? - pytam.

- Nie wiedziałem, że jestem jakimś typem - odpowiada, nie podnosząc wzroku znad swojego menu.

- Jesteś. To ten typ, który lubi dużo jeść, ale nigdy nie tyje. Nigdy nie chodzi na siłownię, ale czerpie radość z biegania po parku. Ma długie włosy związane w kucyk tylko dlatego, że wygląda to stylowo. Prowadzi dziennik i studiuje sztukę albo muzykę.

Teraz Harry przenosi spojrzenie na mnie. - To niedorzeczne. Nie jestem tym typem.

- Mam rację, nie zaprzeczysz.

like dandelions in the wind I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz