Kiedy na zegarze dochodzi jedenasta, stwierdzam, że mam już dosyć kempingu. Jeżeli ta wycieczka okaże się tak nudna jak teraz, to może przyjadę do domu wcześniej i zostanę u rodziców na dłużej, niż planowałem.
Jednak jeszcze nie dotarłem nawet w okolice wybrzeża. Pewnie gdy na horyzoncie pojawi się morze, w którym będę mógł popływać, wszystko stanie się bardziej ekscytujące. Może powinienem pominąć kilka przystanków na mojej trasie i nieco przyspieszyć. Chociaż naprawdę zależy mi na tym, żeby odwiedzić to miasto, o którym opowiadał mi Zayn, i pójść do wesołego miasteczka, które poleciła mi Lottie.
Teraz jednak włączam jakąś przyjemną muzykę i ruszam w kierunku, z którego wczoraj przyjechałem. Żeby jechać dalej, muszę wrócić kawałek tą samą drogą. Decyduję zatrzymać się na stacji, na której zostawiłem Harry'ego, żeby dokupić kilka paczek chipsów i kanapkę, którą mógłbym zjeść na śniadanie.
Po zaparkowaniu auta idę do sklepu, mijając nielicznych ludzi, siedzących na ławkach i urządzających sobie coś na kształt pikniku.
Jeden chłopak siedzi sam i od tyłu wygląda zupełnie jak Harry.
Ponieważ to jest Harry, co udaje mi się ustalić, gdy koło niego przechodzę. - Co do kurwy? - wypalam. - Co ty tu ciągle robisz?
Chłopak wzrusza ramionami. - Nikt nie chciał mnie zabrać. Albo nie jechali tam, gdzie ja chciałem, albo nie mieli więcej wolnych miejsc w aucie, albo myśleli, że ich zamorduję.
- Całkiem zrozumiałe. Też tak myślałem.
Harry przewraca oczami. - Jem śniadanie. Przestań mi przeszkadzać.
- Ja też jem śniadanie. Przestań mi przeszkadzać.
Lekko się uśmiecha i przytakuje. - Chcesz zjeść je razem? Czy wciąż jesteś przekonany, że jestem mordercą?
Prycham, ale obaj ruszamy w kierunku sklepu. - Nie. Mordercy nie rysują w dzienniczkach. No chyba że swoją broń.
Nie odpowiada, ale za to przytrzymuje dla nas drzwi. Idę prosto w stronę półek z kanapkami i wybieram dla nas dwie, a Harry znika w innej alejce. Biorę też dwa lody, licząc, że zasmakują brunetowi. Płacę i czekam, aż do mnie dołączy.
- Wziąłem to - mówi, pokazując mi jakiś podejrzany jogurt.
Nawet tego nie kwestionuję i pozwalam mu zapłacić, po czym wychodzimy i siadamy przy jednym ze stolików.
- Czyli spałeś tutaj?
Chłopak kiwa głową i otwiera swój jogurt. Nagle zaczyna przeklinać. - Cholera, przecież ja nawet nie mam pieprzonej łyżeczki.
Śmieję się z niego przez jakieś pięć minut, ale w końcu idę do auta, żeby przynieść mu jedną z moich łyżeczek, schowanych w małym pudełeczku w bagażniku.
Przewraca oczami i mamrocze pod nosem ciche dziękuję, po czym bierze ode mnie łyżeczkę i zaczyna jeść.
- Chciałbyś znowu jechać ze mną?
Nie jestem do końca pewny, czemu to zaproponowałem. Może dlatego, że jednak jest całkiem przyzwoitą osobą, kiedy nie jest zajęty byciem dziwnym i irytującym, albo dlatego, co wydaje się bardziej prawdopodobnym uzasadnieniem, że naprawdę już się znudziłem byciem zupełnie samemu, chociaż minęło dopiero półtora dnia.
Harry robi zirytowaną minę. - Przestań się ze mnie naśmiewać, Louis, to poważna sprawa.
- Tak, Harry, zdecydowanie to do mnie dotarło, dzięki. I mówię poważnie. Bo serio, ta wycieczka sprawia, że umieram z nudów i nawet siedzenie z tobą, nie wymieniając cholernego słowa, albo patrzenie, jak bazgrzesz w tym żałosnym zeszyciku, jest odrobinę bardziej ciekawe.
CZYTASZ
like dandelions in the wind I Larry Stylinson I Tłumaczenie
Fiksi PenggemarLouis nie może doczekać się wycieczki, którą planował już od dawna. Wakacje mają być dla niego czasem wyczekanego relaksu i samotności. Wtedy na drodze staje mu Harry, dziwny chłopak ze szkicownikiem pod pachą i podejrzaną obsesją na punkcie dostan...