Dzień siódmy

82 13 40
                                    

Oczywistym powodem, przez który się budzę kolejnego ranka, jest Harry.

- Do kurwy nędzy, przestaniesz mnie kiedyś wkurzać? - bąkam, zakrywając sobie twarz poduszką. 

Słyszę jego chichot tuż obok siebie, a to sprawia, że się uśmiecham. Tylko odrobinę. Ściągam poduszkę z twarzy i otwieram oczy, spodziewając się oślepienia przez promienie słońca, ale wszystko jest spowite w ciemnościach. Dopiero teraz zauważam, że deszcz wciąż uderza o powierzchnię dachu. 

- Ew - jest moim jedynym komentarzem i Harry znowu parska, zamykając swój plecak i ostrożnie odkładając go na podłogę. 

- Ta, mniej więcej. Proponuję, żebyśmy dzisiaj trochę pojeździli. Jestem niezbyt zachwycony perspektywą siedzenia nad rzeką w taką pogodę. 

- Zgadzam się. Co chcesz na śniadanie? 

Wzrusza ramionami, podając mi dwa batoniki, jeden jest czekoladowy. - Masz. Na razie musi wystarczyć. 

Ubieram bluzę z kapturem na swoją górę od piżamy i wskakuję na fotel kierowcy. - Daj mi się tylko trochę rozbudzić - mówię. - Bo inaczej w kogoś wjadę. 

Harry się szczerzy, gdy zajmuje miejsce obok. - Jasne. Ale wiesz, ja też umiem prowadzić. 

- Um, nie jestem przekonany. To znaczy, to twój wybór. Albo będziesz prowadził na tyle dobrze, że nie rozwalisz auta, albo zostaniesz zamordowany przez mojego ojca. 

- Nie jestem złym kierowcą - stwierdza i wstaje. - Poprowadzę. 

Zamieniamy się miejscami, a ja na jakiś czas przymykam powieki, wsłuchując się w odgłosy silnika i głos Harry'ego, który cicho nuci jakąś piosenkę. 

- Nudzi mi się - w pewnym momencie przerywa ciszę. - Zagrajmy w coś. 

- Dopóki nie będzie to Spakowałem torbę*, to możemy w coś zagrać. W to już grałem zbyt wiele godzin ze swoimi siostrami. 

Brunet się śmieje. - Tak myślałem... może pocałuj, poślub, zabij? 

Ponownie otwieram oczy i patrzę na niego przez moment, uśmiechając się na sposób, w jaki jego loki opadają mu na ramiona. Wygląda ładnie. - Jasne. Ja zaczynam. 

Kiwa głową i daje mi chwilę czasu na przemyślenie. - Um, powiedzmy: Ed Sheeran, Taylor Swift i Katy Perry. 

- To wredne - stwierdza. - Nie mogę zabić Katy Perry. 

Wybucham śmichem i zerkam przez okno, nagle czując się szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej podczas tej podróży, nawet pomimo wstrętnej pogody. 

- Możemy unikać zamiast zabijać? Proszę? Łatwiej byłoby podjąć decyzję. 

Parskam i przytakuję. 

- Okej. To w takim razie unikam Katy, całuję Taylor i poślubiam Eda.

- Nieźle. Twoja kolej. 

- Dobra. Daj mi pomyśleć, to trudne. Ciekawe, co powiesz na Jacka z "Titanica", Noah z "Pamiętnika" i Williama z "Notting Hill". 

- Nie oglądałem "Pamiętnika".

- Że co? - krzyczy, gapiąc się na mnie z niedowierzaniem. Jego oczy są wybałuszone ze zdziwienia. 

- Patrz na pieprzoną drogę - ja też podnoszę głos. - Zabijesz nas. 

Chłopak kręci głową ze śmiechem. - Nie oglądał "Pamiętnika" - mamrocze pod nosem. - No więc niech będzie Peter ze "Spidermana". 

- Okej. Unikam Jacka, bo on i tak za niedługo umrze, a nie chcę sobie złamać serca. Całuję Williama i wychodzę za Petera. Pomyśl tylko, jak kurewsko fajnie byłoby brać ślub ze Spidermanem. 

like dandelions in the wind I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz