Dzień dwunasty

69 14 55
                                    

- Nie - mówię, krzyżując ręce na piersi, ale Harry jedynie wybucha śmiechem i przewraca oczami.

- Louis, pozwól mi poprowadzić. 

Już i tak siedzi na miejscu kierowcy, jego palce stukają o kierownicę, a on sam wygląda na tak pewnego siebie, że jestem całkiem przekonany, że nie mam szans. 

- Ostatnim razem prawie nas rozbiłeś o drzewo.

- No widzisz? Prawie. Jestem dobrym kierowcą i wiem, co robię, więc lepiej się zapnij, bo mam zamiar ruszyć. 

Wzdycham, przyznając swoją porażkę, i zapinam pasy. Kładę nogi na deskę i włączam muzykę. - No to w drogę.

Już nie poruszyliśmy tematu wczorajszego poranka. Ani przytulania, ani łez, ani zasypiania w swoich objęciach. Jednak z całą pewnością nie mam zamiaru o tym wspominać, jeśli on tego nie zrobi.

Zerka na mnie z drobnym uśmiechem na ustach, po czym włącza mapę i odpala silnik. 

Jedziemy w ciszy przez jakieś dwie godziny, zanim zaczyna nam burczeć w brzuchach. Jest już czternasta, a my zjedliśmy tylko śniadanie. 

- Zatrzymujemy się gdzieś czy gotujemy sami? - pyta, ściszając muzykę. 

Wzruszam ramionami. - Jestem za gotowaniem, ale skończyłoby się na tym, że to ty byś stał przy garach, więc zostawiam decyzję tobie. 

Chłopak parska śmiechem. - Nie przejmuj się, mogę gotować. W takim razie znajdźmy jakiś kemping?

Przytakuję. W okolicy powinny być jakieś czarujące lasy, więc popołudniem pewnie wybierzemy się na krótki spacer. 

Zanim w końcu udaje nam się znaleźć niewielkich rozmiarów, ale całkiem przyzwoity kemping, musimy przejechać jeszcze godzinę drogi. Są tam tylko dwa inne kampery i trzy namioty. Wybieramy miejsce na obrzeżach i parkujemy vana. 

- Jestem tak kurewsko głodny - marudzę, wyskakując z samochodu, żeby wyciągnąć kuchenkę. - Lepiej się pospiesz. 

Harry kiwa głową, wyciągając z pudła makaron i sos pomidorowy. - To mam w planach. 

Obaj chichoczemy i mój żołądek znów zaczyna się skręcać w ten dziwny sposób. Gotowanie nie trwa zbyt długo; Harry stoi przy kuchence, a ja niezręcznie siedzę obok, próbując mu jakoś pomóc, ale on nie pozwala mi niczego dotknąć, bo - najwyraźniej - wszystko spierdolę. 

Zamiast tego postanawiam zająć się rozkładaniem stolika, krzesła i wiaderka, które najprawdopodobniej ukradliśmy. 

Makaron smakuje całkiem dobrze, szczególnie w porównaniu do tych wszystkich okropnych kanapek, które zawsze kupujemy na stacjach.

Harry uśmiecha się z zadowoleniem, zanurzając swoją łyżkę w misce. - Pani w recepcji dała mi mapę tras wspinaczkowych w lesie. Nie chcę się wspinać, ale co powiesz na spacer? Trochę ruchu dobrze by mi zrobiło po tylu godzinach w aucie. 

Przytakuję. - Jasne, jeśli chcesz. - Brunet posyła mi uśmiech, kiwa głową i idzie do vana po swoją kurtkę. Odkładamy mycie naczyń na później, przebieramy się w cieplejsze ubrania, zamykamy auto i ruszamy. 

Najpierw musimy wrócić się drogą, którą tu przyjechaliśmy. - Nienawidzę chodzić - ostrzegam. - Więc przygotuj się na sporą dawkę narzekania. 

Harry prycha. - Dobrze, że w takim razie zdecydowaliśmy się na spacer, Louis. Świetny pomysł.

Śmieję się, wzruszając ramionami. Może tak naprawdę bardzo nie chciałem mu odmówić. Może widząc, jak jego twarz pojaśniała, gdy czytał na blogach internetowych o tutejszych ścieżkach, nie mogłem mu powiedzieć, że nienawidzę spacerów całym swoim sercem. 

like dandelions in the wind I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz