Dzień dziewiąty

87 14 37
                                    

Było już bardzo późno, gdy wczoraj udało nam się znaleźć niewielki, przydrożny parking dosłownie pośrodku niczego. Obaj byliśmy skrajnie wyczerpani i od razu zasnęliśmy. 

Kiedy się budzę, wciąż jest wcześnie, a zza okna dobiega cholernie drażniące skrzeczenie ptaka. 

Ziewam i pocieram oczy, po czym próbuję je ostrożnie otworzyć. Z jakiegoś powodu w środku jest już zdecydowanie za dużo światła, które wydaje się świecić prosto w moje oczy. 

Najpierw spoglądam na Harry'ego. On dalej śpi; oczy ma zamknięte, a rysy twarzy lekko wykrzywione w grymasie. Jego loki niezgrabnie opadają mu na czoło. 

Uśmiecham się i sięgam po telefon. Zayn wysłał mi pijackie selfie, jak całuje w policzek Liama, będąc w jakimś klubie. Potem sprawdzam wiadomości od mamy, która pyta, czy wszystko idzie zgodnie z planem. 

Rzecz jasna, nie powiedziałem rodzicom o Harrym, bo to by się skończyło wykładem na temat tego, jak od dziecka mi powtarzali, że nie powinno się podróżować z obcymi samochodem. Nie chcę martwić mamy przez powiedzenie jej prawdy, ale też nie mam ochoty jej okłamywać i zmyślać historyjek, więc po prostu wysyłam jej kciuka w górę. 

Zdaję sobie sprawę, jak głupia i naiwna była ta decyzja. Na początku chodziło tylko o dwugodzinną podwózkę. Nie mam pojęcia, co dokładnie we mnie wstąpiło, że zaprosiłem go do całej podróży. Ale to nie tak, że tego żałuję. Bo w ogóle nie żałuję.

W tym momencie Harry zaczyna się koło mnie poruszać, powoli otwierając oczy z niewielkim dąsem na ustach. Posyła mi łagodny uśmiech, otwierając tylko jedno oko. 

- Dobry - szepcze swoim zachrypniętym głosem. - Naprawdę byłem bardzo zmęczony po wczoraj. 

- Dzień dobry - odpowiadam, próbując powstrzymać uśmiech. - Ja chyba też. Jest już dziesiąta. Spałeś kiedyś tak długo w całym swoim życiu?

Kiwa głową. Rozbudza się i ostrożnie siada. - Ta. Pewnie po sylwestrze.

Parskam, a on cicho chichocze, po czym zdejmuje gumkę ze swojej ręki i związuje włosy w niechlujnego koczka. 

- To co? Dzisiaj przerażające kolejki i klejąca wata cukrowa? 

Zgadzam się ze śmiechem. - Tak, dokładnie taki miałem plan. 

Harry lekko się nachyla, żeby otworzyć drzwi samochodu i bierze głęboki wdech, gdy do środka wpada trochę świeżego, chłodnego powietrza. - No dobrze, skoro nalegasz. 

Wyciąga z bocznej kieszonki swojej torby dwa czekoladowe batoniki, po czym podaje mi jednego, a drugiego otwiera dla siebie. W zasadzie nie jadamy normalnych śniadań, bo rozkładanie całego sprzętu i mycie naczyń na sam koniec wymaga za dużego wysiłku. 

Brunet za to spakował absurdalną ilość batoników energetycznych - jak zakładam, planował przetrwać na tym większość swojej podróży, więc teraz zazwyczaj to jemy o poranku. 

- Kiedyś nienawidziłem kolejek - zaczyna opowiadać chłopak, narzucając na siebie bluzę z kapturem. - Do moich szesnastych urodzin strasznie się bałem na nie wchodzić. Wtedy moi znajomi mnie zmusili do pojechania razem z nimi, i ku mojemu zaskoczeniu, spodobało mi się.

Wybucham śmiechem, gniotę opakowanie po batoniku i wciskam je do kieszeni leżącej na podłodze kurtki. W aucie panuje totalny bałagan i nie jestem pewien, jak uda nam się przeżyć kolejne dwa tygodnie w takim chaosie. 

A Harry, jakby czytając moje myśli, wskazuje na podłogę, na której zaczęliśmy kolekcjonować śmieci, niedokończone jabłka, ubrania i książki.

like dandelions in the wind I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz