Dzień szesnasty

64 14 1
                                    

Kilka godzin temu dotarliśmy na miejsce. Zdecydowanie za wcześnie. Hary przedtem spał już trochę w aucie, ale obaj położyliśmy się na tyłach i przykryliśmy najmiększymi kocami, ciasno się w siebie wtulając. 

Teraz jest szósta rano, a ja ze strachu o niego już nie śpię. Nie chcę, żeby cierpiał. Leży obok, spokojnie oddychając we śnie, a jego ramiona nieprzerwanie są owinięte wokół mojego ciała. 

Nachylam się, żeby ostrożnie pocałować jego skroń. Bawię się jego lokami, mając nadzieję, że to go nie obudzi. Nie potrafię się powstrzymać przed dotykaniem go, przed okazywaniem mu uczuć. 

Przez następną godzinę czekam, aż się poruszy. Leżę niemal nieruchomo, żeby nie być tego powodem. Obserwuję jego drżące powieki i lekko wygięte usta.

Kiedy się budzi, jego oczy są nieco napuchnięte. Mruga kilka razy, próbując przyzwyczaić się do światła, po czym natrafia na moje spojrzenie i posyła mi drobny, odrobinę wymuszony uśmiech. 

- Dzień dobry - szepczę, starając się nie myśleć o tym, że to z całą pewnością nie będzie dobry dzień. 

Od razu widzę, jak jego oczy zachodzą łzami, i to boli tak cholernie mocno. Nie potrafię znieść tego, w jakim jest stanie. 

- Chodź tutaj - mruczę, przyciągając go do siebie. Pozwalam mu się wypłakać. - W porządku. Dasz radę, kochanie. - Czule całuję go w czoło.

Harry delikatnie kiwa głową. Wygląda na wyczerpanego, na pokonanego. - Kiedy chcesz to zrobić? - pytam, wślizgując się dłonią po koc, żeby położyć ją na jego plecach. 

- Teraz. Nie mogę czekać już dłużej. Wiem, że to mnie zniszczy. - Przytakuję. Siadam i podaję mu bluzę z kapturem i kurtkę, żeby ubrał je na swoją piżamę. 

Cicho mi dziękuje i wkłada ubrania. Ściąga gumkę z nadgarstka i związuje włosy w potargany kucyk. 

- Pójdę tam sam, dobrze? - informuje, wciąż odrobinę zapłakany. - Ale będę cię potrzebował, jak będzie po wszystkim, tak? Będziesz tutaj dla mnie?

- Oh, H, oczywiście, że będę. Nie musisz mnie o to prosić. - Pochylam się, żeby pocałować go w usta. Próbuje się uśmiechnąć, ale mu to nie wychodzi i zamiast tego się krzywi. 

Chłopak krótko kiwa głową i chwyta swój plecak, jeszcze raz ocierając łzy. - Okej.

- Okej. Będzie dobrze. Pamiętaj o tym, proszę.

Ponowie kiwa głową i wysiada z auta, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Chcę się w jakiś sposób rozproszyć, nie myśleć o tym, jak bardzo gówniane to musi dla niego być, jak bardzo złamany się teraz czuje. 

Na początek zabieram się za sprzątanie w samochodzie, zbieram wszystkie śmieci i upycham do jednej torby na podłodze. Potem decyduję się napisać do Zayna. Po piętnastu minutach wyciągam kuchenkę na zewnątrz i rozgrzewam palnik, aby zagotować wodę. Moja mama zawsze robiła mi herbatę, gdy byłem smutny, więc może Harry'emu też pomoże.

Woda zdążyła się zagotować, oba kubki zaniosłem do vana, mając nadzieję, że herbata nie ostudzi się zbyt szybko, i odczekałem kolejne pół godziny, a Harry'ego wciąż nie było. 

Może powinienem zacząć się martwić, że jeszcze nie wrócił. Co, jeśli mnie potrzebował? Wychodzę z auta i przez jakiś czas się za nim rozglądam. W końcu go zauważam, jak klęczy niedaleko krawędzi jakiegoś klifu w oddali. 

Podchodzę do niego tak szybko, jak umiem. Mam świadomość, że mogę naruszać jego prywatność, ale muszę sprawdzić, czy jest w porządku. Gdy docieram bliżej, zdaję sobie sprawę, że z pewnością nie jest. Harry chowa twarz w swoich dłoniach, płacząc i łkając. 

- H? - ostrożnie pytam, nie chcąc mu przeszkadzać. - Czy to okej, że tu jestem? 

Chłopak przytakuje, próbując wydobyć w płaczu jakieś słowa. - Tak. Proszę - wydusza z siebie i to wystarcza, by moje serce się rozpadło. 

Po moich policzkach spływają łzy, kiedy koło niego siadam i przytulam tak mocno, jak to tylko możliwe. Ściskam go z większą siłą niż kiedykolwiek wcześniej. Chcę się w nim zatopić, żeby wiedział, że jeżeli tego pragnie, to zawsze będę tu dla niego. 

- Teraz naprawdę odszedł - szepcze, starając się uspokoić swój oddech. - To tyle. 

Delikatnie kiwam głową. - Możesz odpuścić - mówię cicho. - Zbyt długo nosiłeś to ze sobą. Będzie w porządku, jeżeli zrzucisz ten ciężar. I to nie znaczy, że już nigdy nie możesz o nim myśleć. To znaczy, że ta część już za tobą. Już nie będziesz musiał się martwić o to, że czegoś nie zrobiłeś. 

Harry lekko przytakuje, ukrywając twarz w zgięciu mojej szyi. - Teraz jego prochy są jak dmuchawce na wietrze - stwierdza. - A to oznacza, że mam prawo do jednego życzenia, prawda? 

- Zdecydowanie - szepczę, dając z siebie wszystko, żeby się nie rozpłakać. 

- Życzę sobie, żeby nade mną czuwał. To głupie, prawda? I tak nie zadziała.

Chłopak wciąż płacze, ale teraz przynajmniej jest w stanie znowu oddychać. - Nie uważam, że to głupie. Może zadziała.

Podtrzymuję jego ciało, żeby nie opadło na ziemię z wycieńczenia tym wszystkim. Przez jakiś czas siedzimy przytuleni na zimnej powierzchni, a jego łkanie powoli się uspokaja, chociaż nie znika kompletnie. 

Potem się podnoszę, oferując mu swoją dłoń, żeby pomóc. Wracamy do vana, trzymając się za ręce. W drugiej dłoni trzyma swój plecak, a jego oczy są zaczerwienione od płaczu. 

Przygotowuję łóżko, żeby było nam wygodnie, i brunet siada, dziękując mi za herbatę z drobnym uśmiechem na ustach. 

- Pomyślałem, że to może pomóc - rzucam, wzruszając ramionami.

Nie rozumiem, czemu to sprawia, że Harry znów zaczyna mocniej płakać. Kosztuje swojej herbaty i przytakuje. Wygląda na tak zmęczonego, styranego tym wszystkim. Jedyne, czego chcę, to pomóc mu się lepiej poczuć. 

Pijemy swoje herbaty w ciszy. Jego płacz z czasem znika, a oddechy ponownie stają się bardziej regularne. Trzymam dłoń na jego kolanie, ostrożnie rysując kółka na materiale jego dresów. 

Kończy pić i odkłada swój kubek na bok, żeby móc się położyć. Wciskam poduszkę pod jego głowę i podaję mu koc, po czym kładę się obok. Nie jestem pewien, co w tej sytuacji będzie przegięciem, więc zostaję w miejscu kilka centymetrów od niego, dopóki on jako pierwszy się nie przysuwa. 

Uśmiecham się do niego, a on odpowiada mi tym samym, ale w smutniejszym wydaniu. Jego oczy są zaszklone i całym sobą powstrzymuje kolejny napad płaczu. - H, nie płacz już. Nie potrafię cię tak oglądać, no weź. - Ścieram pojedynczą łzę i chłopak przytakuje, całując moje czoło.

- Postaram się. To po prostu tak dużo.

- Możesz płakać, kiedykolwiek będziesz tego potrzebować - odpowiadam cicho, poprawiając kosmyk włosów, który uciekł z jego kucyka. - Chociaż i tak wolę, kiedy jesteś szczęśliwy. 

- To tylko dzisiaj. Za niedługo mi się poprawi. 

Całuję go, żeby się upewnić, że wie, jak wiele dla mnie znaczy. Jak bardzo chcę z nim być. Jak bardzo go lubię. 

Leżymy tak przez resztę dnia, w zasadzie nic nie robiąc. Nie sądzę, żeby miał na cokolwiek ochotę. Gotuję dla nas lunch, a biorąc pod uwagę fakt, że to Harry zawsze był naszym kucharzem, zupa wychodzi mi zaskakująco dobrze.

Opowiada mi trochę o swoim tacie, ale za każdym razem kończy się to płaczem, więc próbuję odwrócić jego uwagę, mówiąc o Zaynie i Liamie, o naszej zeszłorocznej wycieczce do Francji. Udaje mi się raz na jakiś czas sprawić, że przez chwilę się uśmiecha. 

Kładziemy się spać, jeszcze zanim zachodzi słońce. Ramiona Harry'ego mocno do mnie przylegają. 

like dandelions in the wind I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz