Kiedy wracamy na kemping, jest już dosyć późno. Zostaliśmy przy rzece przez całe popołudnie i po tym, jak Harry przez godzinę zrzędził mi koło ucha, nawet odważyłem się do niej jeszcze raz wejść. Tym razem też musiał mnie z niej wyciągać; śmiał się potem ze mnie tak bardzo, że walnąłem go w ramię, a on nie przestawał o tym ględzić przez co najmniej dziesięć minut.
Na plaży ja byłem pochłonięty czytaniem książki, a on rysował w swoim dzienniku. Chciałem zobaczyć, co przedstawia rysunek, ale za każdym razem, gdy próbowałem go dojrzeć, brunet uderzał mnie zeszytem w głowę.
Właśnie wróciliśmy do auta i Harry zaczął testować swoje zdolności kulinarne, gotując curry z puszki. Cały proces jest przepełniony cichymi przekleństwami i okładaniem garnka drewnianą łyżką, jakby to mogło mu pomóc. Tym razem to ja śmieję się z niego.
- To jeden z tych momentów, kiedy chciałbym tak łatwo wpadać w złość - stwierdza. - Marzę o tym, żeby to ciebie zdzielić tą drewnianą łyżką, a nie garnek
Szczerzę się w odpowiedzi i kontynuuję pisanie do Zayna.
- Do kogo wypisujesz z takim uśmiechem? Do chłopaka?
- Czemu wciąż zakładasz, że jestem gejem? - pytam, opierając dłoń na swoim biodrze. - To niegrzeczne.
Harry parska i wyłącza kuchenkę, jego zmartwiony wzrok skupia się na ciemnych chmurach na niebie. - Właśnie dowiodłeś mojej racji.
- Nie, to nie chłopak. Najlepszy przyjaciel. Upija się i urządza imprezy w naszym mieszkaniu, kiedy mnie nie ma. Dlatego stamtąd zwiałem.
Brunet chichocze, układając dwie miski na niewielkim stoliku. - To nie brzmi tak tragicznie. Mogłeś zostać.
Wzruszam ramionami, wstając z miejsca. - Sam nie wiem. Potrzebowałem trochę czasu w ciszy, żeby spokojnie pomyśleć i się zrelaksować, a nie tylko imprezować.
Siadamy przy stoliku. Ja na krześle, a Harry na czarnym, plastikowym wiaderku. - Skąd to masz? - przypomina mi się i pokazuję na wiadro.
Nakłada nasze porcje curry do misek, nie spieszy się z odpowiedzą, jakby to było coś, nad czym musi się zastanowić. - Leżało gdzieś obok auta. Niektórzy przyjeżdżają tu na ryby. Nie wiem. Nie wyglądało, jakby do kogoś należało.
- Czyli je ukradłeś.
Chłopak przewraca oczami, po czym zaczyna jeść, nie komentując. Szeroko się uśmiecham i sam próbuję jedzenia, musząc przyznać, że jest lepsze niż cokolwiek, co kiedyś ugotowałem na tej kuchence.
Jemy w milczeniu - prawie. Oprócz tego, że Harry co chwilę wychwala przygotowany przez siebie posiłek, a ja mu mówię, że ma się zamknąć.
Gdy kończymy, robi się już ciemno, więc postanawiamy się położyć do łóżka. Myję swoje zęby w aucie, bo jestem zbyt leniwy, żeby przejść się do łazienek, ale Harry nalega, że chce odpowiednio przygotować się do pójścia spać, więc kiedy z nich wraca, ja już leżę pod kołdrą.
Wciąż nie kładę się twarzą do niego, bo spanie w ten sposób z osobą, którą się ledwo zna, byłoby bardzo niezręczne. Ale póki co nie powiedział mi też, że chrapię, więc zakładam, że jakoś to przetrwamy.
- Dobranoc - mamrocze, gdy po całych wiekach udaje mu się ułożyć w wygodnej pozycji.
- Dobranoc, śpij dobrze.
- Ty też.
Grzmot jest pierwszą rzeczą, którą słyszę, kiedy się budzę. Jest naprawdę kurewsko głośny i prawie uderzam głową o sufit, kiedy w szoku otwieram oczy.
Nie ruszam się i patrzę przed siebie wystraszonym wzrokiem, przez moment próbując uspokoić swoje serce, a potem zerkam na nieruchomego chłopaka obok.
Dopóki nie przypatruję się z bliska, wydaje mi się, że wciąż śpi. Jednak jego oczy są równie szeroko otwarte, co moje.
- Pierdolona pogoda - mamroczę, czekając na odpowiedź, ale jedyne, co słyszę, to głośne bębnienie deszczu o dach.
- Wszystko w porządku? - pytam, tym razem głośniej, zakładając, że mógł mnie po prostu nie usłyszeć.
Kilka sekund później uderza kolejny grzmot i niemal mogę poczuć, jak całe jego ciała się spina. Przysuwam się nieco bliżej, przez co słyszę jego zbyt mocno przyspieszony oddech i widzę pojedynczą łzę spływającą po jego policzku.
- Hej, Harry, co się dzieje?
Chłopak powoli zamyka swoje oczy, a ja obserwuję, jak jego klatka unosi się i opada za każdym razem, gdy próbuje wziąć głęboki oddech.
- Nie lubię burz - szepcze, usiłując nadążyć za ścieraniem łez, które teraz toczą się o wiele szybciej niż wcześniej. - Bardzo ich nie lubię.
- Nie musisz się bać - mówię, próbując go uspokoić. - Nic się nie wydarzy, tak? Samochód to bezpieczna przestrzeń, wiesz o tym. To w zasadzie metalowa klatka. Klatka Faradaya, tak?
Ostrożnie kiwa głową, ale ciągle nie jest w stanie normalnie oddychać. - Wiem. Ale i tak czuję się bezpieczniej w domu.
- Co dokładnie cię przeraża?
Nie odpowiada, czekając, aż kolejny grzmot ucichnie. - Wszystko. Hałas.
Siadam, pochylając się nad materacem, żeby dosięgnąć do plecaka leżącego na podłodze. Przeszukuję boczne kieszenie, aż znajduję telefon i słuchawki; podłączam je i otwieram Spotify.
- Masz - podaję mu jedną.
Wkłada ją do ucha i odpalam "Heart-shaped box" od Nirvany, mając nadzieję, że to w jakiś sposób mu pomoże.
Kładę się z powrotem obok niego, ubierając drugą słuchawkę. Czuję, jak jego ramię naciska na moje, a wraz z melodią piosenki jego oddech staje się odrobinę bardziej regularny.
Po chwili znowu zaczyna głośno grzmieć i jego mięśnie się napinają. Wyciągam się nad jego ciałem i chwytam go za dłoń, prowadząc ją do jego ucha. Przytrzymuję ją tam, licząc, że to nieco zagłuszy odgłosy.
Pozwalam swojej ręce przez jakiś czas tam zostać, moja klatka wciska się w jego bok, a piosenka delikatnie przechodzi w następną. Po kilku minutach zabieram dłoń i wykorzystuję drugą, żeby zakryć swoje własne ucho. Próbuję nie skupiać się na tym, w jaki sposób jego ramię zbyt mocno się na mnie opiera, i wsłuchuję się w głos Kurta Cobaina, śpiewającego kolejny utwór.
Nie jestem pewny, jak długo tak leżymy, może jakieś dziesięć piosenek. Potem grzmoty stają się odrobinę cichsze, a bębnienie kropel deszczu przestaje być głośniejsze od muzyki.
Spoglądam na Harry'ego, którego oczy wciąż są otwarte, wlepione w sufit, a jego usta milcząco naśladują tekst piosenki. Czule się uśmiecham i odwracam wzrok, myśląc nad dziwacznością tego wszystkiego.
Po jakimś czasie odrywa dłoń od swojego ucha i ociera policzek, zwijając się do pozycji embrionalnej, więc teraz jest twarzą w moją stronę.
- Jest okej?
Przytakuje, więc wyłączam muzykę i posyłam mu nieco zmęczony uśmiech.
- Tak. Dziękuję. Czuję się teraz lepiej.
Ja również obracam się na bok, tym razem twarzą do niego, żeby móc sprawdzić, czy udało mu się ponownie zasnąć. Jego usta wyginają się w drobnym uśmiechu, więc zanim zamknie oczy, odpowiadam tym samym.
Czekam, dopóki jego ramiona nie zaczynają się poruszać regularnie, a powieki przestają drgać.
- Harry? - mruczę, żeby się upewnić, czy na pewno zasnął. Kiedy nie odpowiada, uśmiecham się z zadowoleniem i zamykam oczy, szybko zapadając w sen.
![](https://img.wattpad.com/cover/341950862-288-k231478.jpg)
CZYTASZ
like dandelions in the wind I Larry Stylinson I Tłumaczenie
FanfictionLouis nie może doczekać się wycieczki, którą planował już od dawna. Wakacje mają być dla niego czasem wyczekanego relaksu i samotności. Wtedy na drodze staje mu Harry, dziwny chłopak ze szkicownikiem pod pachą i podejrzaną obsesją na punkcie dostan...