Dzień szósty (2)

86 14 9
                                    

Kiedy wracamy na kemping, jest już dosyć późno. Zostaliśmy przy rzece przez całe popołudnie i po tym, jak Harry przez godzinę zrzędził mi koło ucha, nawet odważyłem się do niej jeszcze raz wejść. Tym razem też musiał mnie z niej wyciągać; śmiał się potem ze mnie tak bardzo, że walnąłem go w ramię, a on nie przestawał o tym ględzić przez co najmniej dziesięć minut. 

Na plaży ja byłem pochłonięty czytaniem książki, a on rysował w swoim dzienniku. Chciałem zobaczyć, co przedstawia rysunek, ale za każdym razem, gdy próbowałem go dojrzeć, brunet uderzał mnie zeszytem w głowę. 

Właśnie wróciliśmy do auta i Harry zaczął testować swoje zdolności kulinarne, gotując curry z puszki. Cały proces jest przepełniony cichymi przekleństwami i okładaniem garnka drewnianą łyżką, jakby to mogło mu pomóc. Tym razem to ja śmieję się z niego. 

- To jeden z tych momentów, kiedy chciałbym tak łatwo wpadać w złość - stwierdza. - Marzę o tym, żeby to ciebie zdzielić tą drewnianą łyżką, a nie garnek 

Szczerzę się w odpowiedzi i kontynuuję pisanie do Zayna. 

- Do kogo wypisujesz z takim uśmiechem? Do chłopaka? 

- Czemu wciąż zakładasz, że jestem gejem? - pytam, opierając dłoń na swoim biodrze. - To niegrzeczne. 

Harry parska i wyłącza kuchenkę, jego zmartwiony wzrok skupia się na ciemnych chmurach na niebie. - Właśnie dowiodłeś mojej racji. 

- Nie, to nie chłopak. Najlepszy przyjaciel. Upija się i urządza imprezy w naszym mieszkaniu, kiedy mnie nie ma. Dlatego stamtąd zwiałem. 

Brunet chichocze, układając dwie miski na niewielkim stoliku. - To nie brzmi tak tragicznie. Mogłeś zostać.

Wzruszam ramionami, wstając z miejsca. - Sam nie wiem. Potrzebowałem trochę czasu w ciszy, żeby spokojnie pomyśleć i się zrelaksować, a nie tylko imprezować. 

Siadamy przy stoliku. Ja na krześle, a Harry na czarnym, plastikowym wiaderku. - Skąd to masz? - przypomina mi się i pokazuję na wiadro. 

Nakłada nasze porcje curry do misek, nie spieszy się z odpowiedzą, jakby to było coś, nad czym musi się zastanowić. - Leżało gdzieś obok auta. Niektórzy przyjeżdżają tu na ryby. Nie wiem. Nie wyglądało, jakby do kogoś należało. 

- Czyli je ukradłeś. 

Chłopak przewraca oczami, po czym zaczyna jeść, nie komentując. Szeroko się uśmiecham i sam próbuję jedzenia, musząc przyznać, że jest lepsze niż cokolwiek, co kiedyś ugotowałem na tej kuchence. 

Jemy w milczeniu - prawie. Oprócz tego, że Harry co chwilę wychwala przygotowany przez siebie posiłek, a ja mu mówię, że ma się zamknąć. 

Gdy kończymy, robi się już ciemno, więc postanawiamy się położyć do łóżka. Myję swoje zęby w aucie, bo jestem zbyt leniwy, żeby przejść się do łazienek, ale Harry nalega, że chce odpowiednio przygotować się do pójścia spać, więc kiedy z nich wraca, ja już leżę pod kołdrą. 

Wciąż nie kładę się twarzą do niego, bo spanie w ten sposób z osobą, którą się ledwo zna, byłoby bardzo niezręczne. Ale póki co nie powiedział mi też, że chrapię, więc zakładam, że jakoś to przetrwamy. 

- Dobranoc - mamrocze, gdy po całych wiekach udaje mu się ułożyć w wygodnej pozycji.

- Dobranoc, śpij dobrze. 

- Ty też. 

Grzmot jest pierwszą rzeczą, którą słyszę, kiedy się budzę. Jest naprawdę kurewsko głośny i prawie uderzam głową o sufit, kiedy w szoku otwieram oczy. 

Nie ruszam się i patrzę przed siebie wystraszonym wzrokiem, przez moment próbując uspokoić swoje serce, a potem zerkam na nieruchomego chłopaka obok. 

Dopóki nie przypatruję się z bliska, wydaje mi się, że wciąż śpi. Jednak jego oczy są równie szeroko otwarte, co moje. 

- Pierdolona pogoda - mamroczę, czekając na odpowiedź, ale jedyne, co słyszę, to głośne bębnienie deszczu o dach. 

- Wszystko w porządku? - pytam, tym razem głośniej, zakładając, że mógł mnie po prostu nie usłyszeć. 

Kilka sekund później uderza kolejny grzmot i niemal mogę poczuć, jak całe jego ciała się spina. Przysuwam się nieco bliżej, przez co słyszę jego zbyt mocno przyspieszony oddech i widzę pojedynczą łzę spływającą po jego policzku.

- Hej, Harry, co się dzieje? 

Chłopak powoli zamyka swoje oczy, a ja obserwuję, jak jego klatka unosi się i opada za każdym razem, gdy próbuje wziąć głęboki oddech. 

- Nie lubię burz - szepcze, usiłując nadążyć za ścieraniem łez, które teraz toczą się o wiele szybciej niż wcześniej. - Bardzo ich nie lubię. 

- Nie musisz się bać - mówię, próbując go uspokoić. - Nic się nie wydarzy, tak? Samochód to bezpieczna przestrzeń, wiesz o tym. To w zasadzie metalowa klatka. Klatka Faradaya, tak? 

Ostrożnie kiwa głową, ale ciągle nie jest w stanie normalnie oddychać. - Wiem. Ale i tak czuję się bezpieczniej w domu. 

- Co dokładnie cię przeraża?

Nie odpowiada, czekając, aż kolejny grzmot ucichnie. - Wszystko. Hałas.

Siadam, pochylając się nad materacem, żeby dosięgnąć do plecaka leżącego na podłodze. Przeszukuję boczne kieszenie, aż znajduję telefon i słuchawki; podłączam je i otwieram Spotify. 

- Masz - podaję mu jedną. 

Wkłada ją do ucha i odpalam "Heart-shaped box" od Nirvany, mając nadzieję, że to w jakiś sposób mu pomoże. 

Kładę się z powrotem obok niego, ubierając drugą słuchawkę. Czuję, jak jego ramię naciska na moje, a wraz z melodią piosenki jego oddech staje się odrobinę bardziej regularny.

Po chwili znowu zaczyna głośno grzmieć i jego mięśnie się napinają. Wyciągam się nad jego ciałem i chwytam go za dłoń, prowadząc ją do jego ucha. Przytrzymuję ją tam, licząc, że to nieco zagłuszy odgłosy. 

Pozwalam swojej ręce przez jakiś czas tam zostać, moja klatka wciska się w jego bok, a piosenka delikatnie przechodzi w następną. Po kilku minutach zabieram dłoń i wykorzystuję drugą, żeby zakryć swoje własne ucho. Próbuję nie skupiać się na tym, w jaki sposób jego ramię zbyt mocno się na mnie opiera, i wsłuchuję się w głos Kurta Cobaina, śpiewającego kolejny utwór.

Nie jestem pewny, jak długo tak leżymy, może jakieś dziesięć piosenek. Potem grzmoty stają się odrobinę cichsze, a bębnienie kropel deszczu przestaje być głośniejsze od muzyki. 

Spoglądam na Harry'ego, którego oczy wciąż są otwarte, wlepione w sufit, a jego usta milcząco naśladują tekst piosenki. Czule się uśmiecham i odwracam wzrok, myśląc nad dziwacznością tego wszystkiego. 

Po jakimś czasie odrywa dłoń od swojego ucha i ociera policzek, zwijając się do pozycji embrionalnej, więc teraz jest twarzą w moją stronę. 

- Jest okej? 

Przytakuje, więc wyłączam muzykę i posyłam mu nieco zmęczony uśmiech. 

- Tak. Dziękuję. Czuję się teraz lepiej. 

Ja również obracam się na bok, tym razem twarzą do niego, żeby móc sprawdzić, czy udało mu się ponownie zasnąć. Jego usta wyginają się w drobnym uśmiechu, więc zanim zamknie oczy, odpowiadam tym samym. 

Czekam, dopóki jego ramiona nie zaczynają się poruszać regularnie, a powieki przestają drgać. 

- Harry? - mruczę, żeby się upewnić, czy na pewno zasnął. Kiedy nie odpowiada, uśmiecham się z zadowoleniem i zamykam oczy, szybko zapadając w sen. 

like dandelions in the wind I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz