Dzień siedemnasty

83 14 53
                                    

Kiedy się budzę, łóżko jest już puste. Harry'ego nie ma w samochodzie, więc wykorzystuję ten czas, żeby się przebrać. Wkładam dresy i bluzę z kapturem, bo słyszę, jak deszcz uderza o dach auta. 

Wychodzę z vana i natychmiast zauważam bruneta siedzącego na swoim małym wiaderku. Miesza coś w garnku. - Nie powiedziałeś mi, że masz ze sobą płatki owsiane - mówi, gdy zauważa mnie na zewnątrz. - Kocham owsiankę. 

Na moich ustach pojawia się drobny uśmiech. Wygląda teraz tak spokojnie; delikatnie zakręcone pasma opadają mu na ramiona, gruba kurtka zakrywa jego bluzę, a w dłoni trzyma drewnianą łyżkę. 

Siadam obok niego, zastanawiając się nad daniem mu porannego buziaka, jednak tego nie robię. Jestem tak niepewny jego granic i myśli, że wolę nie ryzykować. 

On też mnie nie całuje. Posyła mi mały uśmiech, więc zgaduję, że to dla niego w porządku. - Gdzie chcesz dzisiaj pójść? - pyta, nakładając dość odpychającą mieszankę do mojej miski. 

- Nie jestem pewny. Na początku planowałem popływać w takim świetnym basenie, na który rodzice zabierali mnie razem z siostrami, ale pogoda niezbyt temu sprzyja.

Harry śmieje się nisko, przenosząc wzrok na niebo. Stęka, kiedy kropla deszczu wpada prosto do jego oka. Nie mogę powstrzymać śmiechu, ale gdy chłopak posyła mi mordercze spojrzenie, od razu przestaję i wracam do pochłaniania owsianki. 

To sprawia, że on też zaczyna cicho chichotać, po czym napełnia również swoją miskę. - Może pojedziemy jeszcze dalej na wschód i tam znajdziemy jakieś ładne miejsce? 

Kiwam głową na zgodę i kończymy śniadanie w ciszy. Coś dziwnego wisi dzisiaj w powietrzu. Nie wiem, co to jest, ale Harry wydaje się o wiele bardziej zdystansowany. Może wciąż gryzie go wczorajszy smutek, a może postanowił się wycofać z tego, co udało nam się zbudować. Cokolwiek to jest. 

Przygotowujemy się do dalszej drogi i szukamy jakiegoś noclegu. Chcemy kupić trochę słodyczy i skorzystać z łazienki, żeby umyć zęby i się odświeżyć.

Przez cały ten czas rozmawiamy ze sobą, ale brunet się do mnie nie zbliża. Ani ja do niego - oczywiście. Może tego nie chcieć, a ja nie wiem, jak mam się tego dowiedzieć. Pewnie mógłbym go o to zapytać, ale nie mam pojęcia jak. Nie potrafię odpowiednio dobierać słów, więc po prostu czekam, aż to on zrobi pierwszy krok. 

- Przysięgam - mówi, wskazując na mój - cóż, przyznaję - okropny szary polar - wyglądasz jak mój pięćdziesięcioletni wujek. 

- Dzięki za komplement, wow. 

Harry wybucha śmiechem, zapina pasy i przekręca kluczyk. - Nie martw się. Jesteś przystojniejszy - dodaje szybko, jakbym i tak nie był już zbyt przerażony i niepewny, żeby pochylić się i dać mu buziaka w policzek. Ale jestem i zamiast tego gapię się w okno, próbując nie pozwolić mu zobaczyć, jak bardzo się rumienię. 

- Następna stacjaaa - woła, brzmiąc jak ktoś z obsługi rollercoastera - gdzieś na wybrzeżu. 

Uśmiecham się łagodnie i przytakuję. - Brzmi świetnie. Ale wiesz, że okropnie leje, prawda? 

Harry przewraca oczami. - No dalej, przeżyjesz. 

Cały dzień tak wygląda. Co jakiś czas zatrzymujemy się przy wybrzeżu, żeby podziwiać widoki, po czym wracamy do auta i jedziemy dalej, zajadając się kupionymi w jakimś niewielkim sklepiku słodyczami. 

Jest prawie piąta, deszcz wciąż nie przestaje padać, a ja przejmuję kierownicę. W oddali można usłyszeć nawet kilka grzmotów, a moja aplikacja z pogodą pokazuje, że w nocy ma być burza. Wiedząc, jak bardzo Harry się ich boi, staje się dla mnie jasne, że dzisiejszą noc spędzimy w aucie. 

like dandelions in the wind I Larry Stylinson I TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz