Archanioł czuł promienie słońca na swojej twarzy, starające mu się przypomnieć, że najwyższy czas zerwać się i spieszyć do pracy, do której i tak jest już spóźniony.
Doprawdy, na zajebisty początek dnia pracy jako nowy, odmieniony obywatel Nieba obowiązkowym jest zaspać przynajmniej godzinę.
Gabryś wciąż wpół na jawie, wpół we śnie obrócił się na drugi bok, po czym zamrugał, rozglądając się zdezorientowany, nie rozumiejąc, czemu nie oparł się o przyjemnie ciepłe ciało rudzielca, a zamiast tego znalazł się na skraju swojego łóżka, które wielkością i wygodą wołało o pomstę do nieba. Zdał sobie sprawę, że tym razem nocowanie u Lucka okazało się jedynie snem, a budzik nie zadzwonił, ponieważ po wczorajszej pogadance i lekturze listu nie miał czasu na takie pierdoły, jak pamiętanie o nastawieniu go.
Przez parę sekund było mu niemal szkoda, że pobudka zaskoczyła go w ten średnio przyjemny sposób. Ta jedna pamiętliwa noc spędzona w domu Lucjano nie była w sumie taka znów najgorsza... Szczególnie, że wrócił do niej w śnie jako wspomnienia czegoś przyjemnego, związanego zarówno z poczuciem bezpieczeństwa jak i fizycznym komfortem, a odczuwał tego kurewsko wielkie braki od czasu, jak opuścił dom Lucyfera wypierdalając rankiem przez kuchenne okno.
Ah, Romeo, czemuż ty jesteś Romeo.
Przestań, przypomniał sobie. Upadły to w końcu największe zło tego świata. Pomiot Szatana.
Bezmózgi bolec prosto z czeluści Piekieł.
Bezdyskusyjnie najgorszy możliwy kandydat na partnera w życiu.
Na partnera łóżkowego nadaje się idealnie, ale cóż z tego, że jego sprzęt jest tak ogromny, że facet w czasie wzrostu transportuje tyle krwi, że zamiast erekcji dostaje transfuzji, skoro skutkiem tego pozostaje wiecznie niedotleniony mózg, niezdolny widocznie do pojęcia tak podstawowej rzeczy jak fakt, że zwyczajnie nie przystoi posuwać anioła, nawet jeśli rzeczony anioł nie stawia zbyt czynnie oporu.
Bo dlaczego ma stawiać. Pomijając fakt, że ze swoim karcianym kolegą odstawiają jakąś porno parodię „podróży do wnętrza ziemi", bo Lucek wchodzi w niego tak głęboko, że Juliusz Verne przewraca się w grobie, to jeszcze miewa romantyczne porywy, Gabriel ma się komu wyżalić, może liczyć na wsparcie każdego rodzaju... Więc czemu z własnej woli miałby tego nie chcieć?
Ano dlatego, że posiada coś nieznanego diabłom, mianowicie jako takie poczucie odpowiedzialności i moralny kręgosłup, choć ostatnio zaczyna cierpieć na postępującą skoliozę. Poza tym nie po to szedł na studia, zdawał milion kolokwiów, wejściówek, zaliczał egzaminy, fakultety, kursy i masę niepotrzebnego gówna, by teraz skończyć to wszystko epickim strzałem w kolano. Kariery nie zrobi, to fakt, ale on nie liczył nigdy na jakiś szczególny debiut w rachunkowości - chciał zapewnić sobie spokojne życie i godny byt. Nie dał rady, ale przecież jakośtam wiąże koniec z końcem. Nie zamierza psuć wszystkiego podejmowaniem głupich decyzji, nawet jeśli nikt w Niebie nie ma do niego krzty szacunku, razem z tym zajebanym w dupę pracodawcą, znaczy się Bogiem. Gdyby upadł, to w Piekle nie dość, że nie będą mieli do niego szacunku, to zapewne go okradną, wyruchają i wrobią w jakieś mafijne interesy. Wolał nie wkraczać do tego świata i zostać przy swojej gównianej, ale w miarę stabilnej rzeczywistości nudnej niebiańskiej korporacji.
Za oknem zaświeciło słońce. Gabrysiowi przypomniało się, jak to Lucyfer pieszczotliwie zwracał się do niego „słoneczko", sugerując tym samym, że jest „światełkiem rozświetlającym jego życie". Dość gejowe i bardzo romantyczne. No nie mogę, pomyślał Dżibril, pęknę i całkiem rozleję się po podłodze... Jaka charyzma i błyskotliwość!
Normalnie wziąłby od niego chwilówkę na wysoki procent oraz zestaw garnków na dokładkę.
Jak szaleć to szaleć, takiemu dałby się nawet oszukać metodą na wnuczka!
CZYTASZ
Boska herezja
RomanceRomanse to ciężka sprawa, a romanse diabelsko - anielskie to już taki kaliber, że nawet osoby tworzące paski do Trudnych Spraw nie wytrzymałaby psychicznie tych dramatów. Miłosne perypetia dotykają każdego. A miłość podobno nie zna granic. Ani kilo...