Urodziny 🥳 I początek prawdziwych problemów.

73 30 0
                                    

Gabryś zmierzał do pracy. Wieczór 31 października, samo serce wydarzeń. Dzisiaj odbywali nocną zmianę, mieli kontrolę, dziś miał też zrealizować swój niemal samobójczy plan. Okropna kumulacja wydarzeń. Wciąż nie dowierzał, że zdecydował się na ten pozaracjonalny pomysł.

Jak przystało na paranoika był zestresowany jak cholera, choć w jego sytuacji nawet człowiek o nerwach ze stali mógłby mieć problem z zachowaniem spokoju.

Bał się, a zarazem coś w nim, być może serce, czuło przyjemny spokój i ekscytację, która prawdopodobnie wynikała z tego, że oczekiwaną nagrodą za wypełnienie tego niedorzecznego planu będzie spotkanie z rudzielcem.

Problemem była też lekka obawa, może podszywana pokładami nieufności i zazdrości archanioła, dotycząca głównie tego, czy Lucyfer sobie kogoś nie znalazł. Być może w wielu przypadkach byłoby to uznane za paranoję - w końcu jaka jest szansa, że w tak krótkim czasie zdobędzie się partnerkę czy partnera.

W wypadku diabelnie przystojnego upadłego ta szansa była zdaniem Gabriela niebezpiecznie duża. Część problemu stanowił też fakt, że Lucek miał od zawsze taką bajerę na kobiety, że jak spyta babkę na plaży gdzie jest morze, to ta nie dość, że nie uzna go za debila, to jeszcze z uśmiechem na twarzy udzieli informacji z numerem telefonu w charakterze bonusa.

Więc jak niski blondynek, niezbyt męski, ale też niedostatecznie kobiecy, reprezentujący sobą co najwyżej emocjonalną pożogę i stany depresyjne ma się nie martwić o swój interes, a w zasadzie to interes swojego rudego kolegi. No nie da się. Konkurentów jest najzwyczajniej w świecie zbyt dużo, a co gorsza, Gabryś nie znał nawet zbytnio gustu Lucyfera. Gdyby tylko poznał matki przynajmniej kilku z conajmniej kilkudziesięciu dzieci swojego wybranka byłoby mu łatwiej zgadywać, ale póki co mógł się jedynie domyślać, że upadły zapewne gustuje w osobach ze swojego pułapu urody, co anielskiego chłopaka, przynajmniej w jego własnej opinii, zupełnie dyskwalifikowało.

Yerathel według ustaleń miał czekać na miejscu, a blondynek upewnił się, czy telefon, oczywiście naładowany, bezpiecznie ukryty jest w kieszeni. Był.

Wobec tego dalej odhaczał rzeczy z listy w swojej głowie.

Paczka z prezentem, ale ona już była w budynku, czekając jedynie na odbycie ostatniego etapu swojej podróży do domu Lucjano.

Nie wiedząc, gdzie będzie idealne miejsce, to ukrył ją wczoraj między szpargałami obok biurka, a mimo że zdawała się dość spora, nie rzucała się w oczy na tle innych kartonów. Gabryś celowo nie owijał jej na razie żadnym papierem prezentowym, bo musiał się w miarę możliwości maskować ze swoimi planami na zostanie nieco przedwczesnym Świętym Mikołajem.

Ponadto żeby nie wzbudzać podejrzeń ubrał się dziś jak zwykle do pracy, więc będzie to wyjątkowo mało eleganckie wręczenie prezentu urodzinowego. Ale na to już nic nie poradzi. I tak zrobił co w jego mocy.

Jaki był ich życzeniowy plan, zakładając, że Lucyfer jest w ogóle żywy i siedzi gdzieś w świecie ludzi? Szybko przeanalizował w głowie punkty.

Otwiera portal, idzie do świata ludzi. Portal zostaje w biurze, a na wypadek kontroli... Otóż właśnie.

Tu zaczynały się schody. I główna rola Yerathela, bo Dżibril musiał zdążyć przez Zarządem, usiąść przy biurku, zamknąć portal i grzecznie udawać, że pracuje. Problem w tym, że jeśli powstałyby jakiekolwiek niespodziewane komplikacje w świecie ludzi, albo nie daj Boże kontrola wypadłaby kilkanaście minut wcześniej, to jest niebezpieczeństwo, że nie wyrobi się z powrotem. Ciężko przewidzieć co się stanie wówczas, ale prawdopodobnie zostanie zapoczątkowana seria katastrof, które doprowadzą końcowo do spektakularnego wydalenia go z Nieba, czego niezbyt pragnął.

Boska herezjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz