Gabryś wypadł przez portal na podłogę w biurze. Wstał z kolan, niestety jak na razie tylko fizycznie, bo metaforycznie daleko mu było do tego, otrzepał pospiesznie śnieg z ramion i ujrzał spanikowanego Yerathela, który machał rękami wskazując na drzwi, próbując w ten popierdolony, ciut chaotyczny sposób poinformować o zbliżającym się zagrożeniu, jeśli ich szefa w ogóle można tym słowem określić. Problem jednak stanowiło towarzystwo, a nie sam nieszczęsny szef.
Serce Gabrielowi waliło mu jak młotem, ręce się trzęsły, a do oczu już napływały łzy, ale twardo zacisnął zęby i silił się na spokój. Najważniejsze, że zdążył. Na styk, ale jednak wyrobił się w ostatniej sekundzie.
Archanioł ściągnął z siebie bluzę i wrzucił pod biurko, przy którym po chwili usiadł, starając się przybrać charakterystyczną dla pracowników korporacji minę zaangażowanego luzu, po której szef widzi, że ma do czynienia z osobą kompetentną i stabilną emocjonalnie. Było to o tyle trudne, że aktualnie Gabriel dosłownie płakał, ale o powodach tego samopoczucia będzie mógł zwierzyć się Yerathelowi dopiero za chwilę, gdy kontrola zniknie już za horyzontem.
- Yerathel i Gabriel - ich wspomniany przełożony wparował właśnie do pomieszczenia w towarzystwie, a jakżeby inaczej, pierdolonego przydupasa Metatrona, czyli Zadkiela i najwyraźniej zamierzał ich sobie nawzajem przedstawić, ale widząc minę pomocnika najwyższego z przełożonych zrezygnował.
I dobrze. Dla Gabrysia wątpliwą przyjemnością było samo przebywanie w jednym pomieszczeniu z tym zjebem, chociaż przynajmniej jego poobijany szef został bezpiecznie w szpitalu, nie psując archaniołowi już i tak nadszarpniętych nerwów w jeszcze większym stopniu. Na szczęście w pokoju było ciemno, więc nie widać będzie jego załzawionych oczu. Nawet jeśli, to zrzuci ten stan na przesuszenie od wpatrywania się w ekran laptopa, co poniekąd jest nawet prawdą. W ministerstwie propagandy nadal nie fundują im nawet pieprzonych kropli nawilżających. Skandal.
- Dzień dobry - ukłonił się Yerathel, starając się wywrzeć wrażenie wyczilowanego, a przy tym tak kompetentnego i zajebiście zaangażowanego w swoją pracę, jak to tylko możliwe. Dokładnie tak, jak wzorowa postawa członka tej wspaniałej instytucji powinna wyglądać. Zmotywowany, pełen chęci, a przy tym nie spięty jak dupa wołowa. - Widział szef raport, który wysłaliśmy?
Dżibril wpatrywał się w swojego wspólnika zbrodni zastanawiając się, czy często bierze udział w takich przekrętach. Co jak co, ale chłop umie całkiem nieźle zachować zimną krew. Sam byłby w stanie mu uwierzyć, że nic tu nie zaszło.
Ciekawe, czy uda się aniołowi ten spokój buddyjskiego mnicha zachować też w chwili, gdy dowie się, że cały ich mozolny trud planowania poszedł w gruncie rzeczy na marne.
- Oczywiście - przytaknął ich przełożony, choć po jego minie łatwo dało się odczytać zakłopotanie. Najwyraźniej na ogół nie miał w zwyczaju zawracać sobie głowy takimi pierdołami, za co formalista typu Metatrona prawdopodobnie ukręciłby mu łeb. - Jest napisany wręcz... Wzorcowo. Oby tak dalej.
- Dziękujemy - odparł Gabryś, zaskoczony, że w ich spisku chcąc nie chcąc uczestniczy teraz już nawet nieszczęsny zarząd.
Jeszcze trochę i niechcący stanę się prowodyrem jakiegoś powstania, pomyślał, a po jego twarzy musiał najwyraźniej przemknąć cień, bo Zadkiel nagle skupił na nim cały swój skurwysyński wzrok.
Kiedyś może nawet taka pochwała od przełożonego ucieszyłaby Gabriela. Potrafił się naprawdę nieźle upokarzać, żeby zarobić miłe słowo od wyżej postawionych w firmowej hierarchii pracowników, bo na pieniądze nie było co liczyć. Obecnie te pochwały znaczyły dla niego tyle co gówno, bo w zasadzie dokładnie tyle zrobił, by je otrzymać.
CZYTASZ
Boska herezja
RomanceRomanse to ciężka sprawa, a romanse diabelsko - anielskie to już taki kaliber, że nawet osoby tworzące paski do Trudnych Spraw nie wytrzymałaby psychicznie tych dramatów. Miłosne perypetia dotykają każdego. A miłość podobno nie zna granic. Ani kilo...