~Cztery lata i jeden dzień wcześniej~
- I więcej mi się na oczy, kurwa, nie pokazuj, szczylu pierdolony! - wrzasnął konkubent matki trzynastolatka, wypychając rzeczonego dzieciaka na schody prowadzące do ich rozwalającego się mieszkania socjalnego. Kobieta zawtórowała mu, wyzywając Bartka od najgorszych, a ten zebrał się z podłogi i rozmasował kark, którym uderzył niezbyt delikatnie w metalową balustradę na korytarzu, która oddzielała ich mieszkanie od obskurnej klatki schodowej. Cud, że się nie połamała, bo miał wrażenie, że w jego otoczeniu rozpada się wszystko, co efektem motyla wpływa też na rozpadanie się wszelkich związków jego matki. No nic.
Zawiązał glany, które zdążył cudem chwycić zanim jeszcze wyleciał z domu, po czym zbiegł po schodzonych, zdartych upływem czasu schodach, stanowiących nieodłączny element każdego bloku będącego siedliskiem polskiej patologii, nie mając ochoty słuchać wrzasków swojego rodzeństwa. Ci nieszczęśnicy byli młodsi, więc nie wyrzucą ich z domu, ale znając życie ten stary menel przetrąci im parę kości. Bartek już dawno wyleczył się z empatii wobec innych, bo ilekroć wcześniej stanął w obronie siostry lub brata sam dostawał wpierdol, a dzieciak i tak nie miał lepiej. I co z tego, że umie się bić, skoro ma siłę przeciętnego trzynastolatka, może mniejszą, bo lata większość życia niedożywiony gorzej niż ostatni bezdomny kundel? Studwudziesto kilowa bryła mięcha będzie mieć zawsze większe predyspozycje w walce niż on.
Wyszedł na ulicę i rozejrzał się dookoła. Niewielka mieścina, w której mieszkali, reprezentowała wszystko, co zadupie może dać od siebie w godzinach popołudniowych jednego z październikowych dni: niewielkie korki, w których stali poirytowani pracą bez perspektyw ludzie, smog wciskający się w płuca, przynoszony tu przez wiatr aż z osiedla domków rodzinnych, przygnębiająco szare budynki, w którym nie paliło się światło, bo najwyraźniej mieszkańcy chcieli być oszczędni, ale zarazem było już na tyle ciemno, że nieprzyjemne przygnębienie wkradało się w duszę przykładowego przechodnia. Autobusy powoli toczyły się naprzód, piszcząc swoimi przetartymi kołami. Wszystko wydawało się być stare i zeszmacone, nawet ludzie sprawiali znaczenie osób z wyjątkowym niedostatkiem motywacji i chęci do życia.
Bartek poszedł nad fontannę w parku, bo tam najczęściej spędzał na ławce długie godziny. Nie był pewien, czy faktycznie jego droga rodzina wyrzuciła go z domu, ale wcześniej matka stawała zwykle w jego obronie. Dziś było inaczej. Cały problem toczył się o to, że przez nieuwagę, ale zupełnym przypadkiem zrzucił zakupy z kuchennego stołu. Można to uznać za mało znaczące wydarzenie, ale biorąc pod uwagę, że był to zapas alkoholu starego, rozpętało się piekło. Darł się jak opętany, matka wkurwiona zaczęła opierdalać młodsze dzieciaki, które doniosły jednak, że winnym jest on. I takim sposobem całe to szambo nienawiści wylało na niego. Potarł policzek, zastanawiając się, czy będzie siny. Liczył szczerze na to, że tego uniknie, bo woli nie sprawiać wrażenia ofiary przemocy domowej, nawet jeśli takową był.
W parku jak zwykle pustki, a biorąc pod uwagę, że jest październik, to nawet uzasadnione. Całe ubranie chłopaka stanowiła cienka bluza i mówiąc szczerze, marzł trochę, bo było zimno, a na dworze od conajmniej tygodnia panowała kompletna szarówka. Przeszedł obok pierwszej fontanny, z której woda już nie tryskała, pomnika Czarnieckiego, skręcił obok rosnących obok siebie dwóch lip, które jeśli dobrze się przyjrzeć, to tworzyły kształt podobny do serca i znalazł się już obok starej, zapuszczonej fontanny, która nawet latem nie działała, zarośnięta mchem i kępkami porostów. Oczywiście nikt nie palił się do odnawiania parku z własnej kieszeni. Za demokracji wszystko niczyje. Siadł na ławce, w której brakowało szczebli i większości oparcia, zabazgranej hieroglifami jakiegoś osiedlowego artysty i bezmyślnie zapatrzył się przed siebie, pogrążając w coraz bardziej czarnych myślach dotyczących swoich obecnych perspektyw.
CZYTASZ
Boska herezja
RomanceRomanse to ciężka sprawa, a romanse diabelsko - anielskie to już taki kaliber, że nawet osoby tworzące paski do Trudnych Spraw nie wytrzymałaby psychicznie tych dramatów. Miłosne perypetia dotykają każdego. A miłość podobno nie zna granic. Ani kilo...