~💅~
Następnego dnia Lucek znów, wbrew oczekiwaniom wszystkich, pojawił się w szkole. W nowej fryzurze, nieco szalonej, widocznie tworzonej (przynajmniej częściowo) pod wpływem średnio pewnej ręki pijanego Samaela, ale co by nie mówić, wyglądał nawet jako tako. Mogli mu obciąć jego kudły w ognistym kolorze, ale przecież nie zgaszą tego wewnętrznego ognia, gorejącego w głębi serca Lucyfera. Parę coachingowych gadek widocznie zapodał mu Mefistofeles. I tak oto jest, swoim zwyczajem, pewny siebie, wredny i nieokiełznany.
Tak sobie spacerując i w myślach waląc konia do swojej zajebistej i dumnej osoby dostrzegł Gabrysia stojącego na korytarzu. Nie zamierzał zaczepiać go w szkole, więc tylko obserwował blondynka kątem oka, gdy ten rozmawiał z jakimś kolegą, pokazując mu coś w zeszycie. Lucjano skądśtam kojarzył, że delikwent nazywa się Michał, bo często pojawiał się gdzieś na podium, gdy Gabriel wygrywał te ich nerdowskie konkursiki w rozwiązywanie matematycznych krzyżówek (znaczy równań, ale Lucyfer nawet nazwy spamiętać nie umiał, a co dopiero metod liczenia) lub pokazywanie na mapie jakiejśtam nikogo nic nie obchodzącej republiki czy innych pasm górskich. Lucyfer jedyne szczyty, jakie znał, to te do których doprowadzał kobiety, mężczyzn i nieznanej płci osobniki w swym towarzystwie. A rozrywki kujonów były tak emocjonujące, że tylko zajadów idzie dostać.
Tymczasem jednak zapomniał o swoim pierwotnym planie podglądania kątem oka i oparł się o ścianę, lustrując aniołka wzrokiem. Naprawdę słodki dzieciak. W dodatku całkiem sprytny, o pięknych oczach, niebieskich jak akwamaryn, o włoskach w kolorze młodych łanów zboża oświetlonych wschodzącym słońcem i jasnej, delikatnej cerze, jakże podobnej do chińskiej porcelany.
Lucyfer pokręcił głową, starając się pozbyć tych zdecydowanie zbyt miłych epitetów z głowy. On z natury nie lubi aniołów, więc nie może w sobie nagle znajdować jakiejś absurdalnej sympatii. Przyjaźni się tylko ze społecznymi odrzutkami, a Gabriel może i się do nich zalicza, ale z dramatycznie innego powodu, niż rudzielec. Chłopaczek jest takim kujonem, że bulwersuje nawet inne, także kujonowate w opinii rudego anioły. Tymczasem on urodził się buntownikiem pierwszej klasy, który trochę podrósł i srał na sprawdziany, starając się wszystkim udowodnić, że ma w nich wyjebane po całości, a teraz podrósł jeszcze bardziej i aktualnie sra nawet na rząd, bo taki jest jego zajebany anarchistyczny obowiązek.
Nie bez powodu trafił do klasy o profilu „artystycznym", która była miejscem dla najmniej przydatnych w ocenie kadry osobników. Jedynym faktycznie nie najgorzej radzącym sobie aniołem, którego bliżej znał był właśnie Samael, który z jakiejś irracjonalnej potrzeby poszedł na miks kierunków ścisłych, najwyraźniej aspirując w życiu na coś więcej, niż bycie wkurwiającym debilem. Chciał być wkurwiającym debilem, ale studiującym. Póki co planu nie zrealizował, co jednak nie zniszczyło jego ambicji.
Tak czy owak Lucyfer oparł się o ścianę, obracając w kieszeni paczkę fajek, zastanawiając się, czy naprawdę historia sztuki jest tak ważnym przedmiotem, że musi na niego iść, czy lepiej będzie urwać się na fajkę i wrócić za godzinkę, może dwie.
Ot, zagwostka.
Jego wewnętrzne rozważania przerwał Gabriel, który z jakiegoś powodu po prostu... Przylazł do niego. I stał, debil jebany, metr przed nim, jak gdyby nigdy nie został przez Lucyfera pobity prawie na smierć. Bo nie został, ale tak starali się wszystkim wcisnąć od paru dni, więc mógłby łaskawie trzymać się jednej wersji.
Na szczęście zanim zdążył się odezwać przerwał im ktoś inny. Metatron, obecny stażysta, a z perspektywy Lucka jeden z jego śmiertelnych wrogów w tej placówce, zbliżył się z złośliwym uśmieszkiem.
CZYTASZ
Boska herezja
RomanceRomanse to ciężka sprawa, a romanse diabelsko - anielskie to już taki kaliber, że nawet osoby tworzące paski do Trudnych Spraw nie wytrzymałaby psychicznie tych dramatów. Miłosne perypetia dotykają każdego. A miłość podobno nie zna granic. Ani kilo...