Rozdział 13

401 31 20
                                    

Draco nigdy nie należał do cierpliwych osób mimo że życie w rodzinie Malfoy'ów wiele go nauczyło. Szczególnie kiedy miał do czynienia z ojcem i częstymi gośćmi, którzy zaszczycali posiadłość swoją obecnością.

Jeśli jednak chodziło o niego samego, nie lubił czekać. Przeważnie kiedy czegoś chciał, dostawał to. Rodzina nigdy nie szczędziła mu w spełnianiu jego zachcianek, co rusz bardziej wymagających.
Podobnie było w przypadku jego relacji z Blaisem Zabinim, który z łatwością poddawał się jego pragnieniom, idealnie spełniając się w roli kochanka, a zarazem przyjaciela.

Dlatego Draco nie mógł zaprzeczyć, że to czego pragnął w tym momencie, znajdowało się na wyciągnięciu jego ręki. Musiał jedynie postawić pierwszy krok, przełamać się i być tym, który odpuści. Dobrze wiedział, że Potter ze swoją głupią, gryfońską dumą będzie szedł w zaparte dopóki jego pierwotny instynkt nie wyzwoli prawdziwego, zwierzęcego pragnienia. Zdawał sobie sprawę z tego, że obecnie igrał ze śmiercią, stojąc naprzeciw Pottera, który nie do końca wyglądał na kogoś, kto w pełni nad sobą panował.

Mrowienie jakie poczuł w dole brzucha wywołane stresem połączonym z ekscytacją, jedynie utrudniało mu podjęcie szybkiej decyzji. Nie potrafił wyobrazić sobie siebie w takim stanie podczas kolacji w Malfoy Manor. Nie chciał nawet myśleć o obecności Czarnego Pana, któremu wystarczyłoby jedno spojrzenie na niego, by wiedzieć wszystko. Jego umiejętności w zakresie ochrony umysłu przed legilimencją były znikome i potrafił z nich korzystać jedynie kiedy był całkowicie skupiony. Przez Pottera było to niewykonalne.

Istniało jednak jedno wyjście, a jeśli nie spróbuje, to nigdy nie dowie się, czy byłoby ono sposobem, by mógł sobie pomóc choćby na chwilę. Ostatnia rozsądna myśl pojawiła się w jego głowie, choć nie był pewien czy miał w sobie na tyle siły, by spełnić własne oczekiwania. Bo przecież mógł sprawić, by Potter myślał, że to Draco lituje się nad nim i odnajduje w sobie pokłady czystej dobroci, by...

Oh, kogo on, do cholery jasnej, starał się oszukać.

Przyciąganie jakie czuł od Pottera było niewytłumaczalne, przerażające, ale tak ekscytujące, że poddał mu się całkowicie, stawiając pierwszy krok w kierunku gryfona. Ten obserwował go bacznie i Draco widział jak jego klatka piersiowa unosi się coraz szybciej z każdą kolejną sekundą.

— Co robisz? — Krótkie pytanie wypowiedziane z ust Pottera rozbrzmiało w jego głowie echem. Czy był w stanie odpowiedzieć na nie logicznie? W tej sytuacji, z pewnością nie, ale czym był rozsądek w przypadku, w którym jego własne szaleństwo wisiało na włosku. Czy nie tego właśnie nauczył go ojciec, by za wszelką cenę mieć zawsze na uwadze własne dobro?

— Czego pragniesz, Potter? — spytał bez ogródek, samemu dziwiąc się jak spokojnie zabrzmiał jego głos. Ku jego zaskoczeniu nie zachrypiał ani nawet nie zadrżał, tak jakby nerwy, które wręcz rozsadzały go od środka, całkowicie ulotniły się wraz z wypowiedzianymi słowami. Poczucie to dodało mu dodatkowej odwagi.

Bo kim był, by bać się Pottera. Nawet jeśli jego zachowanie nie do końca mieściło się w granicach normalności. Nawet jeśli faktem było, że ten został zaatakowany przez jakąś czarnomagiczną istotę i ugryziony. I nawet jeśli jego instynkt był nieprzewidywalny i mógł mu zrobić krzywdę. Przecież Draco nie pozwoliłby mu zrobić niczego, co mogłoby go zranić. Nie jeśli sam by tego nie chciał.

I z tą myślą właśnie, postąpił kolejny krok do przodu.

— Nie powinieneś podchodzić bliżej, Malfoy.

— Dlaczego? — spytał, ponownie zmniejszając między nimi odległość. Błysk w oczach Pottera rozpalał go od środka. Świadomość, że chłopak przed nim, toczył wewnętrzną walkę ze swoim pierwotnym instynktem, napawała go ekscytacją i podnieceniem. Nie miał pojęcia, czy reakcje jego własnego ciała również były uzasadnione magiczną więzią, ale obecnie nie miało to dla niego większego znaczenia.

Diabeł tkwi w szczegółach • Drarry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz