Rozdział 17

288 22 9
                                    

Srebrny wisiorek połyskiwał w jego dłoni, hipnotyzując odbijającym się w nim światłem księżyca. Po tym jak Carrow za pomocą świstoklika zniknął mu z oczu, jedyne co po nim zostało to medalion zawieszony na cienkim, srebrnym łańcuszku. Na pierwszy rzut oka wyglądał zwyczajnie i Draco nie zwróciłby na niego uwagi, gdyby nie to, że było w nim coś tajemniczego, co przyciągało go niczym magiczna siła.

Nie myśląc nad tym dłużej, wsunął wisiorek do kieszeni tam gdzie jeszcze przed chwilą spoczywała jego różdżka i zwrócił się w kierunku Pottera, przypominając sobie o obecności Blacka. Nie miał pojęcia czy było to jeszcze wspomnienie blasku srebra, czy to oczy Pottera skrzyły się w półmroku z pragnienia. Nie zmieniało to jednak faktu, że wprawiły Draco w chwilowe zmieszanie, które na szczęście po chwili zmieniły się w fale frustracji, kiedy przypomniał sobie, że to właśnie przez głupotę Pottera znaleźli się w tej sytuacji.

***

Uciekając przed wścibskim spojrzeniem Blaise'a, Draco opuścił ostatnie zajęcia, które ślizgoni mieli tego dnia. Na swoje szczęście, od samego poranka nigdzie nie natknął się na Pottera oraz jego gryfońskich przyjaciół. Od momentu przebudzenia czuł się dziwnie nieswojo. Podejrzewał nawet, że od natłoku ostatnich silnych emocji, jego organizm zaczął się już buntować i manifestować chorobę.

Dlatego poczuł ulgę, kiedy po obiedzie zrezygnował z ostatnich zajęć jakie mieli do odrobienia w ramach zastępstwa z wróżbiarstwa. Nie należały one do jego ulubionych profesji, a nowy nauczyciel był bardziej niż irytujący w swojej aparycji jak i poziomie wiedzy wartej tyle co Draco miał już w małym palcu. Czuł na sobie świdrujący wzrok Zabiniego kiedy opuszczał Wielką Salę szybciej niż reszta, ale w momencie gdy drzwi się za nim zamknęły odetchnął głęboko. Po nocnej rozmowie z Potterem wciąż czuł niepokój w sercu, a dziwne uczucie towarzyszyło mu przez cały dzień. Z jednej strony pragnął trzymać się jak najdalej od niego, by w spokoju przemyśleć to, czego dowiedział się w Malfoy Manor. Nie miał pojęcia jak powinien rozwiązać swoją sytuację, a więź jaka łączyła go z Potterem niczego nie ułatwiała.

Był wdzięczny chwili spokoju, kiedy późnym popołudniem szkolne błonia spowijało już zachodzące słońce. Przez jesienną, nieprzewidywalną pogodę uczniowie nie przesiadywali do późna poza zamkiem, a treningi quidditcha odbywały się o wyznaczonych porach, zawsze według terminarzu. Dlatego Draco był pewien, że gdy skieruje się na boisko, nikogo tam nie zastanie. Jego miotła lśniła w blasku wydobywającym się z różdżki kiedy otworzył swoją szafkę w drużynowej szatni. Oprócz obowiązkowych treningów nie pamiętał, kiedy tak po prostu przyszedł na boisko by polatać w ramach relaksu. No tak, przecież odkąd wrócił do Hogwartu ciążył na nim obowiązek odnalezienia diademu Roweny, nie mógł myśleć o żadnym relaksie. Wyciągnął miotłę i przymknął szafkę, nie trudząc się zaklęciem zamykającym. Nie miał też zamiaru zapalać pochodni wokół boiska. Nie chciał przecież przyciągnąć niepotrzebnej uwagi.

Wzniósł się w powietrze szybko i zdecydowanie, lecz okrążył boisko powoli, omiatając wzrokiem teren wokół niego. Mimo że na dworze powoli zapadał zmrok, nie było to na tyle uciążliwe by Draco nie zauważył ruchu przy bocznych drzwiach zamku, gdzie te właśnie zamykały się za kimś kto szybkim krokiem przemierzał błonia. Na jego szczęście owa postać nie kierowała się w stronę boiska tylko na tyły szkoły, tam gdzie nie znajdowało się już nic oprócz sowiarni. Draco zawrócił, odrywając spojrzenie od znikającej w półmroku postaci.

Nagłe ukłucie strachu jakie poczuł było tak niespodziewane, że przez moment zakołysał się niebezpiecznie na miotle.

— Co jest do cholery — mruknął pod nosem, spoglądając w dół, czy nikt nie kręci się wokół boiska. Niepokój jaki go ogarnął połączony z przyspieszonym biciem serca, nie należały do niego. Teraz kiedy był na boisku całkiem sam, nie miał się czego obawiać. Jednak reakcje jego własnego ciała nie kłamały. Odwrócił się, by spojrzeć w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą śledził wzrokiem kogoś, kto wychodził z zamku, jednak nie było po nim śladu. — Potter, ty durniu — szepnął, kierując się w dół. A kiedy tylko jego stopy dotknęły ziemi, szybkie bicie serca stało się jeszcze bardziej wyraźne. Ponownie wzniósł się w powietrze, przeczesując wzrokiem błonia.

Diabeł tkwi w szczegółach • Drarry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz