Rozdział 1

1K 60 15
                                    

Poczuł ból w okolicach kości policzkowej dopiero po kilku sekundach od zderzenia z głową Malfoya, po tym jak obaj upadli z półpiętra, przeturlawszy się jeszcze kawałek dalej. Ból promieniował aż do żuchwy i Harry sam w zasadzie nie był pewien, która kość była pęknięta. Nieco przyćmiony, jednak z wciąż płynącą w żyłach adrenaliną, zdążył podnieść się z posadzki w następnej chwili, jeszcze zanim zrobił to ten przebrzydły ślizgon. Za sobą usłyszał tupot biegnących z drugiego piętra Hermiony i Rona, którzy wystraszeni upadkiem ich dwójki, przez kilka sekund stali w osłupieniu. Po tym jak zajęcia z eliksirów dobiegły końca, a Malfoy pozwolił sobie kolejny raz rzucić zgryźliwą uwagą na temat ojca chrzestnego Harry'ego, ten nie wytrzymał i pierwszy popchnął chłopaka na co Malfoy nie pozostał dłużny. Prowokowany przez niego przez cały czas trwania zajęć, jednocześnie karcony przez Snape'a za groźby skierowane pod adresem Malfoya, był wciąż wystawiany na próbę.

Harry'ego powoli zaczynała też boleć lewa skroń, choć nie był pewien czy to od zderzenia z Malfoyem, czy była to konsekwencja upadku. Prawdę powiedziawszy mało go to obchodziło w tym momencie. Ta dziecinna szarpanina doprowadziła ich aż na samą krawędź schodów, a kiedy Malfoy poczuł znikający spod nóg, grunt, postanowił pociągnąć Harry'ego za sobą przez co obaj kilkukrotnie obrócili się spadając ze schodów, a przy tym nabijając sobie niezłych guzów.

W kilku susach dopadł do drugiego chłopaka, który zdawał się być bardziej poturbowany niż on, ponieważ nadal próbował podnieść się, i utrzymać równowagę. Harry jednak nie dał mu możliwości stanąć o własnych siłach, popychając go mocno, tak że ten przewrócił się na plecy, z głośnym syknięciem. Dopiero wtedy Harry zauważył, że prawa ręka chłopaka była wykrzywiona pod dziwnym, nienaturalnym kątem. Złość jaka płynęła w jego żyłach i zainfekowała umysł, przyćmiła zdrowy rozsądek, sprawiając że całkowicie zapomniał o tym, że wciąż przebywał w szkole.

— Harry! — krzyk Hermiony wdarł się do jego świadomości, przez moment sprowadzając go na ziemię. Jednak kiedy złapał spojrzenie Malfoya, przepełnione jedynie czystą pogardą i wyzwaniem, nie był w stanie pohamować się przed krokiem w przód, by rzucić się na niego ponownie i zetrzeć mu pewność siebie z twarzy raz na dobre. Nie był głupi i sam zdążył zauważyć, że od pewnego czasu ich starcia zawsze kończyły się bójkami. Harry nigdy nie był zwolennikiem używania pieści do rozwiązywania konfliktów, jednak twarz Malfoya sama prosiła się o spotkanie z jego knykciami.

Popełnił jednak błąd, którego pożałował w następnej sekundzie. Zaślepiony chęcią zemsty i daniem ujścia emocjom, jakie buzowały w nim odkąd tylko opuścili salę eliksirów Snape'a, zapomniał o fakcie, że drugą rękę Malfoy miał sprawną i nadal mógł posługiwać się różdżką. Może nie tak skutecznie, jak gdyby był w pełni sił, jednak całkiem mocno udało mu się odeprzeć Harry'ego zaklęciem, tak że ten oszołomiony stracił równowagę, uderzając się o przeciwległą ścianę. Cholerny Malfoy zawsze pragnął być o krok od niego. I jak na złość, przeważnie mu się to udawało.

Drżące z przejęcia głosy zaczynały narastać, i Harry zmuszony by spojrzeć w kierunku przyjaciół, zauważył, że wokół całego zajścia zdążyło się już zgromadzić wielu uczniów, którzy ustawiali się na schodach, by lepiej widzieć, co takiego działo się na półpiętrze. Nie miał zamiaru robić z Malfoyem żadnego widowiska, i denerwował go fakt, że nie miał żadnego wpływu na gromadzący się tłum. To co działo się między nimi, zawsze zdobywało niemałą publikę, a przecież sprawa dotyczyła bezpośrednio tylko jego i Malfoya.

Kiedy jednak wrócił wzrokiem do chłopaka, jego serce zabiło szybciej, widząc go stojącego naprzeciw niego, zaledwie półtora metra dalej, z różdżką wyciągniętą przed siebie.

— Boisz się, Potter? — Harry miał wrażenie, że Malfoy splunąłby gdyby mógł, podczas wymawiania jego nazwiska. A samo zdanie, które wypłynęło z jego ust, do bólu przypominało to, które usłyszał gdy byli jeszcze zwykłymi dziećmi, podczas ćwiczeń z magicznych pojedynków. To uświadomiło mu, że konflikt jaki się między nimi narodził, trwał już wiele lat. A gniew, który wręcz chciał się z niego wydostać, narastał z każdym kolejnym starciem. Śmiałby stwierdzić, że nienawiść jaką żywił do tego drania mogła równać się z tą ulokowaną w Voldemorcie.

Diabeł tkwi w szczegółach • Drarry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz