Rozdział 4

444 42 11
                                    

Po zamknięciu za sobą drzwi Skrzydła Szpitalnego, Draco otrzepał rękawy szaty. Spędził w łóżku kilka godzin i zdecydowanie czuł się bardziej niż wypoczęty. Z tego co wiedział, było już grubo po ciszy nocnej, bo Pomfrey kazała mu iść prosto do Pokoju Wspólnego ślizgonów i zabroniła pałętania się po korytarzach.

Blaise z pewnością już smacznie spał w ich dormitorium. Był mu wdzięczny, że przesiedział z nim całe popołudnie i wieczór, dotrzymując towarzystwa, i słuchając jego rzewnego monologu na temat idiotyzmu Pottera. Pansy zrezygnowała już po kilkunastu minutach, wykręcając się zrobieniem zaległej pracy domowej do Snape'a, ale Draco nie miał jej tego za złe. Po przyjściu do Skrzydła Szpitalnego emocje jeszcze w nim wrzały, a sama myśl o Potterze, sprawiała, że najchętniej wróciłby na półpiętro, i znów potraktował go jakimś zaklęciem.

Blaise nawet nie starał się go uspokajać, bo wiedział, że nic to nie da. Dlatego spędzili popołudnie, obsmarowując Pottera we dwóch, tak jak mieli w zwyczaju.

Kiedy wieczorem, Draco został sam na sali, ogarnął go spokój. Pomfrey uparła się by przeleżał jeszcze kilka godzin, i pozwolił zadziałać eliksirowi regeneracyjnemu, dlatego z oporem zmusił się do bezczynnej wegetacji.

Miał sporo czasu, by spokojnie pomyśleć i dojść do jednogłośnego wniosku, że swoim dzisiejszym zachowaniem, jedynie znów niepotrzebnie zwrócił na siebie uwagę. Odkąd zaczął się piąty rok, Draco starał się nie wychylać z szeregu, ani nie przesadzać z zaczepianiem Pottera. I o ile udawało mu się to przez pierwsze dwa tygodnie, tak nie był w stanie dłużej znieść tego idioty, przebywającego razem z nim w jednej sali podczas zajęć.

Potter drażnił go nawet tym, że oddychał tym samym powietrzem co on. A kiedy już otwierał usta, by coś powiedzieć, Draco toczył wewnętrzną walkę, by nie dobyć różdżki i nie rzucić w niego zaklęciem uciszającym podczas lekcji. Znosił te katusze przez długie dni, jednak kiedy raz, po skończonym treningu Quidditcha, puściły mu nerwy, uruchomił tym lawinę wdawania się w potyczki z Potterem.

Starał się go nawet unikać, co było nie lada wyzwaniem, kiedy połowę swoich zajęć miał z gryfonami, a treningi mieli w te same dni. Wbrew temu, co twierdził Potter, miał poukładane w głowie i wiedział, że jego dziecinne bójki, na pewno nie były obojętne Lucjuszowi, który osobiście polecił mu, jeszcze przed wyjazdem do Hogwartu, by niepotrzebnie, nie zwracał na siebie uwagi, tym samym jednak mając na oku Pottera.

Tylko jego ojciec nie miał pojęcia, że były to nawzajem wykluczające się, kwestie. Bowiem niespuszczanie Pottera z oczu, nieodłącznie wiązało się z ryzykiem, że w ruch w końcu pójdą pięści. I choć w głębi duszy, Draco wstydził się swojego plebejskiego zachowania, które było hańbą dla jego nazwiska, tak niemałą satysfakcję przynosiła mu świadomość, że to przeważnie Potterowi obrywało się bardziej.

Z tą myślą, zadowolony z siebie, opuścił Skrzydło Szpitalne, naciągając rękawy szaty za nadgarstki. Szybkim krokiem przeszedł korytarz i stanął u szczytu schodów. Na samo wspomnienie upadku sprzed kilku godzin, wzdrygnął się z niesmakiem, czując oplatające go kończyny Pottera, kiedy we dwóch lecieli w dół. Aż dziw, że żaden z nich nie skończył z urazem głowy, choć śmiał twierdzić, że Potter już dawno taki miał.

Zszedł niżej i stanął na rozwidleniu, wahając się przed pójściem do lochów, jak kazała mu Pomfrey, a wejściem wyżej do prawego skrzydła zamku na siódme piętro. Nie miał ochoty jeszcze bardziej psuć sobie tego cholernego dnia, który i tak już dobiegał końca, jednak sumienie podpowiadało mu, że musiał zrobić cokolwiek, by w przypadku, gdyby Lucjusz dowiedział się o kolejnej bójce, w której brał udział, miał coś na swoją obronę.

Diabeł tkwi w szczegółach • Drarry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz