Epilog

27.9K 1K 509
                                    

Kiedy na powrót otworzyłam oczy było już dość późne popołudnie. Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to stojak do kroplówki i wenflon wbity w żyłę przedramienia. Więc jednak się udało! Przeżyłam!

Poruszyłam się ostrożnie na łóżku sprawdzając, czy wszystko działa tak, jak trzeba i odetchnęłam z ulgą. Podniosłam głowę i z ciekawością rozejrzałam się po pomieszczeniu. W całej sali, jak okiem sięgnąć, unosiły się balony, stały kwiaty i leżały poukładane w zgrabne stosy czekoladki i inne słodkości. Na krześle koło okna, wsparty o parapet, spał Łukasz. Niewiele myśląc usiadłam wygodnie, sięgnęłam do koszyczka ze słodyczami, wyjęłam z niego pokaźniejszą pralinkę i rzuciłam nią w kuzyna. Drgnął tak mocno, że o mało nie spadł z krzesła.

– Chyba nie muszę pytać, jak się czujesz? – Zlustrował sceptycznie moją uśmiechniętą od ucha do ucha buzię po czym ziewnął, przeciągnął się, podszedł do mnie i usiadł na łóżku. – Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, co myśmy przez ciebie przeżyli? Nigdy więcej! Nigdy więcej, Szyszka! Ostrzegam, że jak jeszcze raz wywiniesz taki numer i dasz się porwać z miejsca pełnego ludzi, to przysięgam, że będę cię szukać tylko po to, żeby cię na końcu własnoręcznie udusić! – wyrzucił z siebie jednym tchem.

– Nie martw się byku. – Roześmiałam się szczerze. – Możesz być spokojny. Musiałabym mieć wyjątkowego pecha, żeby dać się uprowadzić po raz drugi.

– Po raz trzeci – poprawił mnie, usiadł prosto, sapnął i potarł nasadę nosa. – Poza tym nigdy nie mów nigdy, bejbe, bo jesteś jedną, wielką, chodzącą kwintesencją znaczenia słowa pech.

No tak. Nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać. Tylko mój kuzyn potrafił pocieszać w taki sposób, że po rozmowie z nim strzelenie sobie z shotguna w łeb, wydawało się odpowiedzią na każde pytanie. Łukasz był moim największym krytykiem. Kpił ze mnie bez litości, wyśmiewał z każdego, najmniejszego nawet potknięcia, a długo potem nie dawał mi zapomnieć o żadnym z moich upokorzeń. Dziwnie się więc poczułam kiedy nagle, pociągając nosem, pochylił się nade mną i przycisnął mnie do piersi tak gwałtownie i mocno, że o mały włos nie udusił mnie rurką od kroplówki.

– Dżizas, kurwa, ja pierdolę, tak cholernie się cieszę, że nic ci nie jest. Nie rób tak już nigdy więcej! Nigdy! – wyrzucił z siebie w przypływie rzadkich dla niego, ludzkich odruchów.

– Jasne. Obiecuję nie rzucać się więcej w oczy psychopatom, gwałcicielom i mordercom. Kto mnie odwiedzał? – zapytałam, wskazując ruchem głowy na prezenty. Zmieniłam gładko temat, nie chcąc dać po sobie poznać, że widziałam łzy w jego oczach i że z całych sił staram się powstrzymać własne.

– Łatwiej będzie powiedzieć, kto ciebie NIE odwiedzał. – Prychnął, przecierając gwałtownie oczy. Jego reakcja zaskoczyła chyba też jego samego. Starał się jednak ukryć emocje pod płaszczykiem żartu i spokoju. – Była tu prawie cała twoja klasa i pół szkoły, dalsza i bliższa rodzina, łącznie z matką, ojcem i dziadkami, znajomymi, policją i kimś z telewizji – wyliczał na palcach.

– Jak to? To wszyscy już wiedzą? – zdziwiłam się.

– W Wiadomościach o tobie mówili, koleżanko. TVN 24 nadawał na żywo. Cały Facebook jest zaspamowany linkami do filmików z twojego odbicia, więc na twoim miejscu przygotowałbym się na powtórny najazd rozentuzjazmowanych twoim ocaleniem, tłumów. Zero prywatności, taka jest niestety cena sławy!

– A... Robert...? Był tu? – zapytałam ostrożnie i z wiadomych przyczyn gardło zacisnęło mi się znowu.

– No! – Zdecydowanie pokiwał głową. – I chyba dalej gdzieś się tu szlaja. Może śpi na korytarzu. Zawołać go?

SzyszkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz