10. Sobota, 29 listopada

20.9K 930 406
                                    

Dzisiaj było wyjątkowo ciężko. Do tego stopnia, że zasypiałam ze zmęczenia.

Na pływalni musiałam stawić się punkt szósta, czyli równo dwie godziny wcześniej niż reszta ekipy. Zaszczyt kopnął mnie ogromny, bo Kula zafundował mi, ku uciesze ogółu, zajęcia indywidualne.

Najpierw, przez pierwszą godzinę ćwiczyłam zejście do wody ze startera, bo trener był zdania, że nie robię tego tak, jak powinnam. Żeby nie rozczulać się nad sobą, po pięćdziesiątym zeskoku przestałam liczyć. Pod koniec godziny zaczęło wychodzić. Żeby wykluczyć przypadkowość, musiałam bezbłędnie powtórzyć skok jeszcze dziesięć razy.

Kręciło mi się w głowie, więc zrobiliśmy pięć minut przerwy, Kula poczęstował mnie swoją kanapką z szynką, jakby doskonale wiedział, że znowu nie zjadłam śniadania, a potem zaczęliśmy ćwiczyć nawroty. Musiałam też udoskonalić dopasowanie rytmu pływania do długości basenu, bo czasem zdarzało mi się wykonywać parę mocniejszych ruchów, przez co dokładałam połówkę i traciłam czas. Do tej pory pływanie wydawało mi się mniej skomplikowane.

Trening indywidualny wyglądał zupełnie inaczej, niż te wszystkie ogólne, na których byłam. Trener ani razu nie podniósł głosu, nie wymachiwał chaotycznie kończynami, ani nawet nie powiedział niczego złośliwego, tylko tłumaczył cierpliwie, pokazywał, i powtarzał wszystko do znudzenia. Patrzyłam z boku na to nienaturalne zjawisko, zastanawiając się, czy jakaś obca cywilizacja nie maczała w tym swoich długich, zielonych palców.

Kiedy skończyliśmy, kiwnął z aprobatą głową. Jezusie Nazareński! Czy to można było wziąć za pochwałę?

Kiedy Kula ze mną skończył, w szatni panował już gwar. Humoru nie zepsuły mi nawet złośliwe komentarze. Usłyszałam, że muszę być okropnie głupia, skoro mam korepetycje z wuefu, oraz to, że zabrałam się za kolejnego nauczyciela. Taktyka, którą obrała Judyta przynosiła założone efekty.

Pokrzepiona odkryciem niespodziewanego sojusznika w osobie Karoliny, kompletnie przestałam się przejmować tym pierdyliardem dupereli. Wiedziałam już czym to trąci i ta świadomość zupełnie oczyściła moje wewnętrzne „czi".

Od tego tygodnia treningi koedukacyjne zostały zawieszone do odwołania. Mieliśmy mieć więcej przestrzeni dla siebie żeby skupić się na technice, a nie na wymijaniu drugiej osoby, nurkowaniu i wygłupach. Zdziwiłam się więc, widząc Roberta, który z niewiadomych przyczyn paradował koło trenera w spodenkach ratownika. Obserwowałam z osłupieniem, jak jego obecność sprawiała, iż zazwyczaj normalne, poukładane i stateczne panny, nagle zaczynały zachowywać się tak, jakby zamiast mózgu miały, co najwyżej, średniej klasy budyń, albo mielonkę tyrolską.

Rozłożyłam się jak długa w jednej z wnęk na przeciwko okien i wiele wysiłku wkładałam w to, żeby nie umrzeć, a biorąc pod uwagę moje samopoczucie, było to naprawdę trudnym zadaniem. Ciepło bijące od kaloryfera rozleniwiło mnie do tego stopnia, że nie marzyłam o niczym innym, jak pójść teraz do domu, nakryć się kołdrą i zasnąć. Zamknęłam oczy, a ręcznik położyłam na twarzy.

– Śpisz? – Nie musiałam nawet otwierać oczu, żeby wiedzieć, że to Robert. Pochylił się nade mną i dźgnął mnie palcem w ramię. Nie zareagowałam. Dopiero kiedy usilnie starał się ulokować swój wielki organizm koło mojego, odsunęłam ręcznik, otworzyłam oczy i zmierzyłam go gniewnym spojrzeniem.

– Czego? – warknęłam niegrzecznie, manifestując rozdrażnienie tym, że ktoś śmie wchodzić w moją przestrzeń.

– Towarzystwa. – Uśmiechnął się rozbrajająco, a stadko wytresowanych, cyrkowych mrówek wysunęło się na z góry upatrzone pozycje i zaczęło rozbiegać się chaotycznie na trasie żołądek - kolana. – Posuniesz się?

– Nie? – Walczyłam ostatkiem sił, próbując wyjść spod lawiny uroku osobistego, która przed chwilą na mnie zeszła.

– Ja i tak nie odejdę, więc albo się posuniesz, albo położę się na tobie. – zaznaczył z wymuszoną powagą, ale ja nie miałam najmniejszej wątpliwości, że jest w stanie spełnić swoje groźby.

Wywróciłam ostentacyjnie oczami, maskując skrępowanie i wypuściwszy ze świstem powietrze z płuc, zrobiłam mu trochę miejsca.

– Długo będziemy tak leżeć? – wyszeptał dosłownie parę sekund po tym, jak umościł się obok mnie.

– Nie mam pojęcia. Pewnie do pierwszego okrzyku bojowego. – Westchnęłam ciężko, wyobrażając sobie to, co za chwilę zafunduje nam trener.

– Tak uważasz? – Wsparł się na łokciu i zaczął mi się przyglądać. – A co zrobisz, jeżeli Kula nie przyjdzie i nikt nie będzie darł paszczy?

– Pewnie zostanę tu na zawsze – wyznałam szczerze, nie siląc się nawet na udawanie, że taki obrót sprawy nie sprawiłby mi przyjemności.

– No cóż, w takim razie... – Zrobił pauzę, po czym wstał, klasnął w dłonie, odchrząknął, a na końcu gwizdnął przeciągle na palcach. – Dobrze dziewczynki. Jak same zauważyłyście, wasz ukochany trener niestety dzisiaj nie może pełnić obowiązków. Na szczęście wyznaczył do tego celu mnie i powiedział wyraźnie, że jestem tutaj po to, żeby was zmęczyć. Wskakujemy do wody, rozgrzewamy się i zaczynamy kłaść ostatnie szlify na technikę. Raz! Raz!

– O boże! Tak! Zmęcz mnie! – pisnęła jakaś dziewoja, przy ogólnym akompaniamencie ochów, achów i chichotów, a ja poczułam, że zbiera mi się na pawia.

Usiadłam prosto jak struna. Jeszcze tego mi było trzeba! Nie dosyć, że będę musiała jakoś wytrzymać w jego towarzystwie i nie udławić się swoim własnym sercem, to jeszcze przyjdzie mi wysłuchiwać tych wszystkich infantylnych komentarzy na temat jego zniewalającej, męskiej urody.

Tak! Byłam zazdrosna! Nie do końca byłam pewna, czy mam do tego prawo, ale nie potrafiłam nic na to poradzić.

– Nie wyglądasz najlepiej – zauważył trafnie Robert, kiedy już wszystkie dzierlatki pluskały się beztrosko w basenie. – To jeszcze dwie godziny i łatwo nie będzie.

– Wiem, spokojnie. – Wzruszyłam ramionami i wstałam energicznie.

– Dasz radę? – Przyglądał mi się z nieukrywaną troską.

– Ty mnie chyba w ogóle nie doceniasz. – Posłałam mu jeden z najsłodszych uśmiechów, na jakie było mnie stać. – Daję sobie radę z twoją byłą to i z pływaniem sobie poradzę.

Z satysfakcją zauważyłam, że wyglądał, jakby przed chwilą połknął żabę. Nie czekając na odpowiedź, podeszłam spokojnie do startera i skoczyłam do wody w tak piękny sposób, że trener Kula pękałby z dumy, gratulując samemu sobie unikatowego talentu pedagogicznego.




SzyszkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz