12. Czwartek, 4 grudnia

27.9K 1K 1K
                                        

Nigdy bym nie powiedziała, że utrata komórki, tak potrafi rozbić człowieka. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to był tylko telefon i to w dodatku całkiem stary, ale był mój i tylko mój i lubiłam dziada. Smutno mi było bez niego.

Nawet zegarka nie miałam i musiałam pożyczyć stary budzik od wujka Romka, żeby na czas zwlec swoje zwłoki z wyra. Nie zablokowałam numeru. Nie czułam takiej potrzeby. Nigdy nie miałam telefonu na abonament, tylko zwykłego pre-paid'a, którego ładowałam regularnie co miesiąc za trzy dyszki, a że jeszcze nie zdążyłam tego zrobić, dysponowałam zawrotną kwotą w wysokości pięciu złotych i parunastu groszy.

Od wczoraj przebrnęłam już chyba przez wszystkie stadia żałoby. Zaczynając od szoku, przechodząc przez fazę zaprzeczania i bezdennej rozpaczy, znalazłam się na poziomie poczucia krzywdy i agresji.

Była już piąta po południu, kiedy wchodziłam powoli w kolejną fazę, związaną z pogodzeniem się ze stratą i otwartością na reorganizację. Wracałam ze szkoły z zamiarem zaczerpnięcia informacji o jakimś nowym, potencjalnym aparacie telefonicznym i czułam nawet pewną ekscytację z tym związaną.

Nie zdążyłam nawet dotknąć klamki od mieszkania, kiedy ciocia Iśka wychyliła się zza swoich drzwi, oznajmiając, że dzwoniła mama.

– Jakiś pan znalazł twój telefon i podobno przyjdzie dzisiaj po osiemnastej, żeby ci go oddać. Fajnie by było, gdybyś skoczyła do sklepu i kupiła mu za to dużą bombonierkę – podsunęła, wiedząc, że sama bym na to nie wpadła.

– Super, dzięki! – Natychmiast rzuciłam plecak na przedpokój i pognałam do pobliskich delikatesów, modląc się jednak w duchu, żeby znalazcą nie okazał się ten blondyn, którego stratowałam na bieżni.

***

Dokładnie dwie minuty po osiemnastej pukanie do drzwi postawiło mnie na równe nogi. Że też akurat wtedy musiałam być zupełnie sama! Otworzyłam bez patrzenia przez judasza i cofnęłam się mimowolnie w głąb mieszkania. Na progu bowiem stał nie kto inny, jak ten sam facet, przez którego fiknęłam koziołka na bieżni. A raczej on przeze mnie.

– Cześć! – Przywitał się z uśmiechem.

– Hej! – Odpowiedziałam równie lakonicznie.

Blondyn stał w progu i patrzył na mnie z taką miną, jakby miał nadzieję, że zaproszę go do siebie. Po moim trupie! - pomyślałam i zatarasowałam sobą wejście do mojego królestwa.

Zapadła niezręczna cisza. Facet stał w niedalekiej odległości ode mnie i przyglądał się na bezczelnego, widocznemu za moimi plecami, kawałkowi przedpokoju.

– Słyszałam, że masz mój telefon. – Nieelegancko przypomniałam mu, po co przyszedł, bo stał bez słowa i patrzył na mnie, jak ciele na malowane wrota.

– A, tak. – Ocknął się i sięgnął do kieszeni kurtki. Co prawda wyjął aparat, ale trzymał go w taki sposób, że nie miałam żadnej szansy aby go odebrać. – Przyniósłbym go wcześniej, ale trochę mi zajęło dodzwonienie się do kogoś konkretnego z twojej listy. Tatuś był wiecznie poza zasięgiem, a mama oddzwoniła dopiero dzisiaj rano.

Nic dziwnego, że nie potrafił się dodzwonić. Mama pewnie pracowała do późna i jak zawsze wyciszyła telefon, ojciec natomiast widniał na mojej liście po prostu jako "Jerzy". "Tatuś" z kolei był moim bardzo serdecznym kolegą, który dwa lata temu wyemigrował do Anglii i używał polskiego numeru tylko wtedy, kiedy odwiedzał rodzinę. Średnio co 3 miesiące. Chłopak nosił piękne imię Ksawery, mnie jednak szalenie podobało się jego nazwisko i zawsze niezmiernie cieszyło nazywanie go po prostu "Tatusiem".

Blondyn przestąpił z nogi na nogę i odchrząknął.

– Tak sobie pomyślałem, wiesz, że to nie przypadek, że to właśnie ja znalazłem twój telefon i może faktycznie dobrze byłoby gdzieś wyjść razem? Co ty na to? Pokazałbym ci parę fajnych miejsc, albo zabrał do kina. – Głos miał drżący, a ruchy trochę kanciaste i nerwowe.

SzyszkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz